Nowosielski Stanisław wspomnienia o Orłowie.
Opracowanie Janusz Marcinkowski. Płużnica luty 2015 r.
—————————————————
Z Panem Stanisławem znamy się od wiele lat. Widuje Go niemal codziennie zaglądającego do sklepu naprzeciw mojego domu, bowiem o kilku lat, wraz ze swoją rodziną zamieszkał w naszej pięknej Płużnicy.
11 lipca 2006 roku obchodziliśmy 50 lecie pożycia małżeńskiego Krystyny i Stanisława Nowosielskich.
Jakoś zgadaliśmy się o ‘starych Polakach’ i zgodnie orzekliśmy, że warto jest uczestniczyć w odtwarzaniu klimatów tamtych minionych czasów. Jest o czym wspominać, bowiem tak wiele w ciągu życia Stanisława Nowosielskiego i jego pokolenia zmieniło, iż bez tego pisania już niedługo żaden ślad nie dotrze do współczesnych pokoleń.
Rozmowa nasza dotyczyła uzupełnień do historii wsi Orłowo, zwłaszcza związanych z funkcjonowaniem zakładu rolnego Państwowego Gospodarstwa Rolnego, które dla większości dawnych mieszkańców było miejscem pracy i zamieszkania.
Pan Stanisław urodził się 6 września 1936 r. w miejscowości Krzymoszyce na Lubelszczyźnie. Jego znalezienie się tutaj na Pomorzy po trosze jest dziełem przypadku, a po jakiejś części dziełem wypadku! Otóż na Pomorzu we wsi Ostrowo w 1952 roku zdarzył się tragiczny w skutkach wypadek. Rolnik, Edward Wrzoła uległ wypadkowi, jakich wtedy w rolnictwie było sporo. Pewnego razu wiózł słomę i nieszczęśliwie spadł z owej fury, wprost pod konie i wóz ponosząc śmierć na miejscu! Stanisław poprzez krewnych został skierowany do pomocy w miejsce tragicznie zmarłego. Robotę w gospodarstwie mógłby wykonywać jeszcze długo, ale sołtys wsi Ostrowo Wawrzyniec Ciuśniak przypominał o zaległym urzędowym zameldowaniu, co z kolei, pomijając brak osobistych dokumentów, mogło doprowadzić do tego, że 17 letni Stanisław wyląduje w paramilitarnej organizacji dla młodzieży Służbie Polsce. Padła wtedy myśl, aby zatrudnić się pobliskim PGR, co dawałoby stabilizację i możliwość ucieczki przed niechcianą służbą w SP. Jak pomyślał, tak też zrobił i po krótkiej rozmowie w biurze PGR Orłowo został do pracy przyjęty z dniem 27 marca 1953 r., i tak już od tej pory pracował w tej firmie do końca swego zawodowego życia, czyli do 1992 roku.
Na początek zamieszkał w „służbowym hotelu”, tak jak i inni przybywający do Orłowa samotni pracownicy. Dopiero później, już po ożenku w 1955 r. z Krystyną z domu Chojką znalazło się dla nich pierwsze mieszkanie. Z tą dziewczyną Stanisława to było mniej-więcej tak; otóż, co dzisiaj jest niezrozumiałe, wtedy brakowało rąk do pracy! Próbowano temu zaradzić w różny sposób. Na sezonowe nasilenie prac ściągano wojsko, więźniów, a nawet dzieci i młodzież szkolną w miejscowych szkół i z miasta Wąbrzeźna. Szkoły za tą pracę otrzymywały od Zakładu różne bonusy. Kupowano szkołom telewizory i inne sprzęty. Wiemy też, iż szkoły zbierały pieniądze na szkolne wycieczki dla dzieci i młodzieży. Przyjeżdżała także młodzież z Ochotniczych Hufców Pracy.
Chwytano się również innych rozwiązań. Między innymi brygadzista Jan Wesołowski był wysyłany przez kierownictwo zakładu na południe bełchatowskie na werbunek ludzi do roboty w orłowskim gospodarstwie. Trafiło się i tak, że z tamtej okolicy przyjechała pewna panienka, o imieniu Krystyna, która wpadła w oko Stanisławowi, a może było odwrotnie- faktem jest, że została tutaj na Pomorzu na zawsze! W rodzinie Krystyny i Stanisława co pięć lat urodziła się trójka dzieci; Barbara rocznik 1955, potem Adam i Ryszard. Dzisiaj oczy i serce dziadków cieszą wnuki i prawnuki. Ryszard jest z rodzicami, Barbara zamężna Dudzik mieszka i gospodarzy w Płużnicy, a syn Adam przejął po ojcu obowiązki nie tylko magazyniera, ale jest …… W orłowskim majątku pracuje również synowa Halina..
Jeszcze tylko ta tabliczka poświadcza, iż był tu kiedyś Zakład Rolny PGR. Tabliczka wciąż wisi na pałacowym administracyjnym skrzydle.
Na początek pobytu w Orłowie Stanisławowi dawano robotę bardzo różną, włącznie z prostymi robotami z łopatą w ręku! Praca niejednokrotnie była ciężka i brudna, przy tym płaca była mała! Po jakimś czasie dano go jako pomocnika u zakładowego kołodzieja Jana Gronkowskiego (*1911†1985). Wtedy jego płaca wynosiła 480 zł, przy średniej krajowej ok. 1 000 zł., co Stanisław uznaje za bardzo małą i niewystarczającą na normalne życie, i trudno odmówić mu racji! W warsztacie kołodzieja, w tzw. ‘woziarni’ działy się dosyć ciekawe rzeczy. Oprócz tego, jak sama nazwa mówi; budowano lub remontowano wozy konne wykonując wszystkie roboty od zera, tworzono także wszystkie możliwe i potrzebne stolarskie dzieła; trzeba była naprawić drzwi, okno, wyrobić trzonki do narzędzi (widły, szpadle, łopaty, grabie, siekiery, młotki itp.) Przy takim zakresie prac, z reguły pracowały dwie osoby.
Następnie przeszedł Stanisław do zakładowej „budowlanki”, a jak tam skończyła się praca, to przerzucono go do tzw. ‘Selekcji’, czyli krzątaninie przy uprawie-hodowli nasiennej, jako że zakład rolny jako Stacja Hodowli Roślin nastawiony na produkcję wysokokwalifikowanego materiału siewnego zbóż, roślin strączkowych, buraków cukrowych itd. Zasadnicza i trwała zmiana stanowiska pracy nastąpiła pod koniec listopada 1959 roku.
Tak, dla ciekawości; wtedy w Orłowie uprawiano wiele roślin uprawnych. Między innymi wszystkie rodzaje zbóż; pszenicę, jęczmień, owies, a nawet na słabszych kawałkach ziemi żyto. Poza tym siano rośliny wysokobiałkowe, jak groch i bobik. Orłowska ‘Stacja..’ współpracowała z jakimś instytutem hodowli nasion z Brwinowa? P. Stanisław pamięta tylko, iż zjawiał się w Orłowie od czasu do czasu naukowiec niejaki Kostecki.
Obiekty gospodarcze, obory, stajnie, magazyny…
We wspomnianym 1959 roku Kaczmarski zaproponował Stanisławowi pracę w charakterze magazyniera, którym to formalnie stał się w grudniu tegoż roku. Funkcję tą będzie pełnił do roku 1992 tj. do przejścia na emeryturę. Przed przyjęciem tej pracy wzdragał się mocno, bowiem miał wątpliwości, czy sobie z tym poradzi! Robota ta była bowiem wysoce skomplikowana. Magazynier odpowiadał głową za stan płodów rolnych produkowanych w gospodarstwie; zbóż, grochu, bobiku, rzepaku, buraków, a nawet siana, słomy. Słowem wszystkiego co produkowano, kupowano czy sprzedawano. Do tego dochodziły dwukrotne w ciągu roku remanenty. Niedobrze było wtedy, gdy były braki, żle było również, jeśli była nadwyżka!
W gospodarstwie, oprócz pasz objętościowych (słoma, siano, zielonki), okopowych (ziemniaki, buraki pastewne) wytwarzano własne pasze treściwe dla wykarmienia inwentarza. Na początku w latach 60 tych korzystano wyłącznie z własnych składników, np. z nasion wysokobiałkowych roślin strączkowych, które uprawiano na orłowskich polach. Do spasania brano więc pośledni, po selekcji przebrany groch i bobik oraz własne zboża. Wszystko to było śrutowane, wymieszane, porcjowane i zgodnie z zaleceniem zootechnika trafiało do stajni, obory i chlewni. Po pasze do magazyny musieli się pofatygować ci, którzy obsługiwali zwierzęta i odpowiadali za ich należyty stan. Z organizacją pracy przy wydawaniu pasz najgorzej było za dyrektora Andrzeja Bąka. Otóż ponoć ze względów na dobrostan zwierząt należało pasze treściwe wydawać bardzo wcześnie rano. Zarządzono więc, aby wydawanie pasz odbywało się począwszy od 3,oo rano, a raczej w nocy! Dla magazyniera była to udręka, bo po wydaniu pasz wracał do domu, ale noc była już rozmieniona na drobne!
W późniejszych latach zaczęto kupować gotowe koncentraty paszowe, które trafiały do własnej, zakładowej mieszalni, gdzie przygotowywano śruty z własnego zboża.
Magazynier odpowiadał również za przechowywanie i wydawanie pasz, słomy, siana dla spasania zwierzętami hodowanymi w gospodarstwie. Trzeba było nie lada sprytu, aby to wszystko ogarnąć! Zwłaszcza, iż powierzchnie magazynowe były rozproszone na kilku obiektach. W zależności od okoliczności p. Stanisław miał od dyspozycji pomocników. W tym momencie pogadaliśmy sobie o niegdysiejszej pracy fizycznej. Mechanizacja prac była w powijakach. Pojawiać się zaczynały kombajny. Ale jeszcze przed nimi wszystko robiono ręcznie. Ludzi byli wtedy silniejsi, bardziej nawykli do dźwigania ciężarów. Mało kto dzisiaj pamięta, iż worki napełnione zbożem od młocarni i początkowo również od kombajnów ważyły, bagatela-po 70 kg! Te ‘woreczki’ trzeba była załadować na wóz, lub ciągnikową przyczepę, a co gorsza wnieść po krętych schodach na spichlerz, które często mieściły się na poddaszach obór i stajen. Później wagę tych ‘woreczków’ ograniczono do 50 kg., ale i takich dźwiganie wymagało nie lada wysiłku. Dopiero w latach 70 tych zaczęły pojawiać się mechaniczne przenośniki do zboża i pasz, ale i to nie wszędzie można było zastosować, tak więc jeszcze dosyć długo worki były w użyciu.
Uogólniając to wszystko, przypominamy, że w zakresie gospodarki magazynowej była; sprzedaż płodów rolnych, zakupy środków do produkcji rolnej, materiałów budowlanych, paliw, opału itp.
Z tych wszystkich odpowiedzialnych prac pan Stanisław wywiązywać się musiał nienagannie, bo trwał na tym trudnym ‘posterunku’ do końca swojej pracy w Orłowie. Kiedy pytam go o problem kradzieży zboża, pasz treściwych, o czym krążyły wokół zakładów rolnych niepochlebne opinie, stwierdził, iż nie była to opinia prawdziwa-owszem czasem się to zdarzało, ale nie było to powszechne zjawisko-jak się sądzi!
Oprócz swojej zawodowej pracy w latach 70 tych p. Stanisław pełnił funkcję skarbnika Związków Zawodowych pracowników PGR. Był także członkiem ds. wykroczeń w Wąbrzeźnie.
We wspomnieniach o dawnym Orłowie przewinęło się nam kilka tematów;
Przynależność majątku Orłowo w czasach PRL.
Według moich notatek w czasie prawie 50 letniej gospodarki państwowej zakład rolny pracował z grubsza pod szyldami; [W zasadzie często zaraz po przejściu frontu majątkami zarządzało wojsko, polskie lub radzieckie]
— w 1946 r. dzięki staraniom dyr. Alojzego Przybylskiego majątek przejęła „Spółka Akcyjną Hodowli Nasion”, przekształcona potem w „Stację Hodowli Roślin”.
– w 1978 roku po likwidacji „Stacji…” Orłowo stało się zakładem rolnym kombinatu PGR Wałycz.
– od 1981 roku utworzono samodzielne Przedsiębiorstwo PGR Orłowo z zakładami rolnymi; Orłowo i Bartoszewice.
– kolejne zmiany zaszły w 1987 roku, kiedy to utworzono zespół zakładów rolnych w ramach firmy toruńskiej „Agrotorex”.
Mieszkania i deputaty orłowskich ludzi. Z dzisiejszego punktu widzenia było ich niemało. Wtedy w zakładzie na sam plac codziennie stawało 70-80 ludzi. Każdemu trzeba było wyznaczyć pracę, dopilnować jej, sprawdzić wykonanie i ocenić. Byli od tego brygadziści, tacy szefowie ‘odcinków’, ktoś musiał kierować „placowymi’, pracownikami obór, chlewni, stajni, warsztatów, magazynów itp.
W tamtych latach w stworzonych na bazie byłych obszarniczych majątków odebranych właścicielom w ramach ‘reformy rolnej’, utworzono sieć państwowych gospodarstw w których miejsce zamieszkania było ściśle związane z miejscem pracy. Można nawet mówić, iż powstała duża grupa ludzi wręcz uzależniona od takiego urządzania świata, i nie zawsze mająca możliwości, a czasem i wolę wyrwania się z niego. Większość ludzi zależało na poczuciu bezpieczeństwa socjalnego, stabilności pracy i zarobków, a to zakłady PGR owskie zapewniały.
Podjęliśmy z p. Stanisławem próbę opisania tzw. deputatów, inaczej mówiąc przywilejów pracowniczych, które wiązały ludzi z firmą, nawet kosztem niższych bieżących zarobków;
– pracownicy, otrzymywali bezpłatnie mieszkania. W miarę zwiększania się możliwości Zakładu przenosili się do nowych mieszkań wyposażonych w centralne ogrzewanie, łazienkę i wc. Za mieszkania, za wodę tłoczoną z zakładowego wodociągu nie płacono. Nawet należności za prąd w chlewikach, piwnicach, na korytarzach, w pierwszym okresie pokrywał Zakład.
-przysługiwała 30 arowa działka do własnego użytku. Działkowicze przeważnie sadzili tam ziemniaki, które wystarczyły na własne potrzeby; na stół i dla hodowanych świnek,
-chlewiki pracowników; często stawiano je z różnych zdobytych materiałów. Zgrupowanie takich budowli wyglądało jak slumsy w zamorskich krajach, ale w tych niezgrabnych budowlach hodowano świnki (teoretycznie dozwolone były dwie sztuki rocznie!), w tym również na sprzedaż. Hodowano drób różnych gatunków. Pracownicy na ich żywienie mogli kupić w Zakładzie pewną ilość paszy treściwej. W niektórych gospodarstwach obsiewano w pobliżu osiedli użytki zielone, aby pracownicy mogli jej naciąć dla własnych potrzeb,
– w ramach deputatu dla jednego pracownika-samotnego wydawano codziennie 1 litr mleka, natomiast rodzina otrzymywała więcej jednak do 3,5 l. maksymalnie. Co ciekawe emerytom wydawano tylko 0,5 l. mleka, widocznie ktoś uznał, iż w starszym wieku mleko może szkodzić! Kiedyś, jeszcze za dziedziców budowano we wsi tzw. „ludzką oborę” gdzie pracownicy mogli utrzymywać dojną krowę i do pewnego czasu coroczny przychówek od niej. W Orłowie do połowy lat 80 tych stała taka obora u początku parku, od strony wsi. Została ona rozebrana, gdyż były plany budowy w tym miejscu świetlicy wiejskiej. Z planów nic nie wyszło, ale budynku tego wskrzesić się już nie dało! Te ‘ludzkie krowy” korzystały z nieużytków wokół gospodarstwa, jakichś kawałków łąk i darmowej słomy. Wspólnie wypasano je na wspomnianych użytkach. Obsługa tej żywizny należała do właścicieli, no i oczywiście mleko również. Krowy później zlikwidowano, a ludzie jak już pisałem pobierali mleko w ramach deputatu, czyli obowiązku firmy!
– co do wyjazdów i transportu, to w zasadzie ludzie chodzili pieszo i rowerami. W szczególnych przypadkach Zakład dawał bryczkę, lub później samochód. Oczywiście stopniowo zaczęły pojawiać się prywatne motocykle i samochody,
– na miejscu zorganizowano punkt opieki medycznej w budynku ‘hotelu’. W wyznaczone dni przyjeżdżał lekarz medycyny (Jerzy Janikow) i dentysta z ośrodka zdrowia z Płużnicy,
– dla pracowników i ich rodzin otwarty był wstęp na teren parku. Dzieci wsi i szkolne korzystali z niszczejącego z czasem kortu tenisowego i placu zabaw. Sporo było z tym kłopotów z utrzymaniem porządku, ale korzystać można było!
– przy Zakładzie Rolnym z pewnymi przerwami funkcjonowało, ostatecznie zamknięte w początkowych latach 90 tych przedszkole dla miejscowych dzieci. Miało ono podobno różną lokalizację. Jakiś czas było również w pałacu.
W latach 80 tych i do końca swego istnienia funkcjonowało w dawnym hotelu, a prowadziła je żona dyrektora Andrzeja Bąka. Co do wypoczynku letniego dzieci, to p. Stanisław nie bardzo przypomina sobie wyjazdy dzieci na kolonie i inne formy zorganizowanego wypoczynku. Owszem były obozy harcerskie, wieczorki w szkole, ale na wyjazdy nie bardzo ludzie mogli sobie pozwolić, a poza tym dzieci były w czasie wolnym angażowane do różnych prac i nie było czasu na wyjazdy!
Administracja; niezależnie od tego jaką formę przybierała orłowska firma; generalnie nad całością spraw czuwał dyrektor. Za czasów państwowej gospodarki na Orłowie byli to;
Alojzy Przybylski; 1945-1968
Zbigniew Przybylski; 1968-1973?
Andrzej Bąk; 1975 -1984
Aleksander Komorowski; 1984-1992
W biurze Zakładu pracowało przeciętnie 6-8 osób. Zajmowali się oni planowaniem, obsługą zarządzających, księgowością, sprawami kadrowymi i socjalnymi.
Siwa klacz Alojzego Przybylskiego. Dyrektor po gospodarstwie jeździł konno. Na stajni była zawsze gotowa do jazdy jego ulubiona siwa klacz. Między Przybylskim a koniem zawiązała się wielka przyjaźń, w jakiejś części związana z cukrem, którym klacz była nagradzana. Tak więc wystarczyło, iż z biura wychodził Dyrektor, to klacz przybiegała na każde zawołanie. Natomiast na polu, w terenie widać było nie raz idącego Alojzego Przybylskiego a zanim posłusznie krok w krok szła jego Siwa Klacz. I jeszcze jedno. Tak się złożyło-mówi p. Stanisław-jak zmarł Przybylski, tak nie minęło kilka dni-padła i klacz! Przypadek to, czy głęboka więź!
Warsztaty remontowe-kuźnia. Rola warsztatów rosła wraz z wprowadzaniem mechanizacji w gospodarstwie. Wcześniej bardzo ważną funkcje spełniał kołodziej i tradycyjna kuźnia. W latach 70 tych wybudowano nowocześnie wyposażoną halę warsztatową w urządzenia; młot mechaniczny, obrabiarki.., była też nowość socjalna. Warsztat otrzymał centralne ogrzewanie. Pracowało tam przeważnie 6-7 ludzi. O tzw. ‘woziarni’ jak ją nazywali pracownicy pisaliśmy już wcześniej. Przez dziesiątki lat spełniała ta zakładowa stolarnia nie bagatelą rolę w utrzymaniu ‘w biegu’ obiektów zakładu i całej gospodarki mieszkaniowej. Podobną rolę wypełniała grupa budowlana, w zależności od potrzeb przybierająca różną postać organizacyjną. W jej gestii było budowa i utrzymanie własnej sieci wodociągowej, grzewczej na zakładzie, bieżących remontów mieszkań i rozległych obiektów gospodarczych.
Kolejka polna; założył ją przed wojną właściciel Orłowa Jerzy Slaski. W swoim czasie byłą dużą techniczną nowością. Tory tej kolejki rozłożone po gospodarstwie tworzyły komunikacyjną gospodarczą sieć. Tory biegły przez budynki, a do pól, które były podzielone mniej więcej na ponad 30 hektarowe działki z wiodły drogi, a przy nim na stałe rozłożone tory. Tak więc do każdego pola wiodła zwykła polna droga, a obok tory kolejki. Ponadto były też dodatkowe zestawy torów, które w razie potrzeby rozkładano po polach tworząc dodatkową sieć i umożliwiając dojazd nawet do gromadek buraków składach na polach. Pan Stanisław wspomina, iż rozkładania takich torów było proste i przebiegało szybko i sprawnie. Elementy przenośnych torów łączyły się z sobą i już można było pracować. Problem wyrastał, kiedy trzeba było owe składane tory rozbierać. Wgniecione w grunt pod ciężarem załadowanych wagoników z wielką trudnością dawały się wyciągać z zassanego błota! Kolejkę obsługiwały konie, a pojemność wagoników była porównywalna z dużymi wozami konnymi. Na pola wywożono z obór, stajni i chlewni obornik, natomiast z pól zwożono buraki, ziemniaki, zielonkę itd. Kolejka ta miała szczególne znaczenie w porze jesienno-wiosennej kiedy to ciężka, gliniasta ziemia na Orłowie uniemożliwiała wykonywanie wielu prac. System działał też tak, iż np. buraki, ziemniaki można było wywozić z pól wprost na plac załadunkowy przy stacji PKP w Orłowie, gdzie ładowano towar bezpośrednio na wagony lub na pryzmę. Przy obsłudze kolejki trzeba było zachowywać bezpieczeństwo. Podobno w latach 40 tych w trakcie transportu zginął niejaki Kokoszka.
Sad i warzywnik; Po dawnych właścicielach zachował się sad i ogród warzywny. Warzywa i owoce trafiały do zakładowej stołówki. Można było również kupić, zarówno warzywa, jak i rozsadę do własnego warzywnika.
Orłowski ‘hotel robotniczy’ fot. z lat 80 tych.
Hotel; jego budynek chociaż opuszczony, ale jeszcze stoi. Za Slaskich wybudowano go dla przyjmowania pracowników sezonowych. Stanisław zaznacza, iż podobno kiedyś była tu owczarnia! Po wojnie pełnił rolę hotelową, albo mówiąc tamtym językiem „hotelem robotniczym”. Po przeprowadzonym w latach 50 tych remoncie i modernizacji urządzono tam 24 pokoje w których mieszkały osoby czasowo przebywające w zakładzie, ale również pracownicy zatrudnieni na stałe i zazwyczaj osoby samotne. Wyposażenie pokoi było standardowe; wstawiono tam łóżka,, szafki, stoły i taborety. Dla tych którzy zakładali rodzinę starano się przydzielić lokal w innych domach. W budynku tym była zakładowa stołówka. Stołowali się tam ludzie samotni i hotelowi goście. Według Stanisława „normalnym” mieszkańcom nie opłaciło się wykupić abonamentu, ponieważ, tak czy inaczej było to drożej niźli jedzenie zrobione w domu. W stołówce krzątała się kucharka Tekla Kola i jakieś dziewczyny dawane do pomocy. Obiektem tym jakiś czas opiekował się i nadzorował Franciszek Brzoskowski, a potem Władysław Selewodziński.
Dla wsi był ten budynek ważny z innego jeszcze względu. Była tam sala na której odbywały się zebrania, okolicznościowe spotkania, uroczystości, a nader wszystko wieczorki taneczne na które schodziła się ‘młoda wieś’ i to nie tylko z Orłowa. Tam też na akordeonie przygrywał bohater naszej opowieści Stanisław Nowowsielski. Wieczorki robiono, za przyzwoleniem dyrektora Alojzego Przybylskiego w soboty. Odbywały się tez w niedzielę, chociaż wtedy ograniczano czas pląsów do godz. 10.00 wieczorem, bo przecież rano trzeba było wstać do roboty, a ona liczyła się przede wszystkim!
Przy tym temacie wraca p. Stanisław do wcześniejszego obiektu kulturalnego we wsi, do budynku który stał w miejscu gdzie dzisiaj są bloki mieszkalne. Był tam utworzony pewnie zaraz po wojnie „ośrodek kultury’, z dużą salą, ze sceną, w której funkcjonowało objazdowe kino, urządzano potańcówki i zabawy. Obiekt ten stopniowo popadał w ruinę, był dewastowany przez miejscowych wyrostków. W końcu przez ruszeniem z budową bloków został rozebrany i ślad po nim zaginął. Ale pamiętać można-bo coś takiego przecież było! Jeszcze później pod koniec funkcjonowanie PGR w latach 80 tych stołówkę, świetlicę (klub „Rolnika”) urządzono w domu na wsi, naprzeciw pałacu.
Pracujący więźniowie; utworzono tu w Orłowie Ośrodek Pracy Więźniów. Przywożono ich do Orłowa z Torunia i z Grudziądza na sezonowe roboty; żniwa, wykopki. Byli to więźniowie z małymi wyrokami, a takim nie opłacało się uciekać. Stąd też przyjeżdżali z nimi tylko; opiekun i dwóch strażników na 15-25 pracujących. Np. Grudziądza przez kilka lat przyjeżdżały więźniarki, które (dzisiaj nie do pomyślenia!) przywożono zwykłą traktorową przyczepą, przystrojoną w jakąś osłonę! W pamięci mego rozmówcy jest pamięć o tym, ze ładnie grali, no i sprzęt mieli całkiem profesjonalny. Ponoć niektórzy z nich zakochali się nie tylko w miejscowości i pozostali tu na zawsze!
Zwierzęta i ludzie; od lat, od wieków ludzie i zwierzęta hodowlane żyły w pełnej symbiozie. Lata 60 te i 70 te możemy zapisać jako historyczne przejście, od bliskiej naturalnej więzi ludzi i zwierząt do produkcji masowej, coraz bardziej zautomatyzowanej i bezosobowej. Może tego żal, chociaż z drugiej strony dzisiaj już nie chętnych do całodziennej pracy od wczesnych godzin 5-6 rano, aż po wieczorny oprzątek zwierząt.
Stajnia koni wyjazdowych w Orłowie. Fot. z 1989 r.
W Orłowie na stajni roboczej i ‘wyjazdowej’ w kuczerni stało ponad 50 koni typu pogrubianego, bo przecież ich rolą była ciężka praca na roli. Wyjazdowymi natomiast nazywano konie lżejszego typu, które chodziły w bryczce, dokarcie lub szły pod wierzch-jak kiedyś mawiano! Po wojnie w woły w tym majątku prawdopodobnie nie pracowano, przed wojna chyba też nie! Konie chodziły w fornalkach, tj. cztery sprzężone; dwa z tyłu, dwa z przodu. Te tylne były starsze, zahartowane w pracy, bardziej „rozrośnięte”-jak tłumaczył mi p. Stanisław! Czasem do bardzo ciężkich prac szło w pole 5 koni. Taką fornalkę obsługiwał jedne fornal. Konie były pod jego opieką przez całą dobę. Robotę zaczynał wcześnie rano o godz. 5,oo, na dwie godziny przed rozpoczęciem pracy. Konie były czyszczone i karmione. Podczas gdy konie spokojnie jadły ‘futer’ z polskiego mówimy- obrok, czyli mieszankę sieczki ze słomy i od 4,5 do 5 kg śruty, fornal szedł na śniadanie. Tego końskiego obroku szczególnie pilnował stary dyrektor Alojzy Przybylski, który zwracał uwagą, aby konie były należycie pielęgnowane i aby w zależności od rodzaju pracy dostawały kiedy trzeba było, dodatkową porcję śrutu!
Po śniadaniu rozpoczynała się robota, w miarę potrzeb dla wszystkich ok. 10 orłowskich fornalek. Praca trwała do godz. 12.oo po czym zjeżdżano na 1,5 godzinny obiad. Po południu praca trwała do godz. 18,oo i wtedy był fajrant. Oczywiście konie musiały być napojone, a w drabinki zadana słoma lub siano. No i w stajni zrobiony porządek z obornikiem i tak dzień w dzień!
Oczywiście wraz ze wprowadzaniem mechanizacji, coraz większej liczby traktorów stajnia pustoszała, aż wreszcie przyszedł taki czas w latach siedemdziesiątych, kiedy koni, nawet do prac podwórzowych przestano używać. Zostało ich jeszcze kilkanaście w dawnej „wyjazdowej stajni”. Trzymanych już tylko dla sentymentu!
Hodowano bydło. Były wszystkie kategorie; krowy mleczne, jałowice hodowlane, cielęta i młode bydło opasowe na rzeź. W gospodarstwie stały dwie obory, potem dobudowano jeszcze cielętniki. Obsługiwali zwierzęta ‘oborowi’, nad którymi sprawował pieczę brygadzista i zootechnik dbający o właściwe porcjowanie pasz. Nie będziemy w szczegółach opisywali zakresu prac przy tych zwierzętach. Wystarczy powiedzieć, iż praca, z przerwami na jedzenie i krótki odpoczynek trwała od porannego udoju o godz. 5,oo rano do 18-19,oo wieczorem! Zwyczaj wydawania pasz, w pierwszych latach 80 tych od godz. 3.oo rano opisałem wyżej!Mleko z udoju, po zatrzymaniu części na własne potrzeby wożono do mleczarni spółdzielczej w Płużnicy. Jak pamięta p. Stanisław było tego od 1500 do 2000 litrów dziennie.
Trzodę chlewną hodowano w cyklu zamkniętym, co oznaczało tyle, że zakład hodował własne maciory, od których prosięta trafiały do tuczenia i po osiągnięciu odpowiedniej wagi, szło to bractwo do zakładów mięsnych. Przy rozmowie o świnkach, na chwilę zatrzymujemy się przy budynkach, gdzie trzymano maciory i prosiaki. Co ciekawe były to niewysokie pawilony, miały ściany ocieplane plewami przesypywanymi wapnem, co doskonale trzymało w obiekcie ciepło!
W pracy bywało też dramatycznie. Zdarzył się tu, w 1977 roku śmiertelny wypadek. Otóż pracownik Zakładu „Boleś”-Bolesław Winiarski wpadł do studni ściekowej na terenie gospodarstwa między magazynem a chlewnią. Niestety mimo prób ratowania wypadku tego nie przeżył!
Stanisław Nowosielski o strażakach. Wtedy w tamtych czasach, od czasu do czasu paliło się i owszem! Na początku kierownictwo Zakładu organizowało zapewne pracowniczą straż. Potwierdza to jakby mimochodem p. Stanisław, bowiem przypomina sobie, iż w porze letniej zawsze na podwórzu gospodarstwa stały dwie ‘fasy’ pełne wody, po 2 000 litrów każda na konnych wozach, tak na wszelki wypadek. Kiedy alarmowano pożar, wtedy wystarczyło założyć konie i już ruszano do gaszenia. Potem, pewnie w latach 50 tych zjawiły się motopompy, a do nich węże, inny indywidualny strażacki sprzęt. Według moich informacji Ochotniczą Straż Pożarną założono w 1956 roku, dokładnie 24 kwietnia o godz. 19,oo. Straż orłowską rozwiązano wraz z końcem PGR.
Akcji gaśniczych było wiele, ale jedną szczególnie zapamiętał nasz rozmówca. W latach 60 tych strażacy gasili pożar obory i stodoły u Kwiatkowskich w pobliskim Ostrowie. Konne rajdy pożarowe skończyły się wraz z wprowadzeniem ciągnikowego transportu. W takim razie w gotowości stała przyczepka ciągnikowa wraz z załadowaną motopompą i sprzętem towarzyszącym. W razie konieczności podczepiano któryś z ciągników i ruszano do boju. Potem jeszcze ciągniki zastępowały samochodu, np. typu ŻUK.
Z działalnością strażacką wiąże się jeszcze pamięć kontrolach zawodowej straży w Zakładzie, oraz wizytach gromadzkich strażaków z Płużnicy Maxa Lewandowskiego i Tadeusza Kalinowskiego. Sprawdzono wówczas sprawność orłowskich strażaków, którzy brali też udział w ćwiczeniach i zawodach strażackich organizowanych przez gminę i przez władze PGR.
Z zakamarków pamięci wyłaniają się strażacy z Orłowa-koledzy Stanisława; Ryszard i ‘Boleś’ Winiarscy, Tadeusz i Kazimierz Śliwińscy, Adma Ekert, Wojciech Rumiński, Stanisław Szczepanik, Tadeusz Wesołowski … Strażacy otrzymywali strażackie ubrania bojowe, podobne do dzisiejszych koszarówek, pas z toporkiem, hełmy.