Opowieść z Józefkowa.
Rzecz działa się przed wojną się w majątku Józefkowo. Jego właściciel Herbert Plehn zaopiekował się synem biednej folwarcznej rodziny i umożliwił naukę fachu Adamowi Czarneckiemu, co ten opowiedział Eryce Vossius, córce Plehna. Opowieść ta dostała się w ręce Adama Puchały byłego dyrektora szkoły w Józefkowie i Płużnicy. Z niemieckiego przetłumaczył Mateusz Wojnowski.
Płużnica 2008. Opracowanie Janusz Marcinkowski
Dwór w Józefkowie, widok od strony parku z lat 30 z albumu rodziny Plehn.
„Świętem było dla mnie jako dziecko, kiedy otwierała się brama wielkiej stodoły i patrzyło się ze zamkniętego ogrodzeniem podwórza w jasną dal pól. Stara topola sterczała ciemnozielona swoim surowym kształtem nieopodal wjazdu rozcinając horyzontalną linię równiny. Skrzyła się lipcowa spiekota, wozy żniwne powjeżdżały to wyjeżdżały. W parę tygodni później brama znowu stała otworem, tym razem już na dłuższy czas, ale już nie było owego świątecznego splendoru i przejście było zatarasowane wielką młockarnię. Obok pięknej topoli stała napędzająca maszyna parowa „lokomobila”, przy niej Adam Czarnecki, dla mnie najważniejsza postać tego wydarzenia, nie tylko jako mistrz obsługujący maszynę, lecz przede wszystkim dlatego, że miał czas i ochotę, aby objaśnić i pogawędzić.
Lokomobila, zdjęcie z internetu.
„Skądże ty to wszystko wiesz, Adamie ?”, spytałem z podziwem. Kiedyś, gdy był w szczególnie dobrym nastroju, a ja byłam już nieco większa, opowiedział mi historię, którą relacjonuję tu bez żadnych dodatków czy zmian.
Pracowaliśmy na wykopkach przy ziemniakach ja byłem przedostatni w szeregu. Było jeszcze wcześnie po południu kiedy nadjechał pan [Herbert Plein] w swoim powozie. Nawiązał rozmowę z Sikorskim, nadzorczą albo jak się u nas nazywało, gospodarzem. W pewnym momencie przywołał mnie. „Adamie, przyjdź tutaj! Oddaj gracę Sikorskiemu i wsiadaj ze mną na wóz. Przestraszyłem się, gdyż co prawda pan nieraz już wyznaczał mnie do pracy, do której potrzeba było tylko jednej osoby, również zabierając mniew tym celu swoim wozem-ale dlaczego oddawać gracę? Czyżby nie byli ze mnie zadowoleni. Na dodatek pan podczas jazdy przez pola nie wyrzekł ani jednego słowa. Dopiero kiedy skręcając wjechaliśmy na drogę, pan wstrzymał konie, aby szły stępa i zwrócił się do mnie. Zważaj dobrze Adamie-powiedział! „Znasz przecież te wielką młockarnię oraz lokomobilę w Mgoszczu, nieprawdaż? Z pewnością bywałeś tam nieraz i zdążyłeś ją sobie dobrze obejrzeć? Jasne, ja też bym ją pooglądał. Otóż zamierzam zakupić sobie taką rzecz. Stara młockarnia nie jest już warta naprawiania. I właśnie ty będziesz obsługiwał nową parową maszynę!”- Ależ łaskawy panie! Nie pojmuję tego! Przecież tego nie potrafię!”-„Naturalnie, że tego nie rozumiesz, ale nauczysz się! Pojedziesz do Grudziądza do Ventzkiego i tam w fabryce wszystko ci pokażą”. „Zrazu nie będziesz dużo rozumiał: wcale zresztą nie potrzebujesz i nikt od ciebie tego nie oczekuje! Ale pomału zaczniesz to pojmować. Nie musisz się spieszyć. To bez różnicy, czy będzie ci na to potrzeba tygodnia, czy dwóch, trzech tygodni. Pozostaniesz tam tak długo, aż będziesz umiał wszystko równie dobrze co monterzy od Ventzkiego. Jedynie, czego od ciebie wymagam, to ażebyś mówił, kiedy czego nie zrozumiałeś! Tyle potrafisz, nieprawdaż, tyle zrobisz, co ?-„Obawiam się, że nie wyuczę się tak, jak pan to ma na myśli”.-Jesteś rozgarniętym chłopcem Adamie. Znałem cię już, kiedy byłeś jeszcze w szkole. Zawsze miałeś dobrą głowę i jesteś w stanie temu podołać”. – „Ale ja jeszcze nie byłem w Grudziądzu”.- „ Nie martw się się tym. Byłeś już na komisji poborowej w Chełmnie, wówczas też pojechałeś koleją. Ventzki zna w Grudziądzu każde dziecko, a fabrykę widać już z samego dworca kolejowego. Teraz pójdziesz do domu, powiesz wszystko swej matce i dasz sobie przyszykować wszystkie rzeczy, Zabrałem cię tak wcześnie, aby twoja matka miała na to dość czasu. Zabierzesz swój niedzielny garnitur i zabierzesz czyste rzeczy do roboty oraz dwie świeże koszule. Dostaniesz w Grudziądzu pokój, a ludzie będą ci dawać jedzenie jak w domu. Nie będzie ci na niczym zbywać. Poustalałem to wszystko z panem Ventzki’m i zapłaciłem za ciebie. Ale było by dobrze, gdybyś zabrał ze sobą swoje porządne rzeczy tak, aby gospodyni wynajmująca ci pokój widziała, że nie jesteś żadnym przybłąkanym cyganem, lecz dzieckiem od dobrych ludzi. Twoja matka otrzyma w piątek twoją wypłatę tak, jakbyś przez cały tydzień pracował tutaj. Twoje pieniądze na podróż oraz list do Ventzki”ego, w którym jest raz jeszcze wymienione dokładnie wszystko, co masz tam dostać, odbierzesz u inspektora, jak będą stukać na fajrant!” (Lemiesz od pługa służył za gong).
Józefkowski dwór Plehnów. [Fot, Józefkowo, l. 30 te z albumu rodziny Plehn]
Dojechaliśmy do dworu. Pan zwalniając mnie przyjaźnie powiedział: „Masz dzisiaj wolne, przemyśl wszystko, omów to z twoją matką, a jeśli coś nie całkiem będzie dla was jasne, to możesz zapytać wieczorem pana inspektora!” Poszedłem całkiem oszołomiony do domu. Kiedy matka zobaczyła mnie, zaraz zaczęła się użalać: „Czemuż przychodzisz już o tej porze? Czyś zachorował? Na pewno się wydarzyło ja nieszczęście!” Opowiedziałem wszystko, lecz ona nie chciała nic o tym wiedzieć. „Nikt nie będzie się o ciebie troszczył! Rozchorujesz się! Nie ujrzę cię już nigdy! Zostań tutaj! Jesteś ostatnim i jedynym, który mi pozostał! Nie czyń mnie nieszczęśliwą!”Płakała przy tym tak bardzo, że całkowicie odmieniła mój zamysł i powziołem zamiar by odmówić.
Kiedy w biurze zacząłem od tego, inspektor powiedział: „Zaczekaj moment. Dam ci najpierw to, co twoje, z potem możemy porozmawiać!-Tak-oto pieniądze na podróż w obydwie strony. Tutaj jest list do pana Ventzki”ego-nie zgub go. A tu jest talar dla ciebie, ażebyś wieczorami mógł się napić piwa i abyś mógł przywieść coś swojej matce-no nie gap się taki zdziwiony! Jesteś przecież młodym męszczyzną, masz 19 albo 20 lat-co? Po pracy masz czas, na dworze jest jasno i ciepło, będziesz mógł sobie oglądać miasto, a wówczas nachodzi człowieka pragnienie! A w niedzielę możesz wybierać się na przejażdżki parowcem, na kawę! Na pewno ci się spodoba!” Poczułem, że robię się czerwony, że krew napływa mi do twarzy i wybąkałem, że matka nie chce mnie puścić z domu. „jak nie będziesz pracował” powiedziała, „to mnie przepędzą, kiedy pójdę z takimi pomysłami i będę chciała wypłatę nie mając do tego prawa!” „Ty nie pracujesz tutaj, lecz przyuczasz się w Grudziądzu, i za to twa matka otrzyma twoją wypłatę. Będzie jej się powodziło lepiej, niż gdyby było inaczej, nie będzie przecież gotowała dla ciebie”.-„Ale ja obiecałem jej!-Słyszał ktoś, coś podobnego!” wykrzyknął inspektor, „Oto masz szczęście, zostajesz z wybrany spośród wielu i wolno ci się uczyć, zupełnie nie ponosząc żadnych kosztów: Pan bowiem opłaca wszystko: naukę, zakwaterowanie, jedzenie i twoją wypłatę bez potrąceń. Jak się potem wyuczysz, to masz każdego dnia młocki pokaźny dodatek do wynagrodzenia przez całe życie. A ileż to dni się młóci w zimę ! Zastanów się raz nad tym! Że ty nie chcesz!-No, przemyśl to dobrze! Bowiem ja nie mam na taki przypadek żadnej instrukcji, będziesz musiał sam panu o tym powiedzieć. Jego nie ma teraz w domu: przyjdzie jednak o godzinie ósmej na odprawę”. Zabierz ze sobą swoje pieniądze; jeśli myślisz poważnie, aby odmówić, oddasz mu je; będzie musiał wysłać kogoś innego”. Pozostałem sam stojąc na podwórcu i czułem trzymanego w ręce talara. Nigdy jeszcze nie miałem pieniędzy dla siebie. Matka dostawała wypłatę i dbała o wszystko. Zapewne nigdy nie cierpiałem niedostatku i posiadałem też swój niedzielny garnitur, jak należy. Lecz samemu mieć pieniądze, o które nikt nie pyta-to było co innego! Miałem to oddać, żeby dostał to ktoś inny? Zaraz! Nic z tego! A zatem pojechałem następnego ranka do Grudziądza. Podczas drogi zalękniony obmacywałem list; ale u Ventzki:ego roześmieli się i rzekli : „Nie potrzeba nam wcale listu! Czekaliśmy na ciebie! Zaraz ktoś może pójść z tobą i pokaże ci twój pokój”. Było to niedaleko i pokój był ładny. Nie mogłem wprost pojąć, że miał należeć do mnie samego. Zaś kobieta obsługiwała mnie niczym pana: gdy przychodziłem z pracy, biegła zaraz po ciepłą wodę, a kiedy tylko się umyłem, moje jedzenie stało na stole w kuchni. I tak żyłem, prawie przez dwa tygodnie!
Kiedy pobyłem tam przez kilka dni, spytał mnie jeden z tych, którzy ze mną pracowali, czy byłem już nad Wisłą. Ja jednak zawsze zaraz chodziłem spać. „Musisz to zobaczyć”, powiedział. Przyszedł po mnie po pracy i poszliśmy razem. Obejrzałem Wisłę, port i duży most, wieżę na górze zamkowej, ratusz i liczne ulice. Następnie poszliśmy na piwo ; za pierwsze zapłacił on, a za drugie zapłaciłem ja. Miałem przecież pieniądze. W niedzielny ranek poszedłem z gospodynią do kościoła, zaś po południu popłynąłem Wisłą na przejażdżkę. Niewielki statek był pełen ludzi i wszedłem wraz z innymi na górę do kawiarnianego ogrodu. Wielu kelnerów biegało tam i z powrotem nosząc tacki zapełnione ciastem, filiżankami i dzbanuszkami. Stałem tam i nie miałem śmiałości, ażeby usiąść. Naraz rzekła pewna kobieta całkiem blisko mnie: „Jeśli poszukuje pan miejsca, niechże się pan tylko dosiądzie do nas!”. A jej mąż wskazał na puste krzesło, siedziało z nimi także dwoje dzieci. Zebrałem się na odwagę i usiadłem, podpatrzyłem, co oni zamawiali i zażądałem tego samego. Kelner przyniósł mi to, jak jakiemuś panu. Ludzie spostrzegli, iż byłem nieśmiały i zaczęli ze mną przyjaźnie rozmawiać.
Pod koniec drugiego tygodnia majster w warsztacie w Ventzki’ego powiedział, że teraz umiem już wszystko i mogę jechać do domu. Tego wieczora poszedłem na miasto i kupiłem dla matki chustę na głowę taką, jakiej jeszcze nie miała. Matka była zadowolona, że znowu byłem przy niej i nie czyniła mi żadnych wyrzutów. Od owego czasu opalam „lokomobilę”, ilekroć jest młocka. Oto historia mojego wyniesienia z szeregów moich współtowarzyszy!.
Powyższe wydarzyło się w Józefkowie (Josephsdorf) w powiecie chełmińskim (Kreis Kulm), w ostatnim dziesięcioleciu ubiegłego stulecia. Spisano w Bad Pyrmont 1 września 1956 roku Eryka Vossius z domu Plehn.