Pani Stefani Jazownik-Kac o Ostrowie i Płużnicy wspominanie.
Opracowanie Janusz Marcinkowski. Płużnica 2014 r.
Pani Stefania i jej córka Bożena w trakcie pracy nad materiałem.
Trochę wstępu; W rozmowie o dawnych czasach siedzieliśmy w domu Pań; Stefani i jej córki Bożeny Kac w Płużnicy, w ciszy i spokoju początkowo urozmaiconym szczekaniem niewielkiego czarnego pieska o posturze jamnika, a noszącego imię Gina. Piesek wiele nam nie przeszkadzał, bo rozmowa toczyła się wartko i wypada mi stwierdzić, iż Pani Stefania mimo wstępnych sugestii, iż niewiele pamięta, była w błędzie i jej opowieść, wspomagana przez Bożenę Kac, emerytowaną nauczycielkę ‘wąbrzeskiego ogólniaka’ z pewnością zaciekawi i ułatwi ewentualnym czytelnikom poruszanie się po mrokach przeszłości naszej okolicy.
Rodzina Jazowników na Pomorzu; Otóż było tak: pani Stefania z domu Jazownik z męża Kac urodziła się w 1 lipca 1925 roku w rodzinie rolników Marii (1883-1983), z domu Prażmowskiej i Tomasza Jazownika (1881-1964). Miejscem jej urodzenia była wieś Szczepanów w powiecie Podhajce w województwie Tarnopolskim na dzisiejszej Ukrainie. Wtedy, przed wojną, w II Rzeczypospolitej Maria i Tomasz w latach 20 tych wylądowali tam jako polscy koloniści otrzymując od młodego państwa polskiego kawałek ziemi do zagospodarowania. Tam też urodziły się niektóre z dzieci Jazowników. Długo na „kresach polskich” jak je wtedy zwano nie wytrzymali, bowiem w końcu lat 20 tych przenieśli się na Pomorze kupując gospodarstwo w okolicach Świecia. Od p. Stefani wiemy, iż we wspomnieniach rodzinnych zachowała się taka wieść, iż już przed wojną, tam na Wschodzie między Polakami a Ukraińcami dobrze się nie działo! Jak się zresztą okaże uczynili dobrze, bowiem później w czasie wojny, kiedy zaczynało się tam robić gorąco i ukraińscy nacjonaliści rozpoczęli bezwzględne mordy Polaków, to nie wszystkim udało się uciec. Prawdę mówiąc na Pomorzu w czas wojny lepiej nie było, ale rodzinie, choć rozproszonej nawet po Europie udało się przeżyć! Spod Świecia Tomasz i Maria w 1931 r. przenieśli się do Ostrowa kupując tu gospodarstwo rolne o powierzchni 8 hektarów, na dobrych pszeniczno-buraczanych chełmińskich glebach.
Gospodarstwo więc od wtedy znajduje się w rękach rodziny Jazowników i ich potomków, aż po dzień dzisiejszy. Gospodaruje tam Wiesław Właśniewski wnuk Tomasza. Wtedy, przed wojną stał tam trzypokojowy dom, stajnia i drewniana stodoła. W owej stajni stały dwa konie. W oborze kilka krów, świnki i zwyczajowo na własny stół trzymany gdakający na podwórzu drób różnej maści!
W ostrowskiej rodzinie Jazowników urodziło się ośmioro dzieci, co niech nikogo nie dziwi, bo w tamtych czasach był to swojego rodzaju standard. W tak licznej rodzinie nie brakowało trosk, ciasnota była dość powszechna, ale za to było weselej! Cała ta gromadka musiała się zmieścić na trzech, pewnie niezbyt wielkich pokojach. Wiele rzeczy z pewnością musiało dziać się w kuchni, w której przestrzeni przygotowywało się jedzenie dla tak licznej całej rodziny, robiło się pranie, a bywało, że przygotowywano pożywienie dla inwentarza!
Na stronach naszej opowieści zapisaliśmy pokrótce życiowe wybory rodzeństwa Jazowników z Ostrowa. Trójka z nich pozostała tu na ziemi chełmińskiej, w powiecie wąbrzeskim w gminie Płużnica. Stefania Kac i jej brat Franciszek Jazownik osiedli w pobliskiej Płużnicy, niemal płot w płot. W Ostrowie na rodzinnym gospodarstwie pozostała Henryka, która wyszła za Alfonsa Właśniewskiego i jak pisałem do dzisiaj gospodarzy tam jej syn Wiesław. W dalszej części wspomnimy też o losach jej braci Jana i Bronisława, których los rzucił w dalekie strony.
Szkolne wspominanie Pani Stefanii; Stefania, rocznik 1925 poszła do publicznej szkoły powszechnej w niedalekim Orłowie w 1932 roku. W szkole, którą dobrze było widać z rodzinnego domu uczyła się przez 4 lata. Pewnie dzięki dążeniom rodziców, nie została dalej edukować się w tamtej, stwarzającej nierówne szanse szkole. Z punktu dzisiejszego spojrzenia na te sprawy oświaty była to dziwna szkoła. Otóż jeśli uczeń nie poszedł do zbiorczej siedmioklasowej szkoły (taka była w Płużnicy), to chodził do tej miejscowej siedem lat i kończył ją ze świadectwem ukończenia czwartej klasy publicznej szkoły powszechnej. W praktyce zamykało to drogę dzieciom, zwłaszcza z biedniejszych rodzin, do dalszej nauki. Dzieciaki z Ostrowa były w sumie w niezłej sytuacji i jeśli tylko miał je kto mobilizować, to mogły przejść do tej lepszej szkoły powszechnej II stopnia w Płużnicy. Nie było do niej daleko, a chodziło się wtedy grupkami i pieszo. Gorzej było w jesienne słoty i zimą, kiedy śnieg zasypał drogi. Wtedy chodziło się rowami! Pieszo chadzało się też do kościoła. No, chyba że ktoś miał bryczkę, czy tak jak właściciele majątku Orłowo Slascy jeździli karetą zaprzężoną w piękne, ;wyjazdowe’ konie. W kościele siadali w kolatorskiej ławie, przy ołtarzu z dala od ludzkiego tłumu!
Szkoła w Orłowie [Fot. z lat 2000 cznych]
W szkole w Orłowie uczył wtedy Jan Lorkowski i nauczycielka o nazwisku Gościńska. Lorkowski zajmował mieszkanie kierownika na parterze, a wejście do niego było od ogrodu. Natomiast p. Gościńska miała pokój na górze, wbudowany w strychu. Wszystkie dzieci, a było ich prawdopodobnie ok. 70-80, uczyły się w klasach łączonych. System ten w złagodzonej formie przetrwał po wojnie, a w niektórych miejscowościach aż po kres małych szkół. Pani Stefania przypomina sobie, iż klasy łączone były również w Płużnicy. Do szkoły tej chodziły również niemieckie dzieci. Przynajmniej raz w tygodniu miały one zajęcia w starej szkole ewangelickiej (dzisiaj Zakrzewscy) w Płużnicy. Być może była to nauka języka niemieckiego, może nauki religijne-głośno myśli Bożena Kac. Kiedy pytam panią Stefanię o nauczycieli z Płużnicy pada bezbłędna, znana mi z innych źródeł odpowiedź: w ostatnich latach przed wojną uczyli tu Alojzy Lamparczyk i Jan Witkowski. Ten pierwszy, jako oficer rezerwy WP został zamordowany na Wschodzie przez NKWD. To właśnie jemu i jego poprzednikowi Feliksowi Gzelli w 2010 roku w szkole gdzie pracowali i mieszkali wmurowaliśmy upamiętniającą te dramatyczne fakty tablicę!
Pytam też, czy dzieciaki będące na jednym ze zdjęć z przedwojennej szkoły siedzące na bosaka na zakończenie szkoły uczyniły to dla sportu. Pani Stefania prostuje mój niezgrabny żart- nie proszę pana- to było z biedy!
Szkołę tą ukończyła nasza rozmówczyni w przeddzień wojny w 1939 r. Poniżej, na fotografii z rozpoczęcia roku szkolnego 1938/1939 nie ma jednak naszej rozmówczyni, bowiem chodziła do innej klasy.
Dzieci w Płużnickiej szkole: z lewej Alojzy Lamparczyk i Jan Witkowski.
Przedwojenna wieś Ostrowo.
Rozmawialiśmy również o przedwojennym Ostrowie, z którego p. Stefania mając 14 lat w dniu rozpoczęcia wojny wiele zapamiętała. We wsi był sklep Bernarda Daszkowskiego, który zresztą jeszcze do lat 80 tych po wojnie prowadził w budynku-reszcie ostrowskiego dworu. Można było tam kupić mydło i powidło. Czy Daszkowski prowadził tzw. ‘wyszynk’, czyli podręczną restaurację-raczej nie, ale obok pomieszczenia sklepowego była jakaś sala-komentuje moja rozmówczyni.
Rzemieślników; krawców, szewców we wsi chyba nie było, takie sprawy załatwiano raczej w Płużnicy, w siedzibie władz gminnych od 1935 r.
Ostrowo jako jedna z najstarszych naszych wsi pięknym jeziorem Wieczno stoi. Była więc nad nim rybakówka, a w niej rybak Władysław Balicki, u którego można było rybę kupić!
Według p. Stefani w Ostrowie przed wojną nie było wyraźnych zadrażnień między Polakami a Niemicami. Przynajmniej nic takiego sobie nie przypomina.
We wsi w większości gospodarstw gospodarowali Polacy, tylko kilka, bodajże 8 gospodarstw było w rękach niemieckich. Z polskich gospodarzy p. Stefania pamięta nazwiska: Aniszewski, Bartnik, Burchardt, Ciuśniak, Flizikowski, Isbrandt, Tomasz Jazownik, Franciszek Kalinowski, Makowski, Maliszewski, Małkowski, Motyka, Nitka, Stanisław Paczkowski, Pawlikowski, Pazik, Piłat, Preis, Pyżewski, Taczkowski, Welk, Właśniewski.
W pamięci zapisały się także nazwiska niemieckich rolników w Ostrowie. Dla porządku zapisuję. Byli to: Krüger, Fischer, Wilhelmstadt, Kolbe, Cyngel, Kalisz. Ten ostatni według pani Stefanii był porządnym Niemcem, sprzyjającym Polakom.
Zaraz od początku okupacji Niemcy pokazali swoją twarz również w Ostrowie. Prześladowania objęły nie tylko wysiedlonych na przełomie 1940/1941 r. Wcześniej, jesienią 1939 roku aresztowano i wywieziono do obozów koncentracyjnych kilku mieszkańców wsi. Zamordowani zostali mieszkańcy Ostrowa: Stanisław Paczkowski, Wiśniewski Konstanty ojciec i syn o tym samym imieniu, Franciszek, Józef i Stanisław Burchardtowie oraz Józef Lisewski.
Wojenne wątki; ‘Polski Wrzesień’ 1939 roku, delikatnie mówiąc, nieprzemyślaną, głupią decyzją wygnał Polaków na drogi, na tragiczną dla wielu ucieczkę przed nadciągającym żelaznym wojskiem wrogiem! Na całe szczęście rodzina Jazowników, jak i większość ostrowian jechała niezbyt ostro i utknęli w niedalekim Zajączkowie koło Chełmży, skąd powrót do domu nie zabrał wiele czasu. Wrócili jednak do innej rzeczywistości. Zaczynała się 5 letnia niemiecka okupacja, która wielu ludziom wywróciła ich dawny i znajomy świat.
Przypomina p. Stefania nazwiska polskich rodzin, które wyrzucono ze swych domów i gospodarstw. Było to rodziny: Burchardt, Ciuśniak, Jazownik, Motyka, Paczkowski, Pawlikowski, Pazik. Trudno też dzisiaj powiedzieć, w ilu gospodarstwach Polacy byli pełnoprawnymi właścicielami, a ilu z nich pracowało na ‘swoim’ pod nadzorem niemieckich zarządców. Sytuacja ta była także związana z przyjęciem przez niektóra polskie rodziny III niemieckiej grupy narodowościowej, w którą to kwestię z moimi rozmówczyniami nie chcieliśmy wnikać.
Warto też odnotować i jest to wątek godny odrębnego opracowania, iż bracia Stefanii spełnili swój patriotyczny obowiązek z nadwyżką walcząc w czasie II wojny na różnych frontach. Bracia Franciszek i Jan walczyli we „wrześniu 1939 r.” w mundurach Wojska Polskiego. Franciszek był żołnierzem 18 Pułku Ułanów Pomorskich stacjonującego w Grudziądzu. Żołnierze pułku bronili w 1939 r. Pomorza. Ułani płk Kazimierza Mastalerza wsławili się między innymi w bitwie po Krojantami Borach Tucholskich 1 września. Już 4 września pułk został rozbity i przestał istnieć jako samodzielna jednostka. Żołnierze, którzy ocaleli bili się w bitwie nad Bzurą, a nieliczni przebili się do walczącej Warszawy. Nie wiemy w jakich okolicznościach Franciszek trafił do niewoli. Pani Stefania wspomina, iż między innymi Jan przebywał w Golubiu, gdzie jako jeniec pracował przy odbudowie, czy remoncie mostu na Drwęcy.
Na zdjęciu Jan Jazownik w okresie niewoli w Golubiu siedzi trzeci od lewej. Oprócz polskich żołnierzy są tu niemieccy ‚nadzorcy’! Zdjęcie z rodzinnego albumu.
Historia braci Jan i Bronisława jest pasjonująca. Jan, żołnierz września, po powrocie z niewoli, razem z młodszym Bronisławem przedzierali się na Węgry, skąd zamierzali dojść do Francji do tworzącej się armii gen. Władysława Sikorskiego. Po drodze na Węgrzech była wpadka z ręce faszystów, jakiś obóz, ucieczka i przez Jugosławię dotarcie do upragnionego polskiego wojska.
Obaj bracia walczyli w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie. Starszy Jan prawdopodobnie w II Korpusie Polskim gen. Władysława Andersa w 3 Dywizji Strzelców Karpackich dowodzonego przez gen. Stanisława Kopańskiego, a później gen Bronisława Ducha. Brygada ta przeszła piękny szlak bojowy od Tobruku, poprzez Monte Cassino, aż do wyzwolenia Bolonii. O trzecim z braci Bronisławie Jazowniku wiemy na razie tyle, iż był pilotem RAF u w Wielkiej Brytanii.
Rodzina Jazowników wyrzucona z gospodarstwa rolnego w Ostrowie trafiła do Generalnej Guberni do miejscowości Borowe koło Warki. Zajęli tam, pewnie z przydziału, jakiś dom, podobno pożydowski i kawałek ziemi, który uprawiano i z którego przyszło żyć! Ziemia była nieurodzajna, piaszczysta, położona w leśnej enklawie, stąd też się nie przelewało i tak jak wszystkim Polakom głód zaglądał do domu!
W dwa lata później, w 1943 r. sołtys wsi wręczył 18 letniej wówczas Stefanii wezwanie do stawienia się na punkt zborny na wyjazd na przymusowe roboty do Rzeszy. Z takim poleceniem dyskutować się nie dało. Wywieziono ją w okolice Kotbus. Znalazła się w domu niemieckiego bauera o nazwisku Kreutz. Właściwie był on zarządzającym sąsiednim majątkiem. Na tą niemiecką rodzinę Stefania nic złego nie może powiedzieć. W domu Kreutz’ów traktowana była przyzwoicie, jeśli tak można określić ludzi, którzy korzystali z niewolniczej pracy polskich „podludzi”.
Pani Stefania miała szczęście, bowiem wkraczający w kwietniu 1945 r. rosyjscy żołnierze w stosunku do Polaków zachowywali się poprawnie. Oczywiście w innej sytuacji znaleźli się Niemcy. Wtedy w ten wojenny czas różnie bywało. Otóż ten spokojny i dobry Niemiec Kreutz został zamordowany przez byłego jeńca Ukraińca.
W niedługi czas po wejściu wojsk radzieckich Stefania wróciła do rodzinnego domu w Ostrowie. Dom stał, ziemia była ta sama, ale wszystko było rozszabrowane i trzeba było na nowo kleić powojenną egzystencję.
Płużnicka mleczarnia.
Budynek płużnickiej mleczarni pobudowany został pod konie XIX wieku, za czasów pruskich, przez rolników spółdzielców z okolicy dla przerobu mleka i sprzedaży produktów, włącznie na otwarty wtedy berliński rynek.
Po wojnie trafiła się Stefanii praca w płużnickiej mleczarni, która w latach 1945-1963 kontynuowała przedwojenne tradycje pełnej produkcji mleczarskiej. Wytwarzano więc masło, śmietanę, sery i inne pochodne tej produkcji. Codzienną pulę mleka (kilkaset litrów) zwożonego z okolicznych wsi trzeba było przyjąć, przerobić, a produkty przygotować do sprzedaży. Kilka osób załogi mleczarni miało więc co robić. W 1948 roku, po kursach księgowania pracę na stanowisku głównej księgowej mleczarni w Płużnicy podjęła Stefania Jazownik.
Warto pamiętać, iż do1963 roku mleczarnia, chociaż zrzeszona w związku mleczarskim była w pełni samodzielną firmą z własną radą nadzorczą, zarządzającą swymi finansami. Tak więc główna księgowa i jej pracownica księgowa Wiktoria Isbrandt z Ostrowa musiały dobrze się z rachowaniem uwijać, aby ze wszystkim zdążyć. W mleczarni bowiem notowano wszystkie operacje finansowe związane z przyjęciem mleka od kilkuset dostawców, zapisem kosztów produkcji, płac pracowniczych, operacji związanych ze sprzedażą produktów mleczarskich.
Zdjęcie z albumu p. Kac. Wykonano je w biurze mleczarni w Płużnicy. Stoi Wiktoria Isbrandt z Ostrowa, przy biurku Stefania Jazownik-Kac. Na biurku ówczesne narzędzia pracy: liczydło, kalendarz, telefon i mechaniczne liczydło na korbkę w rękach p. Stefanii.
Stefania pracowała tu do końca okresu produkcji w Płużnicy tj. do 1963 roku, po którym przeniesiono ją do pracy w Wąbrzeźnie. Pracowała tam w księgowości do 1981 roku, do momentu przejścia na emeryturę.
Z innego zdjęcie udało się rozszyfrować nazwę naszej, dawnej mleczarni. Brzmiała ona; „Okręgowa Spółdzielnia Mleczarsko-Jajczarska w Płużnicy”. Pod spodem widnieje tabliczka z napisem; „Gminna Spółdzielnia Samopomoc Chłopska w Płużnicy Zlewania Mleka”.
W albumie Pań Stefanii i Bożeny Kac zachowały się zdjęcia z lat 50 tych, które prezentuję poniżej;
Od lewej stoją; Stanisław Kac, kierownik mleczarni Edward Kubasik, pracownicy: Edward Pawlikowski i Mieczysław Urbański.[Stanisław Kac nie był jeszcze wtedy pracownikiem mleczarni, natomiast mieszkał tam ze swą rodziną]
Na rampie mleczarni stoją ówcześni pracownicy; Stefan Korczyński, Alfons Urbański, Teresa Straszewska, Alfons Właśniewski, Barbara Klementowska (siedzi), Stefania Kac i Jerzy Wiśniewski.
W czasie jej pracy w Płużnicy w latach 1945-1963 kierownikiem zakładu był Edward Kubasik. Potem po przekształceniu mleczarni w zlewnię mleka kierował ją od połowy lat 70 tych Ludwik Ziętarski. W latach 50-60 tych przewijali się przez płużnicką mleczarnię: Eugeniusz Dąbrowski, Józef Jaskólski, Irena Jaskólska.
W latach samodzielności płużnickiej mleczarni długoletnim przewodniczącym Rady Nadzorczej, reprezentującej rolników-producentów był Mieczysław Paczkowski, rolnik i poseł na Sejm z Ostrowa. W Radzie przewijali się rolnicy: Tomasz Motas, Paweł Młynarczyk, obaj z Płużnicy, Feliks Duma z Bielaw, Władysław Małkowski z Ostrowa.
Już po 1963 roku do pracy w mleczarni przyszedł mąż p. Stefanii Stanisław Kac, a kiedy pożegnano się z Ludwikiem Ziętarskim to on wraz z Teresą Urbańską-Sarnecką do 1984 r. prowadzili płużnicką zlewnię.
Stanisław Kac w latach 50 tych pracował w spółdzielczej gospodzie w Płużnicy. Razem z Maksem Lewandowskim stali za bufetem, który w tamtych latach był oblegany i trzeba było nie lada wysiłku, aby zapanował tam jako taki porządek! Potem, jak już wcześniej pisałem pracował w naszej mleczarni.
Fot. 1957 r. Płużnica. Unikalne zdjęcie gospody-baru Gminnej Spółdzielni ‘SCh’, który nosił wtedy miano ‘Bar Uniwersalny’. [Z albumu pp. Kaców]
Stanisław Kac przy urządzeniach w naszej mleczarni.
Od lewej; Eugeniusz Dąbrowski, Józef Jaskólski, Teresa Urbańska-Sarnecka, Stanisław Kac.
Stefania i Stanisław Kacowie.
Po osiągnięciu ‘małej’ powojennej stabilizacji trzeba było pomyśleć o założeniu rodziny. W 1950 roku panna Stefania Jazownik z Ostrowa wyszła za mąż za Stanisława Kaca (ur. 31.05.1924 zm.05.06.1991), pracownika Gminnej Spółdzielni ‘SCh’ w Płużnicy. Stanisław „wżenił” się do mieszkania Stefanii, która wraz z podjęciem pracy otrzymała służbowe mieszkanie w mleczarni. W obiekcie mleczarskim oprócz tego zamieszkiwała rodzina Kubasików i Urbańskich. Już później po wyprowadzeniu się pp. Kac do własnego domu zamieszkali tam na parę dziesiątek lat Kuchytowie.
Pan Stanisław, mniej więcej od polowy lat 60 tych odpowiadał we wsi za bardzo ważną dla mieszkańców kwestię zaopatrzenia w wodę. Objął pieczę nad miejscową hydrofornią, początkowo budowaną przez Kółko Rolnicze, a później przejęto przez gminę i przekształconą w sieć ogólnowiejską. Praca była bardzo odpowiedzialna i miewano z tym sporo kłopotów, bowiem trzeba było w dzień i w nocy walczyć z awaryjnością ówczesnych urządzeń, a jak woda z kranu nie leciała, krzyk we wsi był wielki!
Płużnicka hydrofornia z lat 60 tych pracuje do dzisiaj.
Po połowie lat 50 tych Kacowie i Urbańscy, mieszkający w mleczarni na dużych, od ówczesnej gromady kupionych ok. pół hektara liczących działkach siedliskowych rozpoczęli budowę własnych wymarzonych domów. Domy te, w przeciwieństwie do późniejszych tzw. „piętrówek” zachowały właściwą i od wieków sprawdzoną na wsi architekturę. Sensowność budowania takich domów jest oczywista. Są one dobrze wpasowane w nasze ogrody. Wnętrza domów może pozornie skromniejsze, ale za to bez klatek schodowych, korytarzy utrudniających ludziom życie i zabierających domową przestrzeń.
W każdym bądź razie Stefania i Stanisław Kacowie wprowadzili się do własnego domu w 1958 roku. Powstało nowe osiedle w centrum wsi, która wówczas wielkością nie odróżniała się aż tak bardzo od innych, okolicznych wsi. W drugiej połowie lat 50 tych wieś zaczęła się ładnie rozwijać. Na wspomnianych działkach tej rozrzuconej w przestrzeni wsi w kolejności pobudowali się: Kacowie, Affeldtowie, Jazownikowie, Surmaczowie, Różyńscy, Urbańscy, Jaskulscy, Czarneccy, Millerowie i Pniewscy.
Osiedle-domy budowane w l. 50 tych ub. wieku. Od prawej widoczne domy: Kaców, Affeldtów, Jazowników, „praktycznej pani”, Surmaczów i Różyńskich. W tle widać szkołę.
W rodzinie pp. Kac wychowały się w nowym domu dzieci; córka Bożena rocznik 1951 i syn Krzysztof urodzony w 1957 r. Pani Bożena skończyła studia na wydziale chemicznym Politechniki Gdańskiej. Po studiach pracowała w swym zawodzie w Zakładach Chemii Gospodarczej w Jaworze na Dolnym Śląsku. Tam też miała do czynienia z nauczaniem prowadząc dodatkowo, poza pracą, zajęcia z młodzieżą. Stąd też, kiedy w 1991 roku zmarł ojciec Stanisław i było wolne miejsce dla ‘chemika’ w wąbrzeskim Liceum Ogólnokształcącym podjęła decyzję o powrocie do domu w Płużnicy. Dzisiaj jest na emeryturze opiekuje się Mamą i skutecznie zajmuje się dramatycznie zanikającym pszczelarstwem. Miód p. Bożeny. Pozyskiwany z ok. 20 uli cieszy się w okolicy zasłużoną sławą.
Natomiast Krzysztof Kac jest jednym z nielicznych, może pierwszym oficerem Wojska Polskiego pochodzącym z Płużnicy. Jest absolwentem słynnej toruńskiej OSA/Y (Oficerskiej Szkoły Artylerii). Wojskową służbę pełnił na Mazurach, gdzieś tam w rejonie Giżycko-Olsztyn! Na wojskową emeryturę przeszedł w stopniu majora.
Dzisiejszy rozbudowany dom pp.Kaców w Płużnicy otoczony zielenią.