Wspominanie Jana Dumy, pisanie Janusz Marcinkowski.
[Fot.Autor i Jan Duma 8 stycznia 2008 r. świetlica w Bielawach J. Tylmanowski]
Z Janem Dumą z Bielaw umawiałem się kilkakrotnie na pogaduszki. Zawsze jednak brakowało czasu, zawsze coś tam stanęło na drodze. Ta rozmowa była ważna, gdyż Pan Jan w ciągu ponad 90 lat interesującego życia uzbierał wiele ciekawych wiadomości i sporo ma do przekazania. Siedzieliśmy więc w domu Pana Jana w Bielawach w zimne, kwietniowe dni 2012 roku i to i owo spisaliśmy „dla potomności”. Współpracowałem z Janem Dumą od lat 80 tych kiedy sprawowałem funkcję przewodniczącego Gminnej Rady Narodowej, naczelnika gminy i później w latach dwutysięcznych, kiedy byłem wójtem gminy. Mam z tamtych czasów wiele sympatii dla Pana Jana, jako człowieka bezinteresownego, poświęcającego swój czas w służbie strażackiej. Przez wiele lat przewodził strażakom w gminie Płużnica i do dzisiaj nosi tytuł Honorowego Prezesa Zarządu Gminnego OSP.
Dumowie z Bielaw, zdjęcia z 2010 roku. JM.
Gospodarstwo Jana i Teresy Dumów – pierwsze po prawej. Dzisiaj rządzi tu jego syn Jerzy
Gospodarstwa Dumów w Bielawach ; Z lewej Jana Dumy i z prawej jego Ojca również Jana, później gospodarował brat Edward i na końcu jego syn Andrzej ….
Obok trzecie gospodarstwo Feliksa Dumy i jego syna Stefana …
Seniorem rodziny, która niemal 100 lat temu osiadła i tak silnie zrosła się z Bielawami był Jan Duma urodzony we wsi Gościeradów w powiecie Kraśnik województwo lubelskie w 1885 roku. Po ożenku z Katarzyną z domu Kilianek urodzoną w 1887 roku, wzorem wielu przedsiębiorczych Polaków na 9 lat w 1912 roku wyjechali „za chlebem” do Ameryki.
Kościół w Gościeradowie pow. Kraśnik w województwie lubelskim w którym Jan i Katarzyna brali ślub. Zdjęcie pochodzi z 26 maja 1913. Na odwrocie figuruje podpis ks. Dąbrowskiego.
Osiedlili się w Buffalo z stanie Nowy Jork. Jan pracował tam w fachu młynarskim, żona prowadziła stancje dla 5 osób, zarabiając w ten sposób na życie, a co nadto zostało odkładali na przyszłość. Pierworodny syn Władysław w 1910 roku przyszedł na świat jeszcze w Polsce. W Stanach urodzili się; w 1914 roku Feliks i w 1917 r. Edward. Po powrocie na Pomorze w 1921 roku w Zajączkowie przyszedł na świat nasz rozmówca Jan. Rodzice Jana w 1921 roku wrócili do nowo odzyskanego państwa polskiego i tutaj na Ziemi Chełmińskiej, za pieniądze zarobione w Ameryce kupili 10 hektarowe gospodarstwo rolne w Zajączkowie koło Chełmży. Po kilku latach doszli jednak do wniosku, iż jest to za mało i udało się im kupić większe 14 hektarowe w Bielawach, gdzie do dzisiaj potomkowie Dumów gospodarują i to na niejednym gospodarstwie. Ziemia tu dobra pszenno-buraczana, chociaż i kawałki słabszej też się znajdzie. W gospodarstwie Jana i Katarzyny przejętym później przez ich syna Edwarda i jeszcze potem wnuka Andrzeja Dumę. Przed wojną stały tam trzy konie, w oborze stało ok. 10 sztuk bydła, 20-25 szt świń, gromadka drobiu; kaczek, gęsi, indyków, kur. Przy koniach uchowały się również miłe każdemu oku źrebaki. Na polach uprawiano zboża; pszenicę, jęczmień jary, żyto a dla koni owies. Na pastwiskach siano koniczynę czerwoną z wsiewką traw. Uprawiano sporo ziemniaków, które wówczas spasano inwentarzem, a zwłaszcza świńmi. Buraków cukrowych raczej przed wojną nie uprawiano. Specjalizowały się tym duże majątki, takie jak; Orłowo, Józefkowo.
Było też siodło pod wierzch, dokart i bryczka-taka zwyczajna, resorowana tylko bez bocznych drzwiczek. Do wyjazdów w gościnę, na odpusty, śluby konie szły w wyjazdowych, odświętnych puszorkach, takie wyjazdy, chociaż dosyć rzadkie sprawiały, zwłaszcza dzieciom wielką przyjemność. Jan z wielka sympatią wspomina ojcowskie konie, te sprzed wojny. Były to kasztany; jasna i ciemniejsza klacze, a zwały się „Chrapka” i „Basia” . Chwali Jan zwłaszcza tę pierwszą „Chrapkę”. Szła pięknie, nogi stawiała jak na paradzie, zaprzęgnięta do dokartu w kilka minut zawiozła do Lisewa.
Praca w gospodarstwach z tamtych lat wykonywana była w dużej mierze ręcznie. Do żniw, do wykopków ziemniaków stawali wszyscy domownicy.Wyposażenie gospodarstwa w urządzenia mechaniczne były wtedy prostsze. Dominowały pługi, brony, kultywatory, siewniki konne. Przy każdej stodole zamontowany stał kierat, którym cięto sieczkę dla koni i wykorzystywano gdzieniegdzie do prymitywnych maszyn młócących. Ziarno czyszczono ręcznymi wialniami.
Pod koniec tamtej Polski zawitały do nas rowery. Brat Jana Feliks kupił sobie nowy, za 120 zł. Był lśniący i pięknie malowany. Była to „balonówka” o pięknych czerwonych oponach. Miała ona szerokie opony zdatne do jeżdżenia po szutrowych, piaszczystych drogach i ścieżkach. Na tym rowerze Jan uczył się pewnego razu jeździć. Nie poszło to najlepiej i po wywrotce przednie koło zmieniło się w ósemkę, obawa przed obwieszczeniem tego nieszczęsnego faktu bratu był wielki,ale na szczęście tylko na strachu się skończyło! Swój „przechodzony” rower, za zapracowane i zaoszczędzone pieniądze kupił Jan od Niemca Fregina (dzisiejsze gosp. Osipowskiego w Płużnicy) za 80 złotych. Rower miał karbidową lampę, którą świecąc po zapadnięciu mroku zadawał Jan we wsi szyku! O motocyklu, czy samochodzie w Bielawach przed wojną nikt jeszcze nie myślał. Póki co koń był bardziej dostępny i uniwersalny, chociaż dobra klacz kosztowała wtedy nawet i 700 złotych. Poniżej zdjęcie z 2009 roku. Tutaj mieściła się kiedyś szkoła.
Jan Duma urodzony w 1921 roku, w wieku 7 lat do zaczął uczęszczać do 4 klasowej szkoły powszechnej w pobliskim, odległym o 2 kilometry Józefkowie. W przedwojennej Publicznej Szkole Powszechnej mieszka dzisiaj rodzina Dams. Powojenna szkoła, wtedy dwór była własnością Herberta Plehna właściciela ponad 500 hektarowego majątku. W szkole tej przebywał przez 4 lata. Uczył tam Rajmund Goryniak. Z tą postacią nauczyciela i kawalera przypomniało się pewne zdarzenie. R. Goryniak wysłał kiedyś Jana rowerem do Lisewa, aby ten kupił dla niego dwie rzeczy; nowe skarpetki i wędliny od rzeźnika. Na skarpetki dostał pieniądze, wędliny miał wziąć na „zeszyt”. W drodze jednak Janowi poplątały się owe zakupy. Za pieniądze kupił wędliny, a na skarpety już nie starczyło. W rezultacie nauczyciel nie miał w czym iść na proszoną uroczystość!
Do szkoły chodziło się różnie. Jeśli była pogoda, to pieszo. W dni deszczowe i śnieżne Jana do szkoły wozili starsi bracia końmi. Droga do Józefkowa od skrzyżowania a szosą chełmińską była „polna” nieutwardzona. W słotne dni była ona rozjechane przez wozy o żelaznych kołach. Błoto na nich sięgało kolan. Wtedy trzeba było chodzić poboczem. Przy drodze do Józefkowa rosły wielkie topole. Ostatnia z nich stojąca na skrzyżowaniu dróg Płużnica-Lisewo-Józefkowo została ścięta w latach 70 tych ubiegłego stulecia.
Po zakończeniu edukacji w szkole józefkowskiej, po czterech latach trafił Jan do szkoły w Płużnicy, w której jako szkole zbiorczej dla całej okolicy było 7 klas. Pamięta do dzisiaj swych nauczycieli ; Feliksa Gzellę i z pochodzenia Niemca Ludwika Lewina. Gzella był nauczycielem i kierownikiem szkoły w Płużnicy w latach 1920-1937. Został on zamordowany w 1939 roku przez hitlerowców w podtoruńskich lasach. Próbował go bronić Ludwik Lawin, jak się wtedy okazało porządny człowiek. Tenże Lawin, oprócz pracy w polskiej szkole uczył również dzieci niemieckie w starej szkole ewangelickiej (dzisiaj dom Zakrzewskich w Płużnicy). Edukację szkolną w 1931 roku Jan zakończył na szkole powszechnej w Płużnicy. Trzeba było brać się za gospodarowanie na roli. Póki co, do 1939 roku pracował w rodzinnym gospodarstwie, w tym samym które później przejął starszy brat Edward.
W latach 30 tych w ojcowskim gospodarstwie byli więc rodzice, bracia Feliks i Edward. Najstarszy Władysław gospodarował już na swoim we wsi Gołoty.
W Bielawach czas płynął pracowicie i spokojnie. We wsi był wiatrak wdowy Joanny Minkolei. Jej męża Jakuba spotkał tragiczny los. Pewnego razu wszedł na wiatrak, aby dokonać jakiejś pracy konserwacyjnej i spadł zabijając się na miejscu. Jakimś, niewielkim handlem zajmowała się żona Jana Krajewskiego, tego od którego w latach 50 tych Jan z żoną Teresą kupili gospodarstwo. Ten skromny handel dotyczył produktów podstawowych; nafty do lamp, smarów do wozów itp. dokładnie trudno dzisiaj przypomnieć sobie szczegóły-powiada p. Jan. Generalnie na zakupy jeżdżono do Lisewa i Płużnicy. Wieś Bielawy w latach 1935-1955 należała do gminy Lisewo i powiatu chełmińskiego. W latach przedwojennych, najprawdopodobniej od 1935 do 1939 roku sołtysem wsi był senior Jan Duma. Junior Jan przypomina sobie, iż robotę papierkową; protokoły z zebrań, zaświadczenia pisał brat Feliks Duma-ojciec jak przystało na szefa podpisywał. Zebrania wiejskie urządzano w domu sołtysa w dużym pokoju. Świetlicy we wsi wtedy nie było. Rozrywek też zbyt wiele nie znano, chociaż życie towarzyskie było żywsze niźli dzisiaj, bowiem młodzieży we wsi było sporo.
Gospodarstwa rolne w Bielawach przed wojną. Zanim rozpętała się ta okropna wojna we wsi żyli zgodnie obywatele polscy z pochodzenia Niemcy i Polacy.
Gospodarstwa rolne, przeciętnej wielkości 10-14 ha należały do;
Właściciele niemieccy i polscy po 1945;
1.Friedrich Jakub, potem „Kurnik”
2.Janke Ferdynand, … „Wyżykowski”
3.Minkolei Joanna, … „Zwoliński”
4.Putz Michał, …„Cieślik”
5.Putz ? stolarz, … „Goral Eleonora”
6. Schulz ? … „Siudak”
7.Shiemann Ludwik , … „Dolecki”
Polscy właściciele;
1.Błądek Jan
2.Borsuk Paweł
3.Chmielewski Roch
4.Czernik
5.Czop Franciszek
6.Czop Jan
7.Duma Jan
8.Krajewski Jan (Dzierżawca Nehring)
9.Niepsuj Stanisław
10.Olszewski
11.Przytuła Andrzej
12.Skoczylas Jan
13.Stankiewicz Hilary
14.Wyżykowski Jan
Wojna-wrzesień 1939.
Dla Jana Dumy wojna rozpoczęła się o kilka dni wcześniej, pod koniec sierpnia 1939 roku. Władze polskie w przewidywaniu rychłego wybuchu wojny przygotowały ewakuację urzędów, urzędników, funkcjonariuszy Policji itp. O ile takie przygotowania można zrozumieć, to podjęto również głupią i niepotrzebną decyzje wygnania ludności na drogi i bezdroża zaraz po wybuchu wojny.
Wracając do sprawy Jana to było tak! Senior Jan Duma jako sołtys-osoba urzędowa jak wówczas mawiano dostał polecenie z Lisewa stawić się podwodą-wozem konnym do Lisewa w celu wywiezienia akt-dokumentów gminy Lisewo do Unisławia. „Zamówiono” również bryczkę Dumów do ewakuacji rodzin policjantów. Pierwsze życzenie sołtys Jan Duma spełnił wysyłając na tą eskapadę swego syna z wozem zaprzężonym w dwa własne konie. Druga prośba władzy została załatwiona inaczej i polecenie oddelegowania bryczki z kuczerem otrzymała od Policji właścicielka wiatraka Joanna Minkolei. Wysłała ona swego pracownika (parobka) o imieniu Eugeniusz.
Jan wyruszył więc do Lisewa 30 sierpnia 1939 roku zabrawszy na drogę trochę obroku dla koni, gdyż do Unisławia było ponad 50 km i konie w jeden dzień nie dałyby obrócić z powrotem. Zamierzał po zawiezieniu ładunku nocować we wsi Gołoty u brata Władysława i na drugi dzień wrócić do domu. W drogę do Unisławia jako eskorta z karabinem jechał posterunkowy-policjant z Lisewa. Wraz z transportem skrzynek z dokumentami jechała wspomniana bryczka z żonami policjantów. Droga do Unisławia odbyła się bez niespodzianek. Ta niespodzianka czekała na nich w Unisławiu. Wójt gminy Zięba-był zły i zdziwiony, i oświadczył, iż żadnych dokumentów nie przyjmie! Cóż było robić? Pojechano dalej przez Toruń do Lubicza. Przejazd przez miasto nastrajał ponuro wędrujących. Okna były poklejone paskami papieru-to na wypadek nalotów lotniczych! Władze wojskowe zapowiedziały, iż jeśli ktoś chce się przeprawić przez most musi się spieszyć, bowiem ze względu na spodziewany atak niemiecki część mostu zostanie wysadzona. Stąd też przez toruński most pędziła niespotykanie wielka kolumna furmanek. Dość powiedzieć; iż nasz Jan, Policjant z Lisewa i konie dojechały z owymi nieszczęsnymi gminnymi dokumentami do Włocławka, gdzie wreszcie pozbyto się ich składając je w jakimś urzędzie. Po tym wyczynie Jan mógłby z czystym, obywatelskim sumieniem wrócić do domu, gdyby w tym czasie, a dokładnie 1 września nie wybuchła wojna. Wszyscy wtedy gnali na złamanie karku z zachętą władz jak najdalej od nadchodzącego frontu. Na dodatek spotkał tam krajana z Lisewa, który go poinformował, iż z naszych stron wszyscy uciekli przed Niemcami. Było też gadanie ludzkie i nadzieja, iż oprze się nieprzyjacielowi potężna, wybudowana przez cara rosyjskiego twierdza Modlin – tak więc w tamtym kierunku dalej Jan jechał. Jazda i kierunki zresztą się często zmieniały. Trwała tam przecież słynna bitwa nad Bzurą rozgrywana przez gen. Tadeusza Kutrzebę dowodzącego armią „Poznań” i „Pomorze”. Koniec końców armia niemiecka zastała Jan Dumę wraz końmi i przezornie przebranym w cywilne ubranie policjantem na przedmieściach miasta Łodzi.
Droga powrotna była nie mniejszym utrapieniem. Po drodze wszędzie widziało się zniszczenia spowodowane nalotami i artyleryjskimi ostrzałem, co zresztą wcześniej przeżył na własnej skórze. Do domu mógłby wrócić wcześniej, gdyby zostawił konie i uciekał bez tego obciążenia, tak jak zrobił to pracownik Niemki Minkolei wysłany jej bryczką! Wrócił wcześniej, a swojej chlebodawczyni oświadczył, iż konie i bryczka zostały rozbite w czasie nalotu.
Dla Jana los koni był równie ważny jak i ludzkie losy tej nieszczęsnej wojny. Cierpiały one i równie źle znosiły wojenne trudny-ładne tylko na filmach! Wypielęgnowane konie Dumów wychudły, szły obojętne na wszystko, w końcu ledwie ciągnęły wóz. Nie miały nawet siły protestować przed wejściem na drewniany prom na Wiśle pod Toruniem. Z Torunia przez Chełmżę po miesiącu tułaczki, rewizji, zaczepek niemieckich żołnierskich posterunków (ostatni w Drzonowie koło remizy-Niemcy sprawdzali czy nie posiada broni) wrócił do domu. Z tego co Jan opowiadał o swej „ciekawej” wędrówce mogł to już być październik.
W bramie ojczystego gospodarstwa witała go Matka z okrzykiem-„O Jezu Janek wrócił ! ”
Powrót do swojej wsi, był też powrotem do innej wsi. We wsi rządzili Niemcy. Władze okupacyjne wprowadzały swoje porządki. Na gospodarstwami roztoczono „opiekę” niemieckich zarządców (trühender) wprowadzono obowiązkowe wojenne dostawy płodów rolnych itp. Przez pierwsze miesiące trwał pozorny spokój, chociaż z innych wsi dochodziły wiadomości o potwornych zbrodniach na Polakach. Polakom pozwolono pracować na swoich gospodarstwach do początków 1940 roku.
Ta cisza była jednak do czasu, bowiem pewnego dnia, kiedy Jan bronował pole, nadjechał konno Niemiec Damrot, zarządca z Lisewa i poinformował Jana, iż maja wziąć jedną krowę, najpotrzebniejsze rzeczy i stawić się ze wszystkim w Józefkowie w gospodarstwie Nogalskich. Polskich właścicieli tego gospodarstwa wyrzucono wcześniej, a teraz opieką nad nim nakazano Dumom. Wyrzuceni do Józefkowa, pozbawieni własnego dobytku mieszkali tam przez kilka miesiącach,aż do śmierci głowy rodziny seniora Jana w grudniu 1940 roku.
Gospodarstwo Jan Dumy dostało się w ręce niemieckiej rodziny Szubert, przesiedlonej tutaj z centralnej Polski spod Warszawy, gdzie był on zarobkowym furmanem. Przyjechał tu na Pomorze w jednego biednego konika! Hitler pozbierał ludzi z pochodzenia niemieckiego z różnych krajów, włącznie z Bezarabi (Mołdawia), stąd utarła się popularna nazwa „Bezarab”. Przejął on gospodarstwo wyposażone w inwentarz żywy i martwy, razem z pięknymi kasztankami Dumów. Konie te zresztą pracowały tam przez całą okupację, a na koniec panowania niemieckiego wywiozły „nowych Panów” w ucieczce przed Ruskimi do Reichu w ostrą zimę 1945 roku. Cóż za paradoks, najpierw konie te uczestniczyły w naszym narodowym dramacie w 1939 roku, a później dobry los sprawił, iż butni Niemcy musieli ratować swoją skórę ucieczką i to za pomocą polskich koni, choć tych pięknych koni wielki żal!
Po paru miesiącach pobytu w Józefkowie nakazano przeniesienie się do Lisewa na mieszkanie po starym budynku gminnego urzędu. Nowe budynek wybudowano tuż przed wojną i mieści urząd do dzisiaj. Znaleźli się tam; Jan, jego Matka Teresa i bratowa-żona Feliksa Agnieszka. Przyszło im tam mieszkać przez całą wojnę. Może dobry los czuwał nad nimi i nie wyrzucono ich daleko od rodzinnego domu, w jego pobliżu było więc trochę raźniej. Jan, jak każdy młodzieniec powyżej 16 lat musiał podjąć pracę. Zainteresował się nim syn sąsiadów z Bielaw SS man Oskar Friedrich. Jan i Oskar znali się przecież z sąsiedztwa i nie bardzo uśmiechało mu się pracować u niego. Oskar Friedrich, jako SS man musiał być „zasłużony” dla ruchu nazistów, skoro otrzymał zarząd nad 60 hektarowym gospodarstwem-folwarkiem Grajewskich położonym w Lisewa na kierunku Drzonowo-Ostrowo. W gospodarstwie było ok. 30 szt bydła, 2 fornalki koni (fornalka to zaprzęg czterokonny, którym pracowano na dużych gospodarstwach rolnych), świnie, drób, było więc nad czym pracować. Za swoją robotę Jan otrzymywał 20 marek miesięcznie, co było kwotą mizerną. Przez jakiś czas, póki był Friedrich pobierali codziennie 2 litry mleka. Ale potem, za rządów innych to się skończyło. Jan zapamiętał w związku z tym taką sytuację. Matka SS mana Oskara Friedricha pochwaliła tą „dobroć” syna zezwalającego na to mleko. Wtedy padła taka myśl w odpowiedzi;”Oby się pani takiej dobroci nie doczekała!”.
Dzisiaj z tamtego zasobnego kiedyś gospodarstwa został jedynie dom. Reszta; piękna nowa stodoła, chlewnie, kuźnia wszystko zniknęło. Na Jana Dumę i Jana Maćkowskiego czekała tam robota fornali, co akurat Janowi odpowiadało. Było jednak to „ale”. Dawny znajomy chłopak z Bielaw Oskar Friedrich został „Niemieckim Panem”, było więc Janowi nie w smak zwracać się do niego „Herr”. Skorzystał więc z podpowiedzi pewnego Niemca z Bielaw, który zaproponował mu robotę w gospodarstwie w Oborach u swego szwagra. Przeniósł się szybko tam, wraz ze swoim skromnym dobytkiem. Jednakże nad wszystkim czuwał Oskar Friedrich. Dowiedziawszy się o tym wysłał swego fornala Jan Maćkowskiego z poleceniem dostarczenia Jan z powrotem do Lisewa. Był to akurat dzień 1 kwietnia 1941 roku. Sam zresztą był świadkiem awantury jaką zrobił Oskar innym SS manom, zarządcom gospodarki, w której miał Jan pracować. Friedrich miał widocznie większą siłę przebicia, bowiem potraktował ich dosyć obcesowo i w rezultacie tego Jan pozostał jako fornal w Lisewie. W czasie niemieckiej okupacji każdy dzień był dniem roboczym i ciągnął się niemiłosiernie długo. Od Polaków wymagano posłuszeństwa i dobrego wykonywania roboty. Odcięto ich od świata. Od czasu do czasu mogli oglądać kiepskie filmy i niemiecką kronikę w której wojska niemieckie stale posuwały się naprzód. Niemcom miny trochę opadły po klęsce pod Stalingradem. Wtedy to na lisewki rynek zwołano polskich „podludzi” z całej gminy i lisewski niemiecki wójt miał (Po polsku !) mowę uświadamiającą w stylu: „wy. Polacy, między sobą Franek, Janek mówicie Niemcy ponieśli klęskę pod Stalingradem i już się nie podniosą” , a ja wam mówię tak: „ta sprawa to wygląda tak, jakby kto jedną kostkę z tego bruku lisewskiego wyrwał-ona nic nie znaczy!”. Wójt mógł mówić co sobie chciał, ale do ludzi dotarło, iż Niemcy nie są już najmocniejsi i mogą dostać w skórę. Wkrótce dla Niemców przyszedł czas zapłaty. Zaczęło się od kopania rowów pod Stolnem przy której to robocie Jan z Maćkowskim brali udział. A to znaczyło, iż zbliża się front.
W tamtym czasie w gospodarstwie Grajewskich nie było już Oskara Friedricha. Walczył na froncie dla tysiącletniej III Rzeszy. Zarządzała majątkiem inna niemiecka rodzina. W wyjątkowo ciężką zimę 1945 roku zapakowali oni na 2 wozy podręczny dobytek, opatulili się pierzynami i uciekali przed nadchodzącymi „Ruskami”, których bardzo się bali! Chcieli zabrać polskich fornali, taka była zresztą dosyć powszechna praktyka. Jan jednak jakoś im wytłumaczył, iż ma schorowaną matkę, którą musi się opiekować i udało mu się uniknąć losy uciekinierów w śnieżną i mroźną zimę. Jedyne co mu nakazano, to pilotowanie uciekinierów konno do Kornatowa, z czego miał zresztą satysfakcję i przeczucie, iż nigdy już tu nie wrócą.
Janowi Dumie przez tamten czas kołatała po głowie myśl, aby dożyć tego, aby w Bielawach zawisły polskie biało-czerwone flagi !
Wojenne losy starszych braci;
Władysław; Już przed wojna gospodarował na swoim w Gołotach….
Feliks; Już przed wojną wżenił się w rodzinną gospodarkę żony Agnieszki, własność Franciszka Czopa. W gospodarstwie tym do dzisiaj ‚siedzi’Stefan Duma syn Agnieszki i Feliksa. We wrześniu 1939 roku Feliks Duma jako ułan pułku z Bochni został zmobilizowany i walczył od pierwszego dnia wojny, aż do kapitulacji Warszawy w dniu 28 września 1939 roku. Z walk wyszedł bez szwanku, chociaż konia pod nim w walce ubito!
Pułk ułanów na paradzie, trzeci od lewego Feliks Duma.
Po zwolnieniu z niewoli trafił do niemieckiej organizacji Todta. Była to niemiecka organizacja (do nazwiska jej szefa Fritza Todta) mająca za zadanie budować umocnienia i obiekty wojskowe. W czasie II wojny światowej zatrudniano również przymusowo robotników i inżynierów z krajów okupowanych. Feliks wykorzystał w pewnym momencie możliwość ucieczki przez front do anglików [mógł też być wyzwolony przez zachodnich sojuszników] i znalazł się z Polskich Silach Zbrojnych na Zachodzie. Po wojnie wrócił do kraju w mundurze polskiego żołnierza. Moment jego powrotu opisuje Jan: pracowaliśmy akurat w polu przy zbieraniu ziemniaków, nagle patrzymy-idzie nasz Feliks. Radość była wielka!
Feliks był bohaterem pewnego zdarzenia, które mogło się dla niego źle skończyć. Tuż przed wojną Feliks kupił na targu w Lisewie satyryczną składankę. Miała ona dwa oblicza. Jedna ukazywała cztery świnie, ale odpowiednio ułożone przeistaczała się w kontury twarzy wodza III tysiącletniej Rzeszy. Feliks nie omieszkał pochwalić się we wsi tą składanką. Było to między innymi u Niemców Friedrichów. O tym fakcie dowiedział się Michael (Michał) Putz, który później wykorzystał ten fakt i zgłosił to niemieckim władzom. Sprawę rozpatrywano w sądzie w Chełmnie. Mimo agresywnego zachowania w sądzie Michała Putza, wobec obrony Feliksa przez Friedrichową oskarżenie wobec Feliksa o obrazę Adolfa Hitlera odrzucono.
Edward; W czasie okupacji, po wyrzuceniu Dumów z ich gospodarstwa pracował w gospodarstwa gospodarstwie Friedrichów w Bielawach.
Rodzina Dumów, jej pomorska odnoga uniknęła szczęśliwie tragedii wielu Polskich rodzin. No, może oprócz seniora Jana, który zmarł w okupację w wieku zaledwie 55 lat. Z pewnością wyrzucenie z wielkim trudem dorobionego się gospodarstwa i załamanie w miarę pomyślnego bytu rodziny miało wpływ na jego przedwczesną śmierć, ale w morzu nieszczęść można było uznać, iż przeszli przez to nieźle. Jan Duma sam mówi zresztą o tym, iż cięższy los spotkał jego stryjów z lubelskiego. Dwaj bracia ojca zginęli na Majdanku.
Jeszcze tylko wspomnienie Jan Dumy z tamtych lat; „Szedł czasie okupacji z kilkoma kolegami Polakami szeroką ławą po bruku w Lisewie koło gospodarki gdzie pracował, a naprzeciw jechał niemiecki policjant zwany przez wszystkich „Kaczorem” wszyscy oprócz Jana powiedzieli przepisowo; „Guten Tag”, wtedy policjant zatrzymał się, zeskoczył z roweru i szwargocąc lunął mnie przez twarz rękawiczką”.
Mieszkańcy Bielaw jakoś uniknęli większych dramatów, jak w niektórych wsiach gminy Płużnica. Jan przypomina sobie dramat siostry Nehringowej z Paparzyna. Gdzieś tam w rozmowie miała coś powiedzieć brzydkiego na Niemców czy na Hitlera. Miejscowi hitlerowcy zapamiętali jej słowa. Przyszli w biały dzień. Trzymała na ręku swe dziecko, obok stał mąż. Kazali oddać mu dziecko. Padły strzały-zastrzelili ją tam gdzie stała, przy mężu i dziecku!
1945 rok w Bielawach
Styczeń 1945 roku była bardzo mroźny i śnieżny. Śniegu zwaliło się tyle, iż wiele dróg było nieprzejezdnych. W okolicy Lisewa i Bielaw po ucieczce Niemców panowała względna cisza. Na tym terenie wielkich walk nie było. Jan i jego przyjaciel Jan Maćkowski ostrożnie obserwowali okolicę w taki sposób, aby nie narazić się na przypadkowe ogarnięcie przez wycofujących się Niemców, czy wchodzących Rosjan. Ostatnich niemieckich żołnierzy widzieli jak podjechał samochód wojskowy od Drzonowa. Żołnierze weszli do budynków, wynieśli drewnianą ławkę, wrzucili na samochód i pojechali. W czasie, gdy obaj Janowie zabawiali się w podchody, zaczęło się zmierzchać i trzeba było wracać do domu w Lisewie. I tutaj czekała ich wielka niespodzianka-dowiedział się od swej Matki, iż właśnie niedawno byli tu Ruscy, wypili herbatę i pojechali dalej. W taki to sposób, niepostrzeżenie dla Jana Dumy wypełniło się wymarzone wyzwolenie.
Rosjanie szli od Wąbrzeźna i podchodzili do Grudziądza, w którym załoga niemiecka broniła się przez sześć tygodni. W rodzinnych Bielawach do których natychmiast wrócili z Lisewa (włącznie z kuzynką Pauliną z lubelskiego, która całą okupację pracowała u Lubaszewskich), ulokował się sztab wojsk radzieckich organizujących ofensywę na Grudziądz. Stacjonowali całe tygodnie, aż do zdobycia Grudziądza. We wsi, chociaż jeszcze nie wszyscy wrócili z wojennych dróg zrobiło się gwarnie i hałaśliwie. Armia Czerwona to był zlepek różnych nacji. Zjawiła się piechota, kawalerzyści, samochody, transportery, a nawet pojazd kolejowy, który nadwyrężył wiejski bruk. Gospodarstwa, domy zajęte było przez wojsko. W rodzinnym gospodarstwie Dumów Rosjanie urządzili rzeźnie świń. Z kolei w gospodarstwie Minkolei (dzisiaj Zwolińscy) zorganizowano ubój spędzanego z okolicy bydła. W ciągu krótkiego czasu ze wsi i okolicznych miejscowości zniknęły hodowlane zwierzęta. Dumowie ocalili w swoich gospodarstwach tylko po jednej krowie i to za gorącym uproszeniem dowódcy. W tych robotach rzeźniczych pomagali żołnierzom mieszkańcy wsi, w tym Edward Duma i Stefan Goral. Ruscy ubijali zwierzęta po wojskowemu, strzelali do nich z pistoletu. Świnie były opalane słoma, a nie tak jak u nas wrzątkiem.
Wiadomo też, iż żołnierz za kołnierz nie wylewa. Rosyjscy żołnierza zebrali wtedy wszystkie dzbany do mleka i przywozili z Wichorza z gorzelni spirytus. Pan Jan zaznacza; trzeźwi byli w porządku, ale pijani bywali nieobliczalni! Ich to ofiarą padły dwie Niemki, które nie uciekły do Rzeszy; Schulcowa (dzisiaj gosp. Siudak) i Herman. Próbowały się ukrywać, ale prawdopodobnie ktoś z Polaków je wydał. Co się z nimi stało nie wiadomo?
Nasza wieś i okolice były po przejściu frontu zniszczone i rozszabrowane. W wielu miejscach walały się zwłoki żołnierzy i cywilów. Można było znaleźć porzuconą broń i sprzęt. Przez teren wsi, do Ostrowa i dalej Niemcy wykopali ogromny, głęboki przeciwczołgowy rów. Zapędzano do ich kopania ludność cywilną i niewolników. Np. przez szosę z Lisewa do Płużnicy koło Chlewińskiego biegł tenże rów przeciwczołgowy, przez który nie można było przejechać. Dopiero wojsko radzieckie przywiozło drewno budowlane, ściągnięto z całej okolicy ludzi i zbudowano kładkę-most udrażniając drogę.
W tym wojennym bałaganie kręcił się ciekawy świata najmłodszy z Dumów pięcioletni Stefek-dzisiejszy sołtys naszej wsi. Raz nawet na kilka godzin zginął gdzieś wyjeżdżając samochodem na parę godzin z Ruskimi. Radość ze szczęśliwego jego powrotu była powszechna. Jan Duma przyznaje, iż chociaż wojna z żołnierzy aniołów nie czyni, ale widoku i przebywania z dziećmi wszyscy oni byli szczerze spragnieni!
Życie na nowym
Życie pisało się na nowo powojenną biedą, zabieganiem o to, aby w gospodarstwach pojawiły się konie, krowy i inne zwierzęta hodowlane, a na polach zazieleniły się zboża.
Wszyscy bracia Dumowie; Władysław, Edward i Feliks gospodarowali na swoich gospodarstwach. Jan poszukiwał miejsca dla siebie. Przez kilka miesięcy wdał się w dzierżawę w Krusinach koło Brodnicy, ale nie miało to ekonomicznego sensu. Trafiło się do kupna najpierw kilka hektarów w Bielawach od B……….. Potem okazało się, iż możliwym jest tutaj kupno gospodarstwa od Jana Krajewskiego o powierzchni 16 ha, położonego naprzeciw rodzinnego gospodarstwa ojca Jana, na którym po wojnie gospodarował brat Edward. Krajewscy od lat nie siedzieli w Bielawach. Już przed wojną dzierżawił je Wacław Nehring, który jednak nie miał pieniędzy, aby je wykupić. Ponieważ jednak Krajewscy nie chcieli dalej gospodarować, zniechęcały ich szczególnie obowiązkowe dostawy, postawili więc gospodarkę do sprzedaży. Sprawa z Nehringiem, ułożyła się dobrze ponieważ przeszedł na owe kilka hektarów wcześniej przez Jana kupionych i przeniósł się do części domu po Minkoleiach (dzisiaj świetlica wsi) Krajewscy dostali od Jana i Teresy Dumów w 1956 roku 100 000 w gotówką i 20 000 w późniejszej racie. Wreszcie można więc było gospodarować na swoim, tym bardziej, iż wcześniej 1 października 1952 Jan i dziewczyna z sąsiedztwa Teresa Wyżykowska wzięli ślub i rozpoczęli wspólne gospodarowanie. Dzień ślubu pamięta do dzisiaj. Do kościoła w parafialnym Lisewie jechali bryczką z dwoma muzykami na koźle; Lamparskim i Frąckiewiczem.
Rodzina Jana Dumy;
Jan i Teresa Wyżykowska
ur. 31 lipca 1921 roku w Zajączkowie // ur. 12 maja 1931 w Grudziądzu
d z i e c i Małgorzata r. 1953 //Jerzy r. 1960
………………………………..
Bielawscy żołnierze września;
Stanisław Czernik; odbył kampanię wrześniową.
Feliks Duma; Feliks Duma był najpewniej ułanem 2 Pułk Szwoleżerów Rokitniańskich, którego 3 i 4 szwadron stacjonował przed wojną w Bochni. W kampanii wrześniowej pułk walczył w składzie Armii „Pomorze” w Pomorskiej Brygadzie Kawalerii. Walczył w bitwie nad Bzurą i pod Ozorkowem. 12 września 1939 r. część żołnierzy pułku, a był wśród nich Feliks przebiła się do Warszawy i tam wzięła udział w obronie miasta, aż do jego kapitulacji w dniu 28 września 1939 roku. W tej wojnie miał szczęście, z walk wyszedł bez szwanku, chociaż konia pod nim w walce ubito!
Po powrocie z niewoli wzięto go do przymusowej pracy w organizacji TODT skąd dostał/uciekł się do Anglików. Wrócił po 1945 roku w mundurze Polskich Sił Zbrojnych.
Władysław Duma; żołnierz 66 pułku piechoty z Chełmna w dniu 1 września dostał się do niewoli niemieckiej, po 4 miesiącach uwolniony z niewoli.
Wacław Nehring; był ważnym na wsi człowiekiem, bo kołodziejem – któż to dzisiaj pamięta. Dzierżawił gospodarstwo Jana Krajewskiego. Gospodarował wraz z rodzicami i żoną przed wojną i po wojnie do 1956 r. Miał za sobą bogaty żołnierski bojowy szlak. Żołnierz września 1939 r. potem żołnierz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Brał udział w bitwie pod Monte Cassino, był wojskowym kierowcą. W latach 60 tych wyprowadził się do Malborka.
Bielawscy Niemcy;
Nasza lokalna historia byłaby ułomna gdybyśmy wymazali z niej polskich obywateli niemieckiego pochodzenia. Niezależnie od indywidualnych postaw jakie w czasie wojny w stosunku do swych polskich sąsiadów przejawiali większość z nich była za i wspierała wyrzucenie nas z naszej rodzinnej zagrody. Trzeba o tym pamiętać! Historie te mogą być pouczające! Dla tej ilustracji Jan Duma opowiedział historie o kilku niemieckich sąsiadach.
Jakub Friedrich-rolnik i jego dzieci;
Eitel SS man podobno pracował w kancelarii Hitlera. Zginął na wschodnim froncie, wziąwszy telefoniczny ślub ze swą narzeczoną.
Oskar SS man był podobno postrachem w Lisewie. Miał bić pejczem kobiety polskie oczekujące na zapomogi w urzędzie gminnym. Jan Duma był świadkiem jak pobił (skopał) w Bielawach Mieczysława Chlewińskiego za to, iż ten go nie pozdrowił przechodząc drogą! Jaki miał udział w zamordowaniu 6 mieszkańców gminy Lisewo trudno powiedzieć, ale z pewnością musiał w tym uczestniczyć, gdyż był znacznym SS manem skoro oddano mu „za zasługi” zarząd nad 60 ha gospodarstwem Grajewskich w Lisewie. Do tegoż Oskara, kiedy był zarządcą przyjeżdżali różni ważni goście, między innymi powiatowy landrat (starosta) chełmiński. Jan Duma pamięta to, gdyż pewnego razu wiózł bryczką do Bielaw do matki Oskara niemieckich gości. Wtedy też usłyszał jak Oskar przechwalał się Landrata, iż na jego polu (Grajewskich !) rosną piękne ziemniaki !
W 1976 nieoczekiwanie tenże Oskar przyjechał do Bielaw ze swą żoną w odwiedziny od Jan Dumy. W rozmowie interesował się braćmi Jana. Swojego czasu Feliks prowadził mu papierkową robotę. Wobec rodziny Dumów w czasie okupacji zachowywał się w zasadzie dobrze, być może ze względu na fakt, iż przed wojną od seniora Dumy pożyczali pieniądze, których to ich niemieccy sąsiedzi (Putzowie) odmawiali!
Niezależnie od wszystkiego jego przyjazd po wojnie może świadczyć o jego bucie i arogancji. Wynikało z tego, iż uważał nadal, że on i jemu podobni nic złego Polakom nie uczynili! Jan Duma zna ludzi, którzy chętnie stanęli by twarzą w twarz z Oskarem Friedrichem i pewnie mieli by mu wiele do powiedzenia, a może i coś grubszego pod ręką by się znalazło!
Kurt; chyba nie był w SS. Wzięty do Werhmachtu zginął w Belgii.
Była jeszcze Frieda, ale nie wiadomo co się z nią stało?
Rodzina „porządnych” Niemców Friedrichów może służyć za ilustrację tamtych skomplikowanych czasów. W miarę normalni sąsiedzi sprzed wojny dochowali się dwóch synów SS manów, którzy realizowali politykę nienawiści, poniżania, rabunków, wreszcie i zbrodni w imię obłędnej ideologii uznającej wyższości jednych nad drugimi! Oni i pozostali Niemcy zapłacili za to najwyższą cenę-stracili dwóch synów i ziemie, którą uważali za swoją. Ale to pewnie wszystko za mało, bo część z nich uniknęła kary za swe zbrodnie!
Jakub Shiemann. Lubił z Janem pogadać; Mówił naiwnie między innymi łamanym polskim; „Rydz Śmigły dać korytarz to by wojny nie być”. Jak gdzieś w bezkresnej Rosji w 1942 r zginął jego jedyny syn Kurt, to Jakub Shiemann, jak każdy ojciec na tym świecie, zwyczajnie po ludzku użalał się do Jana orzącego pole pod Lisewem na swój los i powtarzał : „mój Kurt nie żyć!”.
Kurt Shiemann, będąc na przepustce dał swemu polskiemu koledze Janowi swe zdjęcie, w mundurze Wermachtu, którego włożenie kosztowało Go życie.
Liczyły się też gesty. Jakubowi Shiemannowi Jan Duma zapamięta do końca życia drobny, ale ważny ludzki odruch. Otóż kiedy na wygnaniu w Józefkowie zmarł senior Jan Duma tenże Niemiec pożyczył bryczkę i dał trochę węgla na ogrzanie mieszkania: Mało to, czy aż tyle w czasach pogardy ?!
Z tamtych lat Jan Duma był w posiadaniu zdjęcia, które gdzieś się zawieruszyło. Był na nim Niemiec Ludwik Shiemann z końmi zaprzęgniętymi do bielawskiej sikawki.
Michał Putz. Z pewnością należał do tych Niemców, którzy na swych polach w uprawach wyznaczali wzór „hakenkrutz” podsypując wyznaczony kształt nawozem sztucznym tak, aby rośliny silnie karmione wykazywały intensywny kolor wskazujący na narodowość gospodarzy, widoczny z samolotów na wypadek wojny! Miał polskie imię, ale dla Polakom przychylnym nie był. Mawiał do Jana w początkach wojny „kaktus mi tu wyrośnie-wskazując na rękę- jak Niemcy nie wygrają!”.
Zdaje się, iż to on był motorem oskarżania Feliksa Dumy o obrazę wodza Rzeszy, co mogło się skończyć co najmniej obozem koncentracyjnym. Wszystko może wskazywać na to, iż za odrzuceniem tego poważnego wówczas oskarżenia stali SS mani Eitel, Oskar Friedrichowie, bowiem to ich matka broniła w sądzie chełmińskim Feliksa Dumę. Za takie same „rzeczy” dali głowę; Burchardtowie z Ostrowa, Bronisław Dąbrowski-restaurator z Płużnicy, Marta Kowcon z Wiewiórek i wielu innych. Putz nadzorował, poprzez swego syna Eitela przez kilka miesięcy gospodarstwo seniora Jana Dumy jesienią 1939 roku. Był złośliwy, nie pozwalał Dumom na pobieranie masła z własnego gospodarstwa itp. Kiedy stawało się jasne, iż Niemcy poniosą klęskę i trzeba będzie zapłacić za to „niemieckie panowanie” powiesił się w Bielawach w swej oborze. Impulsem do takich zachowań był z pewnością strach wobec nadciągających ‚Ruskich’.
JAN DUMA strażacka biografia [1921-2013]
Opracowanie Janusz Marcinkowski Płużnica 2014 r.
Urodził się 31 lipca 1921 r. w Zajączkowie k/Chełmży, zmarł w Bielawach 25 kwietnia 2013 roku. Od 1925 r. do swej śmierci mieszkał w Bielawach w gm. Płużnica prowadząc gospodarstwo rolne. Należał do OSP Bielawy gm. Płużnica, powiat wąbrzeski.
Pełnione funkcje w ZOSP;
Strażak czynny w l. 1945-2013.
Naczelnik OSP Bielawy w latach 1945-2000.
Honorowy prezes OSP Bielawy od 2000 roku.
Członek Zarządu Oddziału Gromadzkiego ZOSP w Płużnicy w l. 1955-1972.
Członek Zarządu Oddziału Gminnego ZOSP w Płużnicy 1973-1991.
Prezes Zarządu Oddziału Gminnego ZOSP w Płużnicy w latach 1976-1999 r.
Jan Duma odznaczony był;
16 06 1974 r. Odznaką za wysługę XXX lat.
22 maja 1982 r. Złotym Medalem za Zasługi dla Pożarnictwa.
22 lipca 1984 r. Medalem 40 lecia PRL
14 marca 1988 r. Odznaką Zasłużony dla Województwa Toruńskiego.
15 maja 1990 r. Złotym Krzyżem Zasługi
Najwyższymi strażackimi odznaczeniami: 22 listopada 1991 r. Złotym Znakiem Związku i Medal im. Bolesława Chomicza.
Medalem: „Za zasługi dla ochrony przeciwpożarowej Województwa Toruńskiego.
Od samego początku widzimy Jana Dumę w ochotniczym działaniu strażackim w swojej miejscowości i we władzach strażackich gminy Płużnica. Naczelnikował strażakom w Bielawach, a w latach 70 i 80 tych prezesem gminnej organizacji strażackiej
Jan wraz z żoną Teresą z Wyżykowskich po wojnie w latach 50 tych kupili gospodarstwo Bielawach tuż naprzeciw ojcowizny Dumów. W gospodarstwie tym przeżył całe swoje długie pracowite życie. Było ono nieodłącznie związane silnie z działalnością strażacką. Koło miejscowej straży „kręcił się „już w okresie przedwojennym. Fakty aktywnej działalności OSP Bielawy potwierdzają ówczesne gazety. We wsi istniała remiza, stojąca tu zresztą do dzisiaj.
Była w niej konna sikawka, drewniana beczka (fasa) na wodę i podstawowy sprzęt strażacki. Kilkunastu bielawskich strażaków służyło przez kilka dziesięcioleci mieszkańcom Bielaw i okolicznych wsi. Od zawsze wśród nich był Jan Duma.
Legitymacja strażacka Jana Dumy z 1949 roku.
Poniżej zdjęcie z ćwiczeń strażackich w Wąbrzeźnie, z lat 60 tych. W pierwszym szeregu od lewej stoją; Maksymilian Lewandowski komendant rejonowy gromady Płużnica, drugi prezes OSP Bielawy Jan Duma.
[Uciąż 1987] Wieńce na pomniku żołnierzy polskich z 1939 r w Uciążu składają od lewej ; Mieczysław Krauze komendant gminny, Jan Duma prezes zarządu gminnego i Bronisław Drzyzga członek Zarządu Gminnego OSP. W tle nauczyciele i harcerze.
Jan Duma ciągle miał w pamięci te ważniejsze akcje pożarowe i różne zdarzenia, które im towarzyszyły. Strażacy obdarzali go wszystkimi funkcjami, jakie są możliwe w strażackiej karierze. Rozpoczynał od zwykłego strażaka, był naczelnikiem i prezesem miejscowej straży, był też członkiem władz gminnych i powiatowych. W latach 80 tych poprzedniego wieku powierzono mu najważniejszą funkcję strażacką w gminie Płużnica, stanowisko szefa gminnej straży-prezesa Zarządu Oddziału Gminnego ZOSP. Był wielokrotnie wyróżniany i odznaczany.
Pośmiertne wspomnienie!
Mundur strażacki Jan nosił bez mała 70 lat. Jeszcze pod koniec swego długiego życia, w dobrej formie, mile widziany był na zebraniach i uroczystościach strażackich. Wysoki, przystojny, zawsze elegancki, emanował godną strażacką postawą, spokojem i wyjątkowym jak na dzisiejsze czasy pozytywnym stosunkiem do ludzi i spraw tego świata. Podkreślić muszę z całą mocą jego dbałość o godność strażackiego munduru i polecam Go jako wzór do naśladowania.
Wiadomość o jego śmierci w dniu 25 kwietnia 2013 roku była dla nas, dla grona znajomych, kolegów i przyjaciół, smutną i niepocieszoną.
Strażacy żegnając Go na cmentarzu w Lisewie w sobotę 27 kwietnia 2013 roku mieli świadomość wielkiej straty. Odszedł ciekawy i swoiście piękny człowiek, nasz serdeczny Druh Jan Duma!