Majda Stanisław z Gorynia
Opracowanie Janusz Marcinkowski. Płużnica 11 listopada 1987 r.
Stanisław Majda jest byłym przedwojennym robotnikiem majątku Goryń własność Józefa Błochowiaka, dziedzica tej wsi od 1918 do 1945 r. Pochodził z rodziny wielodzietnej, co wówczas nie było czymś wyjątkowym. Rodzina mieszkała w kaliskim, gdzie posiadała 1.5 morga ziemi z zabudowaniami. (Morga-0,56 ha). Z tego spłachetka ziemi musiała utrzymać się cała rodzina w której było ośmioro dzieci. Stąd też ojciec Stanisława wyemigrował „za chlebem” do Francji. Początkowo pracował w kopalni, póki nie uległ wypadkowi. Chora na skutek wypadku noga zmniejszała szanse na zarobienie większej ilości pieniędzy. Matka wychowywała dzieci samotnie. Wśród tej licznej gromady Stanisław był najstarszym, miał wtedy 13 lat. Po powrocie ojca z Francji była nadzieja na lepsze życie, ponieważ przywiózł 3 000 zł, sumę dość dużą, jak na wyobrażenie tych biednych ludzi. Wszystkie pieniądze ojciec włożył w zakup inwentarz, sprzętu rolniczego, bowiem nadarzyła się okazja wzięcia w dzierżawę gospodarstwa od krewniaka. Gospodarstwo to miało 39 mórg. Ojciec prowadził je od 1939 do 1945 r. W 1937 r. Stanisław Majda opuścił rodzinne strony, ponieważ tyle gąb do wyżywienia nie mogły się zaspokoić, ani pieniądze z Francji, ani dochody z gospodarstwa, tym bardziej, iż był najstarszy z rodzeństwa. Dalej opowiadał: „Co prawda chciał ojciec oddać mnie do nauki ślusarstwa, ale po rozmowie z mistrzem, który zażądał za moją naukę i pracę 500 zł rocznie, okazało się, że i na to nie jest go stać. Trzeba więc było szukać innego miejsca na tym bożym świecie. Po odbyciu służby wojskowej przyjechałem na Pomorze do Gorynia i jestem tu do dzisiaj.” „Dokończę jeszcze o losach mojej rodziny – powiada Stanisław – Otóż ojciec mój, po kolejnym wyjeździe za granicę, zawarł z naszym krewniakiem taką umowę: będziesz prowadził moje gospodarstwo, przez 10 lat tj. do 1945 roku, a z jego dzierżawy będę spłacał dzieci (piątka została w Polsce), a po tym okresie gospodarstwo będzie twoje. Niestety minął 1939 r. i 1945,a potem zjawiły się dzieci krewniaka i ojciec z gospodarstwa został wyrzucony. Przeniósł się w gorzowskie na poniemieckie gospodarstwo i tam do dzisiaj reszta rodziny żyje”.
1937 rok był dla Pana Stanisława i jego żony przełomowy. W tym roku przybył na Pomorze, w tym też roku poznał swoją żonę. Ślub został zawarty przed ówczesnym urzędnikiem gminy w Błędowie. Budynek gminny w którym brali ślub już nie istnieje, w jego miejscu stoi dzisiaj okropny pawilon-sklep spożywczy ‘GS’ dodaje Stanisław.
Niedługo cieszyli się swym skromnym szczęściem. Pracowali u dziedzica Józefa Błochowiaka w Goryniu za marne 29 zł miesięcznie, co i tak było lepszym niźli brak pracy i dachu nad głową, a co było udziałem wielu ludzi na przedwojennej polskiej wsi. Mieszkali w czworaku dworskim, bez jakichkolwiek wygód w dzisiejszym rozumieniu. Majdowie dobrze pamiętają jak żyło się w tamtym czasach, toteż nie mają zrozumienia dla wszystkich tych, którzy są dzisiaj niezadowoleni z osiągniętej pozycji materialnej, bytowej. Mieli zresztą wiele szczęścia, trafili na „ludzkiego” dziedzica „szlagona” jak określa p. Stanisław. Józef Błochowiak bowiem płacił ludziom w miarę regularnie, pomagał okolicznym rolnikom, w tym także i Niemcom, co spowodowało, iż w czasie okupacji hitlerowcy „nie zlikwidowali go”, mimo że w stosunku do polskich obszarników byli bezwzględni.
W pewnym momencie rozmowy, na pytania o Błochowiaka, p Stanisław przerywa mówiąc; „dajcie już spokój tym szlagonom – wystarczająco długo na nich harowaliśmy !” Podaje taki przykład; „Mojego ojca nie było stać na naukę dla mnie, ale syn pana dziedzica uczył się w Chełmnie. Zatrudniono tam specjalną nauczycielkę, była też tam służąca w specjalnej stancji. Dla świeżego mleka trzymano tam nawet krowę! Mógł być największy głąb, ale przy takich pieniądzach musiał zdobyć wykształcenie. Dzisiaj-dodaje-młodzi otrzymują wykształcenie za darmo i nie potrafią tego docenić.”
1939 rok zastał Majdów w Goryniu. Pamięta doskonale odwrót wojsk polskich z rejonu Grudziądza i walki jakie się w najbliższej okolicy toczyły. Właściwie było ich niewiele. Najgorsze było obserwowanie samolotów i czekanie na kolejne naloty. Podczas jednego z nich bomby spadły niedaleko zabudowań majątku, obok starej kuźni. Wraca po latach obraz rozbitych taborów wojskowych, rozbiegane przerażone konie, swąd spalenizny i strach, aby nie trafili! Niemców zobaczyli, w trakcie roboty, kiedy do lejów po bombach wrzucali zabite wojskowe konie. Szli do wsi tyralierą trzymając przed sobą broń gotową do strzału. Początkowo, sześciu naszych chłopów, uciekło na skraj tzw. lasku. Obawiając się jednak, że Niemcy będą do nich strzelać chyłkiem wrócili do tych lejów. Niemieccy żołnierze zakazali zakopywania koni do momentu, kiedy nie sprawdzą czy w lasku nie schowali się polscy żołnierze. Zastrzegali robotnikom, że w przypadku znalezienia żołnierzy w tej kępie drzew szumnie nazywanej „laskiem”, wszyscy zostaną rozstrzelani, a ten gotowy dół-lej po bombie przyda się do ich pogrzebania! Na szczęście w lasku nie było żadnych polskich żołnierzy i wszystko skończyło się na strachu.
Umierający ponad 20 lat dwór po „szlagonie” Józefie Błochowiaku Fot. 2005. Dzisiaj dwór został odbudowany przez nowych właścicieli.
Pani Majda dopowiada, iż miała okazję obserwowania zachowania żołnierzy niemiecki w „pałacu” [dworu], co świadczyło, że obawiali się polskich żołnierzy. Dwór został otoczony pierścieniem żołnierzy. Budynek był sprawdzany szczegółowo, przy czym przodem prowadzono właścicielkę p. Marię Błochowiak, której powiedziano, że w przypadku zastania w pomieszczeniach dworu żołnierzy polskich będzie natychmiast zastrzelona. Samo poruszanie się po dworskich pokojach w tym dniu przypominało tańce na lodzie. Otóż brat właścicielki posiadał w Goryniu pasiekę składającą się z 90 uli. Miód, który wtedy jeszcze nie był odstawiony do Poznania, był nader chętnie jedzony przez żołnierzy polskich, którzy przy okazji wysmarowali nim wszystkie posadzki.
Cały okres okupacji Majdowie przebywali w Goryniu. Niemieckim zarządcą majątku został zagorzały hitlerowiec z Dąbrówki Otto Foerster, ten sam, który przed wojną strzelał do Polaków i przez którego wielu Polaków z Dąbrówki zostało zamordowanych. Foerster chętnie korzystał z solidności pracy Stanisława Majdy, zlecając mu różne prace do roboty w Goryniu i w swoim gospodarstwie w Dąbrówce. Każda niesolidność w pracy groziła poważnymi następstwami. Wspomina Majda los niejakiego Woźniaka. Podczas siania nawozów Woźniak wykonywał robotę niesolidnie, palił papierosy, odpoczywał! Traf chciał, iż za pagórka obserwował go przez lornetkę Foerster. Jeszcze tego samego dnia wieczorem został zabrany przez Gestapo i zesłany został do obozu koncentracyjnego w Stuthofie. Ponieważ Stanisław Majda miał zdolności murarskie, to pod koniec wojny Foerster wysyłał go do Berlina w którym przebywał od marca do 6 czerwca 1944 r.? remontując nadwątloną nalotami alianckimi stolicę „tysiącletniej Rzeszy”.
Potem była radość z odzyskanej niepodległości, trud urządzania swego gospodarstwa na spłachetku ziemi otrzymanej z parcelacji części majątku na Goryniu-wybudowaniu!