Diariusze, Kroniki, Opowieści z terenu gminy

 

Fiałkowskiej-Stafiej Ireny opowieść o Działowie.

Opracowanie Janusz Marcinkowski  Płużnica 2013 r.

                 

Pani Irena w trakcie pogaduszek.

Irena i Tadeusz Stafiejowie doskonale rozumieją potrzebę podzielenia się i przekazania tego co dane im było przeżyć dla tych co przyjdą po nas, dla tych, którzy zainteresują się dziejowym huraganem jaki nawiedził nasz kraj, dotknął ich pokolenie, wpłynął znacząco na ich życie. W naszej rozmowie potwierdziło się zrozumienie, iż nam żyjącym tu i teraz nie wolno naszych dzisiejszych miar przykładać do tamtejszych wyborów i postępowań. W rozmowach i spisanych rzeczach staraliśmy się unikać oceny czegokolwiek i kogokolwiek!

W motywacji pisania naszej opowieści o tym co kiedyś ludzie przeżyli, a czego pamięć mogła by zostać stracone na zawsze, kierowaliśmy się sentencją: „umiera jeden człowiek, umiera cały świat”. Tego umierania pamięci „tamtego świata”  chcemy uniknąć.

W opracowaniu zamieściłem zdjęcia z albumów pp. Stafiej, rodziny Plehn, M. Stenzla i własnych zbiorów.

    

Pogadaliśmy sobie w  domu Ireny i Tadeusza Stafiejów w Płużnicy;  Autor i Tadeusz Stafiej. [Fot. Ryszard Stafiej]

 

Współczesne Działowo. Dom folwarczny w którym mieszkali Fiałkowscy w l. 1939-1945 stał w „lewym rogu tego zdjęcia”, koło dzisiejszego tenisowego kortu.

 

Kazimierz Fiałkowski w służbie marynarki wojennej w latach 20 tych.

 

Niżej; Kazimierz Fiałkowski z córką Ireną, urodzoną w 1932 roku na odpuście w Sarnowie ?    [fot. ok. 1936 r]

 

 Irena Fiałkowska-Stafiej z bratem Zygfrydem. Fot. lata 40 te.

 

Dziewczyny z tamtych, przedwojennych  lat Irena Kłosowska Dams  z Józefkowa

 O rodzinie Ireny Fiałkowskiej-Stafiej.

Irena urodziła się w Józefkowie 12 grudnia 1932 roku  w rodzinie Eleonory Retz [*4 czerwca 1906†15 maja 1981] i Kazimierza Fiałkowskiego[*2 stycznia 1908†24 lipca 1967]. Matka Ireny Eleonora Retz z pochodzenia niemieckiego i mimo pewnych kłopotów z językiem polskim dobrze wpisała się w polskość i trudne czasy w jakich przyszło rodzinie egzystować.

Kazimierz Fiałkowski pracował w majątku  Józefkowo własności Niemca Herberta Plehna. Plehnowie władali majątkiem o powierzchni przekraczającej 500 ha od dwóch pokoleń do 1831 r., aż po 1945 rok. Mimo, iż był on w latach 30 tych uszczuplony o częściową parcelację i utworzenie kilkunastu gospodarstw chłopskich tzw. „Poniatówek”, aż po 1945 roku stanowił jedno z bardziej dochodowych i dobrze zarządzanych wielkoobszarowych gospodarstw na Pomorzu.

Dwór Plehnów w Józefkowie  z pocz. XX wieku.

 

Niżej dom pracowników sezonowych w Józefkowie w którym ojciec Ireny Kazimierz Fiałkowski usłyszał od włodarza Bronisława Treichla, iż: „…więcej do roboty w majątku przychodzić nie ma”.

Dom robotników sezonowych, ściąganych do majątku na czas żniw, obróbki i zbioru buraków cukrowych. Dzisiaj własność rodziny Korczak. [Fot. 2007 Janusz Marcinkowski]

Dla Fiałkowskich była to poważna sprawa i bardzo przeżyli ową ‘terminatkę’, jak nazywano kiedyś krótko okresową umowę o pracę, najczęściej roczną, która mogła oznaczać dalszą egzystencję w majątku, albo zrzucenie rodziny na samo dno bezrobotnych i bezdomnych mieszkańców ówczesnej wsi. Na całe szczęście rodzina po wypowiedzeniu jej pracy w Józefkowie w 1939 roku trafiła do majątku starożytnego rodu Działowskich do pobliskiego Działowa. Ostatnim dziedzicem tego rodu był zmarły w 1919 r. Eustachy Działowski władający majątkiem od 1864 roku. Po I wojnie światowej dawny majątek skurczył się wyłącznie do ok. 400 ha. W swoim testamencie zapisał on Działowo w równych częściach swoim czterem córkom: Zofii Donimirskiej z Dębieńca, Marii Wąsowskiej z Grudziądza, Władysławie Mieczkowskiej z Niedźwiedzia i Halinie Jeżewskiej z Warszawy. Po nim Działowem zarządzała córka Halina  Jeżewska, mieszkająca na stałe w Warszawie, a po jej śmierci w 1925 roku, zarządzał nim jej mąż Gabriel Jeżewski dyrektor Banku Handlowego w Warszawie.

 

 Głowa rodziny Kazimierz Fiałkowski [fot. sprzed 1939r.] Kazimierz Fiałkowski z synem Zygfrydem, który do dzisiaj mieszka w Józefkowie.

Rodzina Fiałkowskich; Kazimierz, jego żona Eleonora i 7 letnia córka Irena zamieszkali w Działowie w jednym z majątkowych domów zwanym popularnie „czworakiem”. Budynek ten dzisiaj już nie istnieje. Stał on przy końcu dzisiejszego boiska do tenisa, tuż przy drodze, a raczej przy skrzyżowaniu Działowo z drogą Gorzuchowo-Płąchawy.

Przy domu tym, jak i  każdej rodzinie przynależał ogród warzywny w którym uprawiano warzywa i kartofle wystarczające na potrzeby rodziny. Obok w chlewiku trzymano świniaka i drób. Wśród tych ostatnich królowały kury i kaczki. Rodzina korzystała również z możliwości trzymania krowy, które były trzymane w tzw. „ludzkich oborach”. Były to odrębne budynki majątkowe, stojące trochę odrębnie,  w których pracownicy trzymali swoje krowy. Były one obrządzane przez swoich właścicieli, lecz wypasanych na dworskich-majątkowych paśnikach. Od czasu do czasu z majątku dowożono do tych „ludzkich obór” słomę i siano, również z majątkowych zasobów.  Obora ta stała w okolicy kaplicy i stawu. Dla robotników majątku była to forma deputatu, do którego należało również darmowe mieszkanie, określona ilość mąki, zboża i opału. Z zapłatą w pieniądzu różnie, po różnych majątkach bywało. Było i tak, iż przez kilka miesięcy zalegano z zapłatą. Zarobki te w zależności od funkcji pełnionych w majątkach wynosiły od 15 do 40 złotych. Dla przykładu podam, iż pensja nauczyciela wynosiła od 80 do 120 zł miesięcznie. Wiele z tych deputatów z czasie okupacji okrojono. Włącznie z tym, iż Polakom wolno było im trzymać tylko króliki. Ich mięso ratowało niejedną rodzinę od głodowej śmierci.

Mieszkanie Fiałkowskich, jak na dzisiejsze standardy było bardzo skromne. Składało się one z jednej izby i lekko wydzielonego kąta w której Eleonora urządziła sobie kuchnię. W tej kuchni komórce pod posadzką była piwniczka na ziemniaki i warzywa. Część posadzki wykładana była cegłą, a część w izbie stanowiła zwyczajna gliniana polepa. (Ubita glina zmieszana ze słomą). Wbrew pozorom gliną stanowiła dobry materiał izolacyjny, pod warunkiem, iż nie miała styczności z wilgocią.  Posadzkę taką – jak wspomina Irena Stafiej – zamiatano brzozową miotłą, a na niedzielę i święta posypywano czystym piaskiem i rzucano gałązki świerków lub tataraku (kalmus) dla ładnego zapachu. Podobnie dbano o podwórze, po którym wiecznie kręcił się drób brudząc go „kupami”! Domu tego dzisiaj już niema.  W czasie walk w 1945 roku został trafiony niemieckim pociskiem artyleryjskim, i na tyle uszkodzony, iż do zamieszkania się już nie nadawał. Teraz szukać po nim  śladu byłoby trudno.

Wyposażenie tego małego mieszkania było skromne. Stało tam łóżko małżeńskie rodziców, przy nich szafki nocne, jakaś szafa i nic więcej już wstawić się nie dało. W części kuchennej stół i taborety dopełniały reszty. Fijałkowscy i tak mieli względnie dobre warunki, ponieważ w ich rodzinie oprócz rodziców była tylko Irena. Później już w czasie wojny w 1942 roku urodził się brat Zygfryd, a który do dzisiaj gospodaruje w Józefkowie i najmłodszy Feliks, który w 1945 roku miał kilka miesięcy i nie przetrzymał wielogodzinnego pobytu w bunkrze-o czym powiemy później. Jeszcze raz podkreślam-wobec wielodzietnych rodzin tamtych czasów-nasza  rodzina Fiałkowskich, włącznie ze stałym zatrudnieniem Kazimierza w majątku mogła cieszyć się w miarę normalnym, szczęśliwym życiem. O proporcjonalnie niezłym stanie materialnym rodziny stanowi wspomniany przez p. Irenę fakt posiadania roweru, którego cena dochodziła wtedy w okolicy 100 złotych.

Niestety taki stan długo nie potrwał. W letnich miesiącach-może wcześniej? 1939 roku Kazimierz Fiałkowski został, tak jaki i wielu męszczyzn z Działowa zmobilizowany. Pani Irena wówczas 7 latka dobrze pamięta tamte chwile, płacz kobiet, odprowadzenie wojaków na dworzec w Gorzuchowie i oczekiwanie na ich powrót. Dzisiaj nie wiemy do jakiej jednostki należał i jak była jego żołnierska droga w kampanii września 1939 roku. Pewnie przynależał do któregoś z chełmińskich pułków. Pani Irena mówi, iż ojciec wrócił do domu dosyć wcześnie i rozpoczął pracę w miejscowym majątku, w którym zamiast starych dziedziców Działowskich (III Rzesza przejęła dwór i majątek 12 lutego 1940 roku)  gospodarował niemiecki zarządca, niejaki Grabowski z Chełmna.

1 wrzesień 1939 roku obudził wieś odgłosami walk pod Grudziądzem. Przez wieś rozpoczęła się wędrówka ludzi, niepotrzebnie wygnanych na tragiczne przeżycia na zatarasowanych i bombardowanych drogach. Mieszkańcy Działowa postąpili rozsądnie. Większość, w tym rodzina Fiałkowskich pozostała na miejscu. W dwa dni potem byli świadkami wejścia do wsi żołnierzy Wermachtu.

  Pod koniec 1939 i w początkach 1940 roku w działowskich czworakach niedaleko Fiałkowskich wylądowali wyrzuceni ze swych gospodarstw Polacy z Józefkowa; Nowotnikowie, Plądrowie, Ciszewscy Baniakowie..

 Kazimierz kontynuował robotę kuczera i był nim w Działowie przez 6 lat. Różniła się ona o zwykłego fornala tym, iż kuczer dbał jeździł z „Jaśnie państwem” i dbał o „wyjazdowe” konie, uprząż, siodła, bryczki, karety. Słowem w majątkowej hierarchii była to odpowiedzialna praca i wyżej ceniona. Kuczer to był również ktoś na kogo można było liczyć, ktoś zaufany! Czym to zaufanie niemieckiego „pana” się skończyło powiemy sobie później. Do obrządku koni Kazimierz musiał wstawać wcześnie, bowiem rano (5,oo- 6,00 godz.) trzeba było konie napoić, nakarmić i wyszczotkować. Do ulubionych chwytów szarży w  kawalerii i dziedziców po majątkach było sprawdzenia czystości koni pociągając po nich ręką w białą rękawiczce ubranej. Biada temu, którego konie pod nadzorem będące rękawiczkę ową ubrudziły! Jeździł więc Kazimierz z niemieckim zarządcą do 1943 roku, bo w lutym tego roku jako odszkodowanie za utracone dobra w Estonii majątek otrzymał baron von Sternberg.

 

Stajnia w Działowie. stan z 2006 roku

 

 Pałac w Działowie [fot sprzed 1939. Pałace i dwory… M. Stenzel]]

 

Resztki dworu z 2010 r.

Baron von Sternberg.

Sternbergowie to był stary, niemieckiego pochodzenia kurlandzkiego ród. Zastanawialiśmy się nad datą 1943 r. Przyjście Sternberga do Działowa nastąpiło po laniu jakie Wermacht zaczął otrzymywać na Wschodzie. W jego majątku, tam na Wschodzie zagościli prawdopodobnie żołnierze z czerwoną gwiazdą na hełmach i pan baron zmuszony był uciekać bliżej Vaterlandu. Tutaj w Działowie wszedł na kradzione, i pewnie skrupułów wielkich nie miał! Tak więc od 1943 roku Kazimierz Fiałkowski musiał służyć u niemieckiego pana i jego rodziny. Powoził więc wożąc barona na różne spotkania, między innymi po okolicznych wsiach i majątkach; do Sarnowa, Błędowa itp. Już w 1944 roku, kiedy było czuć rosyjski front, a i doświadczenie von Sternberg miał w tym niemałe, wywiózł Kazimierz dzieci; córkę w wieku Ireny o imieniu Gizelle i trochę starszego syna oraz ich matkę na dworzec do Gorzuchowa. Wyjechali z paroma walizkami do Reichu i więcej ich w Działowie nie widziano. Tą Gizellę Irena Stafiej dobrze pamięta. Ona, córka kuczera i matki Eleonory Niemki z pochodzenia była dopuszczona do poufałości z dziećmi von Stenbergów. Wołano więc ją do wspólnych zabaw. Bywała w pięknie urządzonym pałacu na lśniących posadzkach. Poza zabawą nieznanymi jej lalkami była częstowana obiadem, podwieczorkiem, a i na drogę do domu coś tam jej dawano. W pałacu wówczas opiekowała się dziećmi niania, była tam kucharka i pokojówka.

Stutthof.

Pan Kazimierz odmówił przyjęcia III grupy, co mogło się skończyć dla niego i jego rodziny źle. [III grupa; Eingedeutsche-osoby autochtoniczne, uważane przez Niemców za częściowo spolonizowane (ŚlązacyKaszubiMazurzy) oraz Polacy niemieckiego pochodzenia (osoby pozostające w związkach małżeńskich z Niemcami].

Z opowieści p. Ireny wynika, iż zastosowano inną formę, bardzo perfidną. Otóż baron von Sternberg podczas powrotu ze spotkania w Błędowie, Przy wyjeździe z tej wsi kazał swemu kuczerowi stanąć przy katolickiej, przydrożnej figurce, nam znanej jako „Boża Męka”. Pan Baron nakazał Kazimierzowi zejście z powózki i  jej przewrócenie. Rozkaz ten nie został wykonany-Kazimierz, Polak i katolik zdecydowanie odmówił wykonania tego obrazoburczego czynu. Incydent ten skończył się tak jak zawsze w przypadkach niesubordynacji polskich „podludzi”, wobec „niemieckich panów”. Zawiadomione przez Sternberga  Gestapo zajęło się Kazimierzem i  do osieroconej rodziny po jakimś czasie doszła wiadomość, znajduje się on w owianym ponurą sławą obozie koncentracyjnym w Stuthofie. Według różnych okoliczności doszliśmy do wnioski, iż mogła to być jesień 1944 roku.

Z późniejszych opowiadań Kazimierza wynika, iż znalazł się w obozie  w samym  piekle. Był bowiem w komandzie „uprzątającego” zagazowanych ludzi. Jego los byłby przypieczętowany, gdyby nie znalazł się w grupie więźniów maszerującej w bliżej nie określonych okolicznościach. Być może, iż prowadzono ich  pod eskortą do robót na zewnątrz obozu. Wycieńczeni więźniowie znaczyli swój przemarsz padającymi i dobijanymi przez eskortę ciałami. W pewnym momencie, korzystając z zamieszania upadł celowo i stoczył się do głębokiego rowu, a że w tym momencie esesmani mieli dużo roboty z dobijaniem innych nieszczęśników, jemu udało się przeleżeć nie zauważonym w głębokim poboczu drogi. W rowie przeczekał, aż do zmierzchu i rozpoczął wędrówkę w nieznane. Szczęście wyraźnie mu sprzyjało. Udało mu się dopukać do stojącej gdzieś samotnie domu, zamieszkałego przez samotną kobietę, której mąż był na froncie. Okazała się ona dobrym człowiekiem i niewątpliwie ryzykując swoim życiem pomogła uciekinierowi. Jego więzienny pasiak powędrował przez komin do „nieba”, otrzymał nowe ubranie, nakarmiony ruszył w drogę do domu. Do Działowa miał do przejścia ok. 120 km w prostej linii. Jak się to mu udało, trudno dzisiaj powiedzieć. Szedł przez tereny zdominowane przez żywioł niemiecki i to w żadnym przypadku nie nastawiony życzliwie wobec więźniów, a już z pewnością wobec Polaków. Co krok mógł być indagowany, zatrzymany, aresztowany. Mimo tych przeszkód doszedł do Działowa. Szedł pieszo, czasem ktoś go podwiózł  lasami,  zaszył się w domu i przeczekał, aż do przepędzenia Niemców ze wsi. W dzień siedział w piwniczce własnego mieszkania, w nocy wychodził i żył. 12 letniej córce wydawał się, iż widzi ojca we śnie. Ze względów bezpieczeństwa, ani ona, ani trzyletni brat Zygfryd nie wiedzieli, że w domu w piwnicy ukrywa się zbieg.

Angielscy jeńcy w Działowie.

W czasie okupacji do działowskiego majątku, jak i do innych miejscowości w naszej okolicy przywieziono angielskich jeńców. Ulokowano ich na poddaszu „ludzkiej obory”. Stało tam łóżko przy łóżku. Jeńcy musieli pracować w gospodarstwie. W związku w wojennym zapotrzebowaniem na „mięso armatnie” Niemcy wygarniali do Wermachtu, kogo tylko mogli, w tym również tych których zmuszono do podpisania niemieckiej listy narodowościowej. W ich miejsce, niezgodnie z konwencją chroniącą jeńców wojennych  kierowano do pracy wziętych do niewoli anglików. Poza tym, iż musieli pracować traktowano ich lepiej niźli jeńców innych narodowości np. Rosjan. Anglicy mogli otrzymywać paczki żywnościowe i to z bardzo pożądaną i cenną zawartością. Mieli więc czekoladę, kakao, cukierki, papierosy, konserwy mięsne itp. Coś niecoś udawało się od nich dostać. Coś z tych rzeczy docierało do osamotnionej rodziny Fiałkowskich ponieważ pani Eleonora, mam Ireny ich opierała. Zawsze w poniedziałek przynoszono do ich domu rzeczy do prania.

W ich ubraniach znajdowano różne, angielskie „upominki”. Trafiało się czasem poszukiwane mydło! Pod koniec okupacji gdzieś ich zabrano. Pozostał po nich w Działowie żal i zapłakane oczy niektórych dziewczyn. Był nawet taki zakochany Bob, który po wojnie pisał do swojej tutejszej dziewczyny chcąc ja ściągnąć do Anglii. Dziewczyna ta, zwłaszcza pod presją rodziny, do swego ukochanego jednak nie wyjechała!

Okupacyjne życie wsi.

W czasie 5 letniej okupacji życie mieszkańców Działowa podporządkowane było pracy na majątku. Do przeżycia musiały starczyć skromne kartkowe przydziały oraz wychodowane na ‘zielonym’ z nieużytków króliki i warzywa z własnej działki. Sklepu we wsi nie było, wykupienie kartkowych przydziałów realizowano prawdopodobnie w Błędowie, albo w Gorzuchowie. Potrzeby duchowe zaspakajano w kościele parafialnym w Sarnowie. Kaplica działowska była zamknięta. Po zebranych żniwach zarządca pozwalał na zbieranie kłosów na majątkowych polach. Ziarno to Eleonora rozcierała na prostym żarnie na mąkę. Tej deputatowej mielonej w młynie w Paparzynie nie starczało dla wyżywienia rodziny.

Jeśli chodzi o dzieci to Irena przez jakiś czas uczęszczała do niemieckich szkół, do Dąbrówki i do Błędowa. Z pobytu w szkole w Dąbrówce pamięta, iż pewnego razu nie nauczyła się tabliczki mnożenia – oczywiście po niemiecku. Pani nauczycielka „skazała” ją na siedzenie w „kozie” po lekcjach. Potem jako Polce do szkoły chodzić zakazano. Być może to było po tym jak jej ojciec Kazimierz, jak wszyscy Polacy zamieszkujący na Pomorzu, został wezwany do urzędu, gdzie zaproponowano mu przystąpienie do III grupy narodowości niemieckiej.

Epizod z nauczycielką.

Już przed nadejściem frontu zarządzono ewakuację i Kazimierzowi Fiałkowskiemu i  Nalewskiemu polecono zawieść niemiecką nauczycielkę z Dąbrówki i jej dobra załadowane na dwóch wozach w kierunku Grudziądza. Naszym furmanom nie uśmiechało się jechać daleko na zachód, może aż do centralnych Niemiec co wielu się przytrafiło! Wpakowali więc wozy w zaspy i skorzystali z faktu, że ochrona konwoju oddaliła się do przodu uciekli. Wrzeszczącej na nich Niemce dali lejce w ręce i uciekli do domu. Kazimierz po powrocie do domu zamknął się w komórce i do końca niemieckiego panowania w Działowie nosa z domu nie wychylił!

Rok 1945 w Działowie.

Dzień za dniem mijał czas, a z każdym tygodniem pomruk wojny stawał się coraz bardziej wyraźny. Od wschodu toczył się wojenny  ruski walec.

Sytuacja w Działowie była ściśle związana z kilkutygodniowym oblężeniem Grudziądza. Wojska radzieckie podeszły pod Grudziądz w początkach lutego 1945 roku zajmując okolice Grudziądza. 10 lutego ruszyło natarcie na 15 tysięczną niemiecką załogą obrony miasta i twierdzy. Przełamywanie obrony niemieckiej, zwłaszcza cytadeli  trwało aż do 6 marca kiedy to Niemcy skapitulowali. Do niewoli dostało się 5 000 niemieckich żołnierzy.

Z opowiadania Ireny Stafiej wyłania się obraz sytuacji w Działowie położonym w prostej linii kilka kilometrów od Grudziądza. Na podejściu do miasta, na Wałdowie, Klęczkowie występuje pas urokliwych wąwozów i pagórków ułatwiających obronę. Działowo było dwukrotnie miejscem walk. W pierwszym rzucie do wsi podeszła piechota radziecka bez żadnego wsparcie wypierając z marszu Niemców Wtedy to na pałacu pojawiła się biała płachta. Kto ją tam powiesił – nie wiadomo. Rosjanie długo jednak we wsi nie pobyli. Na ledwie co  usadowionych we wsi sowieckich żołnierzy spadło kontrnatarcie Wermachtu. I wtedy to rozpętało się we wsi prawdziwe piekło. Kontratak niemiecki wyrzucił Rosjan, którzy dziesiątkami trupów zalegali po wsi. Jeszcze na początki tej walki w domu Fiałkowskich zainstalował się rosyjski żołnierz ze słuchawkami na uszach i z radiostacją. Kiedy zaczęli kontratakować Niemcy od Grudziądza w powietrzu i domu zaczęły latać pociski i wtedy Rosjanin otrzymał śmiertelny strzał. Fiałkowscy, wraz  z innymi mieszkańcami schronili się w pałacowej piwnicy. Kazimierz uciekając z zagrożonego domu schwycił, wcześniej na wszelki przypadek załadowany plecak i ruszył biegiem w kierunku pałacu. O tym, że dosięgły go karabinowe pociski spostrzegł później, kiedy w tymże plecaku jego żona znalazła pociski, które utknęły w piórach poduszki!

Pani Irena mówiła o tych sprawach; „…jak już z Działowa został wyparty oddział ruskich żołnierzy, to nasz Ojciec i inni jeździli po wsi drabiniastym wozem i zbierali trupy. W większości byli to rosyjscy żołnierze. Byli oni pochowani w dworskim sadzie, tam gdzie dzisiaj spacerują jelenie Madejów. Później po wojnie nastąpiła ekshumacja, zwłaszcza żołnierzy Armii Czerwonej na cmentarz do Wąbrzeźna. Nie wiadomo natomiast czy wywieziono również poległych tutaj żołnierzy niemieckich i czy podczas zwożenia poległych pochowano ich razem czy z osobna”.

Druga działowska wojna nastąpiła w jakiś czas później. Lepiej przygotowane oddziały radzieckie natarły na wieś zdobywając ją po krótkiej walce. Miejscowa ludność skryła się tym razem w bunkrze położonym na skraju dworskiego ogrodu od strony Dąbrówki. W bunkrze tym przesiedzieli 24 godziny, aż do czasu ustania walk.

W tymże bunkrze schroniła się Eleonora Fiałkowska z dziećmi; 12 letnią Ireną, 3 letnim Zygfrydem i kilku miesięcznym Feliksem. Mały cały czas popłakiwał, co w warunkach ukrywania się podczas trwania walk było bardzo trudne. Zwyczajnie też brakowało wody, więc Irena przez otwór bunkra nagarnęła śniegu i w ten sposób łagodzono pragnienie tego malucha. Niestety Feliks nie przetrzymał  zimowych warunków panujących w prowizorycznym bunkrze-parsku i zmarł pewnie wskutek przeziębienia. Rodzice przewieźli Go później do Płużnicy i tam na cmentarzu został pochowany.

Już po wejściu Rosjan, tym razem już na stałe; ludzie z majątku rzucili się do bezpańskiego pałacu po wszelkie dobro, jakie wpadło w ręce. Brano więc sprzęty, pościele, zastawę itp. Pałac bowiem nie był przed nadejściem frontu ewakuowany. Sternbergowie nie wywieźli jego wyposażenia, być może dlatego, iż nie było ich własnością, a pozostało po pozbawionych majątku Działowskich-Jeżewskich. Wzorem dorosłych również 12 letnia panna Irena pobiegła do pałacu i zabrała znalezioną tam lalkę. Wtedy było to jednak niezbyt bezpieczne bowiem wycofujący się Niemcy rozpoczęli ostrzeliwanie

W pałacu, na czas trwania walk pod Grudziądzem Armia Czerwona założyła polowy szpital. Zwożono do niego rannych z pola walki. Irena Stafiej do dzisiaj ma w oczach obraz rannych żołnierzy, obcięte członki ludzkie. Na rzecz tegoż szpitala kobiety z Działowa szyły, prały, przygotowywały sanitarne „szarpie”.

Śmierć von Sternberga.

 Z baronem von Sternbergiem było podobnie jak z Plehnami z Józefkowa. Otóż trudno powiedzieć dlaczego von Sternberg nie uciekł w odpowiednim czasie z Działowa. Może przegapił moment, może z jakichś nam nie znanych powodów nie był w stanie się stąd oderwać. W każdym bądź razie pozostał w Działowie, niemal do końca, tj. do wejścia Rosjan. Na krótko przed ich wejściem uciekał w stronę Grudziądza mając przy sobie dwie walizy z osobistymi rzeczami. Gdzieś tam w parowach pod Wałdowem został pojmany przez Ruskich i przyprowadzony do Działowa. Traf chciał, iż w domu Fiałkowskich ulokował się rosyjski wywiad,(może NKWD) i prowadziło tam rozpoznanie o mieszkańcach miejscowości; kto jak się zachowywał w czasie okupacji-Kto kim był? Pewnie na podstawie takiego rozpoznania przygotowywano zrobienie „porządku” z miejscowymi Niemcami i ich poplecznikami. Na terenie naszej okolicy można śmiało liczyć wiele dziesiątek osób, w tym Polaków zamordowanych, wywiezionych na Wschód na podstawie takich „rozpoznań”. Możemy też podejrzewać, iż nie obyło się bez denuncjacji i zemsty owych robiących „porządki” rękoma sowietów.

W każdym bądź razie ku zdumieniu Fiałkowskich do ich domu został przyprowadzony „niemiecki dziedzic na Działowie” baron von Sternberg z dwoma walizkami w rękach. Nawiasem mówiąc „Ruscy” proponowali Kazimierzowi Fialkowskiemu, aby sobie owe walizki wziął, na co jednak „obdarowany”, jako porządny człowiek nie przystał. Z baronem powstał pewien ambaras, polecono bowiem domownikom jego przenocowanie i to nie w łóżku, lecz na słomie, którą własnoręcznie musiał przynieść i spać na podłodze komorniczego, majątkowego  czworaku! Cóż za ironia losu, jeszcze nie tak dawno był „panem podludzi” i działowskich poddanych, został zmuszony do spania w czworaku i to na podłodze zaściełanej własnoręcznie przyniesioną słomą! Na drugi dzień von Sternberg został przez żołnierzy sowieckich wyprowadzony ze wsi, prawdopodobnie w kierunku Błędowa i tam na polu poza siedzibą majątku zastrzelony. Na Kazimierza Fiałkowskiego padł obowiązek zaprzęgnięcia wołów do wozu i przywiezienie zwłok zamordowanego do wsi. Został wrzucony do zbiorowego grobu żołnierzy usadowionego jak już pisaliśmy wcześniej w dworskim sadzie. Już po wojnie żona Sternberga pisała do Działowa, do Eleonory Fiałkowskiej, znającej przecież dobrze niemiecki, prosząc o informacje o swym mężu. Po uzyskaniu wiadomości od ‘koronnego świadka’ więcej się już nie odezwała.

Po zakończeniu wojny rodzina Kazimierza i Eleonory Fiałkowskich przeniosła się do Józefkowa, gdzie po parcelacji majątku Plehna otrzymali mieszkanie i ziemię. Kazimierz Fiałkowski i jego żona Eleonora pochowani spoczywają na cmentarzu parafialnym w Płużnicy.

Kazimierz; *2 stycznia 1908 †24 lipca 1967nr. Eleonora*4 czerwca 1906†15 maja 1981nr.

Na zakończenie zamieszczam kopie zdjęć z 1910 roku z albumu Plehnów zamieszczone w opracowaniu „Pałace i dwory ziemi wąbrzeskiej” M. Stenzla.

      Majątek Herberta Plehna Józefkowo w którym pracował Kazimierz Fiałkowski, a po 1945 r. rodzina otrzymała po kilka hektarów ziemi z  jego parcelacji.