Wanda Jankowska Przytuła o Wieldządzu sprzed lat.
Opracowanie Janusz Marcinkowski. Płużnica-Wieldządz 2015 r.
Wanda Przytuła urodziła się w 1925 r. w rodzinie robotników majątkowych Władysława Jankowskiego i Reginy Kotlewskiej. Po wojnie wyszła za mąż za Floriana Przytułę [1917-1995] i do dzisiaj mieszka w Wieldządza w dawnej ewangelickiej plebanii.
Dawna plebaniaparafii ewangelickiej w Wieldządzu. Po 1945 roku miejsce zamieszkania kilku wieldządzkich rodzin.
Jankowscy rodzice Wandy;
Władysław i Regina Jankowscy byli robotnikami rolnymi między innymi z przyczyny wielkiej inflacji z lat 20 tych ubiegłego wieku. Jak wieść rodzinna niesie ojciec Władysława Jankowskiego chciał zmienić swoje gospodarstwo rolne na inne. Zrobił więc, tak jako robi się w normalnych czasach. Sprzedał swoje i rozpoczął poszukiwanie następnej, pewnie lepszej, w innymi miejscu. Niestety jego rodzinną fortunę dotknęło to co wielu innych w tym czasie. Inflacja, czyli spadek wartości pieniędzy był galopujący i ciągu krótkiego czasu za ową gospodarkę mógł, jak mówi pani Wanda kupić zaledwie krowę! Od tego czasu rodzina musiała się wynajmować do roboty u obcych.
Warunki tej służby były bardzo trudne. Dostawało się jakiś kąt do zamieszkania, zapłata była raczej symboliczna. W Wieldządzu u Fischera ojciec zarabiał miesięcznie 12 zł. dla przykładu kierownik szkoły otrzymywał pensję w granicach 150 zł. Z tego co pamięta p. Wanda rodzina Jankowskich pracowała również w Sarnowie w gospodarstwie – plebance tamtejszego probostwa. Było tam 300 mórg ziemi(ponad 70 ha). Na stajni stały 4 konie, które trzeba było obsłużyć codziennie tą fornalką pracować. Roboty było więc od rana do wieczora dość, tak iż niejednokrotnie musiała mama Wandy – Regina w pracy pomagać! Po jakimś czasie przeniesiono się więc do Dąbrówki na 100 hektarowy folwark Jana Burchardta. Pozostawali tam do kwietnia 1939 roku w którym przenieśli się do Wieldządza do pracy w gospodarstwie Niemca Karla Fischera.
Od lewej; dom pracowniczy, współczesny dom Puskarza, obora, stajnia i dwór Karola Fischera.
Na zdjęciu siedlisko byłego folwarku Karla Fischera. Nowy jest tylko dom p. Puskarza, pozostałe budynki w trochę zmienionej formie stoją od przedwojennych lat.a wieldządzkim folwarku zamieszkali Jankowscy w nieistniejącym już dzisiaj tzw. komorniczym domu dla pracowników majątku. Takie domy właściciele majątków, folwarków i dużych gospodarstw stawiali bezpośrednio w pobliżu budynków swych siedzib, po to aby pracownicy mieli blisko do roboty. Mieszkania pracownicze były skromne. Najczęściej była to jedna izba, kuchnia i komora. Do tego dochodziła jeszcze działka pracownicza pod ziemniaki i warzywa, skromny budynek dla hodowania własnego drobiu, świnek.
W niektórych majątkach pracownicy mogli trzymać własną krowę w tzw. ‘ludzkiej oborze’ lub zamiennie otrzymywali deputat w mleku.
Rodzina Jankowskich, trudno powiedzieć z jakiego powodu otrzymała większe mieszkanie w „starym domu” pod strzechą, gdzie były dwie izby, kuchnia i dwie komory w których składowano różne domowe rzeczy, czasem traktowano te pomieszczenia jako spiżarnie, a czasem jako dodatkowe miejsce do spania. Trzeba jeszcze dodać, iż komornicy ci mieli obowiązek przyjąć na czas nasilonych prac w gospodarstwie dodatkowo tzw. „pracowników sezonowych”.
W rodzinie Jankowskich oprócz rodziców, wspomnianych Władysława i Regina było trzech chłopców i trzy dziewczęta; Wanda, Agnieszka,…., oraz Zygmunt, Stanisław i Henryk.
W „starym domu” pracowniczym w czasie okupacji mieszkały rodziny: Jankowskich, Mulewskich, Walterów. W jednym z nich na początku mieszkała niemiecka rodzina, a po jej odejściu zamieszkali Tuszyńscy.
W drugim domu, który przebudowany stoi do dzisiaj mieszkały wtedy rodziny; Argalskich, Mądrzejewskich, Sosnowskich i ………
Schody na pierwszym planie to dawne frontowe wejście do dworu. Pierwszy budynek po lewej to jest część dawnej stajni, świniarni i ‘ludzkiej obory’, w tle ‘stary dom’ pod strzechą w którym mieszkała rodzina Jankowskich.
W 1939 roku rodzina Jankowskich, wraz z Mądrzejewskimi udała się wspólnym folwarcznym konnym wozem na ucieczkę przed nadchodzącym Wermachtem. Na szczęście nie dojechali daleko. Oparlisię w okolicy Golubia. Po dwóch tygodniach wędrówki wrócili do domu, do roboty na folwarku. Na miejscu rządzili już Niemcy. Zgodnie z okupacyjnym prawem wszyscy musieli pracować, również młodzi ludzie Polacy, począwszy od 14 lat. Tak więc bohaterka naszej opowieści Wanda Jankowska musiała stawić się do pracy w gospodarstwie Karla Fischera.
Kiedyś jesienią w czas kopania i zbierania ziemniaków, kiedy było już zimno i panna Wanda kuliła się z zimna gdzieś w polu, nadjechał zięć właściciela Helmut Franz. Popatrzył na nią i nakazał jej stawić się do pracy we dworze.
Panna Wanda w dworskiej służbie.
Właścicielem folwarku byli Karl i Hedwig Fischer. Mieli trzy córki; Ruth, Imgarth, Lili, Ingę.
Imgarth wyszła za niejakiego Paula z Gdańska. Czasem przyjeżdżali na polowanie, na zające do Wieldządza. Paul był to bardzo postawny, tęgi męszczyzna.
Ruth wyszła za Helmuta Franza i to oni mieszkali i współrządzili majątkiem w Wieldządzu. Franzowie mieli dwie córki; Gudrun i…… .
Helmut Franz, jak już pisaliśmy nakazał, Wandzie przyjść do dworu, gdzie jej opiece powierzono dzieci. Została więc opiekunką, co oznaczało, iż musiała przenieść się do dworu i być do dyspozycji dzieci od rana do wieczora. We dworze zamieszkała wraz z dwoma koleżankami Władysławą Kwiatkowską później zamężną Sosnowską i Martę Drążkowską z Dąbrowy Chełmińskiej. Ta ostania była pokojówką. Sprzątała pokoje, obsługiwała jadalnię, podawała posiłki, kawę itp. Władysława zajmowała się kuchnią oraz przygotowaniem karmy dla świń.
Dwór w dzisiejszym stanie, odarty z elementów architektonicznych, ganków, zajazdu, balkonów… ale stoi i służy kilku rodzinom byłych pracowników Gminnej Spółdzielni ‘SCh’, które gospodarowała tu przez kilka dziesiątków lat.
Od pani Wandy dowiedziałem się jak czyszczono we dworze dywany. Otóż w zimę wynoszono je na śnieg, nacierano je kiszoną kapustą i porządnie czyszczono!
Z dziećmi raczej nie było kłopotów i Franzowie widocznie musieli mieć duże zaufanie do Wandy Jankowskiej, tym bardziej, iż języka niemieckiego nie znała. Same dziewczyny bez skrępowania w swoim gronie po polsku rozmawiały. Zięć Fischera Helmut Franz rozumiał i mówił naszą mową i polskich pracowników traktowali dobrze. W tych rozmowach nie odnotowałem śladów żadnych incydentów na tle narodowościowym. Jak się sprawowali Niemieccy właściciele na zewnątrz i czy brali udział w szykanowaniu Polaków, w ich mordowaniu moje rozmówczyni nic nie wiedzą. Sytuacja zmieniła się oczywiście w czasie hitlerowskiej okupacji. Tajemnicą poliszynela było, że w pewnych akcjach, w tym również w egzekucjach Polaków brali udział ‘porządni’ Niemcy, którzy na takie akcje „wymieniali się” z hitlerowcami z innej okolicy! Swoje za skórą mieli-powiada p. Wanda!
Wracając do dzieci. Były więc spacery, zabawy w ogrodzie, korzystanie z drewnianej huśtawki. Dla dorosłych, za pozwoleniem właścicieli było pływanie łódką po jeziorze.
W niedzielę każda z nacji szła do swojego kościoła. Katolicy Polacy do Nowej Wsi Królewskiej, ewangelicy Niemcy z całej okolicy do kościoła w Wieldządza, który wraz z plebanią i dziecińcem pobudowano w 1900 roku.
Wieldządzki dwór; schemat pomieszczeń na parterze dworu;
Na poddaszu znajdowały się trzy pokoje, w tym sypialnia Ruth i Helmuta Franzów. Trzeba jednak pamiętać, że owo poddasze miało wtedy inny wymiar i kształt w stosunku do dzisiejszego stanu, bowiem za gospodarowania tam po wojnie podniesiono piętro i kompletnie zniszczono architekturę obiektu.
Praca na folwarku.
W czasie okupacji rządcą na folwarku był Polak nazwiskiem Szafryna z Kokocka w gminie Unisław. Był on żonaty ze Stefanią Sosnowską z Wieldządza. W 1939 r zostali wyrzuceni z własnego gospodarstwa i przyjął ‘posadę’ u Fischerów-Franzów w Wieldządzu. Po wojnie wrócił do swego gospodarstwa w „posagu’ zabierając sypialnię Fischerów z wieldządzkiego dworu.
Potwierdza to p. Małgorzata Świderska; Stefan Szafryna był rządcą na folwarku w Wieldządzu po odejściu do Wermachtu zięcia właściciela Karla Fischera Helmuta Franza do Wermachtu. Po ucieczce Niemców z Wieldządza jakiś czas zarządzał folwarkiem, po czym zabrawszy część mebli pozostałych po Fischerach; sypialni, foteli… wyjechali z Wieldządza na swoją gospodarskę.
Władysław Jankowski był na folwarku kuczerem, czyli opiekował się i powoził tzw. wyjazdowymi końmi, krytą karetą, bryczkami. Stały tam również konie pod wierzch i do jednokonnej polowej bryczki, którą jeździł stary dziedzic Karol Fischer po okolicznych polach. Młody zięć Fischera Helmut Franz jeździł raczej konno. Władysław był cenionym kuczerem, tym bardziej, iż dobrze mówił po niemiecku. Był on zresztą w czasie I wojny światowej żołnierzem pruskiej armii i uczestniczył w tej krwawej wojnie.
Na folwarku stało 20 roboczych koni, którymi jeździli fornale; bracia Jankowscy Zygmunt i Stanisław, Bronisław Mądrzejewski i Stanisław Argalski. Konie chodziły do roboty sprzężone w czwórkę w tzw. fornalki. W oborze stało 30-40 krów. Były one pod opieką i obsługą Jana Sosnowskiego. W świniarni trzymano trzodę chlewną.
Kilka spraw dawnych;
Wodociąg; Do pompowania wody służył kierat poruszany końmi. Woda wędrowała do dużego 1000 litrowego basenu na oborze, a stamtąd szła rurami do pomieszczeń gospodarskich, do dworu (ubikacja, kuchnia), do letniej kuchni i do pralni. Woda pompowana ze studni była bardzo zażelaziona. Dlatego też woda używana w kuchni, zanim doszła do dużej beczki musiała przejść przez mniejszą beczkę zasypaną żwirem przez którą woda przepływając była oczyszczana.
Podobne urządzenie wodociągowe funkcjonowało na plebanii ewangelickiej w Wieldządzu.
Przedszkole-dzieciniec ewangelicki w Wieldządzu; przedszkolanką była Polka, w każdym razie umiała mówić po polsku. Byłą tam duża ogólna sala i jedna mniejsza. Na tej dużej dzieci się bawiły, jadły, a po obiedzie śpiąc na leżakach wypoczywały.
Koniec pracy z dziećmi; w 1944 roku, kiedy Niemcy stracili swoją butę zwycięzców i nieubłagalnie szedł ku Polsce rosyjski front, to dla Wandy skończyła się robota w wieldządzkim dworze. Jakoś pod koniec lata 1944 roku Ją, jak i wiele innych zagoniono do kopania okopów. Wysłano ją za Grudziądz do Górnej Grupy. Męszczyzni i kobiety kopali okopy do mrozów, które nie pozwoliły na dalsze prowadzenie robót. Podczas tych kilkunastu tygodni nocowano gdzie się dało. Przeważnie na poddaszach budynków gospodarczych w okolicznych gospodarstwach. Organizowało się słomę, koc i spało się gdzie popadnie!
Po zakończeniu kopania nie puszczono przymusowych robotników do domu. Wandę przewieziono do cukrowni w Unisławiu. Tam w zimie, wilgoci załadowywała wysłodki na wagony kolejowe. Była to równie wyczerpująca praca, jak przy kopaniu rowów. Tam też zastało ją wejście Armii Czerwonej.
O czerwonoarmistach, tych frontowych ma dobre zdanie. Jakiś czas stali również w Wieldządzu. Przypomina sobie wieczorki z muzyką w opuszczonym przez właścicieli wieldządzkim dworze. Dopiero Ci ruscy, którzy przyszli potem pokazali co potrafią! Rabowali, więzili ludzi. Między innymi z Wieldządza zabrano na wschód szwagierkę Marię Murawską Jankowską. Na szczęście wróciła z powrotem.
Co wieldządzkich Niemców, to wszyscy uciekli przez Rosjanami i sprawiedliwością. Fischerów i Franzów z Wieldządza na przeprawę przez Wisłę w okolicy Grudziądza odwiózł kuczer Władysław Jankowski. Dalej na szczęście nie pojechał, wrócił do domu. Podobno stary Fischer podróży nie przetrzymał i pożegnał się z życiem gdzieś na trasie. Pani Wanda potwierdza to co wiemy od Małgorzaty Mądrzejewskiej-Świderskiej uciekinierzy z Wieldządzkiego dworu zostawili jego wyposażenie prawie w komplecie. Czyżby liczyli na powrót do swego domu! Pozostawione ruchomości zostały rozszabrowane.
Po wojnie życie powoli wracało do normy. Ludzie, dawni robotnicy zostali obdzielenie ziemią z folwarku, część zamieszkała w opuszczonym dworze, ewangelickiej plebani i przedszkolu. Trzeba było ułożyć się z nową rzeczywistością i po prostu Żyć!
Symbolem powrotu do normalności była odbudowa kapliczki stojącej w centrum wsi, którą hitlerowcy w 1939 roku zniszczyli, uruchomienie polskiej szkoły i … mimo wszystko spokojne kilka dziesiątków lat życia i pociecha z kilkunastu wnucząt i pojawiających się prawnuków pani Wandy.