Obrazy dawnego Błędowa według Romana Grotha.
Opracowanie Janusz Marcinkowski
Płużnica 2014 r.
Z Romanem Grothem z Błędowa umawiałem się kilka lat wcześniej. Zawsze jednak coś tam stawało na przeszkodzie, aby usiąść się i pogadać o starych Polakach. Udało się to dopiero w listopadowe przedpołudnie 2012 roku. Zajechałem więc do Błędowa do domu pp. Grothów w gospodarstwie prowadzonym przez syna Wojciecha i synową Lucynę. Rozpoczęła się miła rozmowa zapisana w niniejszym opracowaniu, podpierana moim szperaniem w błędowskich kronikach i świetną pamięcią Romana Grotha. Pan Roman, rocznik 1932 ma jeszcze jedną piękną cechę, pamiętając o szczegółach nie gubi obrazu całości obrazu i złożoności ludzkich spraw. Jego relacja jest ciepła, logiczna i nawiązująca do uwarunkowań zewnętrznych spełniania się ludzkich losów; wojna, okupacja, okres PRL. Mój rozmówca zgodził się ze mną, iż te lokalne opowieści nie mogą być zapomniane i że warto o nich mówić. Są to bowiem nasze, czasem trudne i skomplikowane sprawy warte zapisania. Muszę również dodać, iż rozmowa ta sprawiła mi wielką intelektualną przyjemność!
Rodzina Groth z Błędowa; Augustyn i Rozalia; ich dzieci: Elżbieta /Halina/Paweł/Roman/Kazimierz. Brat Augustyna; Walenty i Matylda i ich syn Franciszek.
Dzisiejsze gospodarstwo Augustyna, Romana i Wojciecha Grothów w Błędowie.
Błędowo to stara wieś, która w historii pisanej ziemi chełmińskiej zaznaczyła się wiele razy i warto szerzej zapoznać się z nią w innych publikacjach, w tym także na stronie internetowej; <pluznickiehistorie.pl>.
W historii tej wsi Grothowie zjawiają się w kronice szkolnej w latach 30 tych ubiegłego wieku. Jest tam zapis o trzech przedstawicielach tej rodziny; Augustynie, Walentym i Pawle. Będziemy wspominki te wplatać do naszej opowieści. Pierwszym z pewnością był, przybyły z Kaszub Augustyn Groth, który w 1924 roku został dzierżawcą błędowskiej plebanki. W latach 20 tych był taki proces: po odzyskaniu niepodległości naszej Ojczyzny, część Niemców emigrowała z Pomorza, które przypadło Polsce po Traktacie Wersalskim, natomiast z terenów pozostawionych przy Rzeszy część Polaków przenosiła się na Pomorze. Znamy takich rodzin więcej. Byli to np. Domachowscy i Mejgrowie z Wiewiórek. Jakby nie rozważać, wiemy już, że rodzina Grothów znalazła swoje miejsce w naszym Błędowie ok. 100 lat temu. Pierwsza wzmianka o Auguście Grothcie w kronice szkolnej z 1933 roku pisanej przez kierownika Tadeusza Pronobisa brzmiała mniej więcej tak: „W 1933 roku we wsi plagą stały się kradzieże. Okradziono gospodarstwa Jana Olesińskiego, Augustyna Grotha, Justyna Tudla, Fryderyka Korthalsa, Jana Falęcikowskiego, Henryka Schnedla, Samuela Schmidta, Wilhelma Botchera, Emilię Neumann i Jana Frydrycha. Skradziono; 18 gęsi, 10 kaczek, 77 kur, 17 indyków, 4 świnie oraz ziarno zbóż, koniczyny, kartofle. Było też bardziej tragiczne następstwo tych zdarzeń, otóż radny Julian Breitkreutz goniąc złodziei zaziębił się i skutkiem tego w ciągu 48 godzin i umarł ”. Pan Roman mówi, iż jego ojca okradli złodzieje z Wałdowa, a skradli nasiona koniczyny ze spichlerza. Wtedy na polskiej wsi panowała niewyobrażalna dla nas bieda. W każdej wsi oprócz gospodarzy posiadających ziemię była spora grupa robotników rolnych, często bezrobotnych, pracujących od czasu do czasu w sezonowych robotach. Złodziejstwo było niejednokrotnie sposobem na przeżycie, chociaż usprawiedliwiać go jest co najmniej niezręcznie!
Widok na pola błędowskiej plebanki, przed wojną dzierżawionej przez Augustyna Grotha.
Plebanka. Młodszym czytelnikom wraz z panem Romanem przypominamy, iż „plebanka” był to folwark-duże gospodarstwo rolne należące do parafii. W naszej okolicy było to zazwyczaj od 70 do 100 ha. Na gruntach tych kościół gospodarował od dawna. Zarządzane były przez administratorów parafii-proboszczów, którzy gospodarowali nimi bezpośrednio lub jak w przypadku Błędowa oddawali je w dzierżawę. Takim ponad 100 hektarowym gospodarstwem była błędowska plebanka.
Gazeta Grudziądzka 1907.02.02 R.14 nr 15 – 14/154
Gazeta Grudziądzka 1907.02.07 R.14 nr 17 + dodatek – 16/154
Zabudowania gospodarstwa były położone po prawej stronie drogi wiodącej od wsi w kierunku Płąchaw. Grunty kościelne odebrane kościołowi przez władzę ludową w 1950 roku, a zostały zwrócone w l. 90 tych i dzisiaj są one wydzierżawiane okolicznym rolnikom. Przez 40 lat na gruntach tych gospodarował PGR Działowo.
Tamta przedwojenna plebanka była dzierżawiona przez Augustyna Grotha w latach 1924-1939. Roman Groth wyjaśnia jednocześnie, iż były dwa ograniczenia-warunki prowadzenia folwarku; Po pierwsze; sześciopokojowy dom mieszkalny na plebance, stojący do dzisiaj, musiał Augustyn wykupić od poprzedniego długoletniego dzierżawcy, znanego z historii Błędowa i Płąchaw Tomasza Okonka. Tenże Okonek mający swoje własne gospodarstwo w Płąchawach, jako jedyny Polak był w czasach pruskich członkiem samorządu Błędowa, a po 1920 roku był jakiś czas wójtem wójtostwa Wieldządz. Jego zastępcą był właściciel Gorynia Józef Błochowiak. Wójtostwo było zarazem obwodem urzędu stanu cywilnego, a jego urzędnikiem był wtedy organista z Błędowa Franciszek Stosik. Po drugie; błędowski proboszcz kościoła katolickiego prowadził swoje własne ok. 10 hektarowe „podręczne” gospodarstwo, w którym trzymał konie do roboty i do swojej bryczki, jakieś krówki, świnki i drób dla własnych potrzeb.W związku z tym część budynków rozległego folwarku; stodoła, obora (istnieje do dzisiaj) i drewutnia, gdzie ksiądz trzymał swoją bryczkę, była użytkowana przez proboszcza.
Zabudowania gospodarstwa stanowiły duży rozrzucony kompleks ciągnący się od budynków dzisiejszej plebanii, po budynekpóźniejszej weterynarii i stojący dalej dom. Na podwórze tego siedliska gospodarstwa położonego przy szosie wiodły dwa wjazdy bezpośrednio ze wspomnianej płąchawskiej „ulicy”. Do dzisiaj zachowały się dwa ceglane słupki wjazdowe zaraz za terenem dzisiejszej plebanii stojące.
Jakieś wyobrażenie o niegdysiejszym gospodarstwie prowadzonym przez Augustyna Grotha daje uproszczony szkic rozmieszczenia budynków gospodarstwa, rozmieszczonych po prawej stronie drogi do Płąchaw od wysokości dzisiejszej plebanii poczynając. [Szkic zabudowań plebanki z 1916 roku]
1. Stodoła i magazyn 2. Stajnia-późniejsza lecznica wet. 3. Obora ze stodołą 4. Plebania 5. Kościół.
Z tamtych czasów zachowały się dwa budynki; dawna stajnia, po dobudowaniu piętra zamieniona na lecznicę weterynaryjną, dzisiaj budynek wielolokatorski Spółdzielni Kółek Rolniczych oraz dom mieszkalny, dawniej zamieszkały przez dzierżawcę. Dzisiaj mieszka tam m. innymi Andrzej Sikora.
Dawna stajnia folwarczna. Od lat 60 do 80 tych Weterynaria, dzisiaj wielolokatorski budynek SKR
Powyżej na zdjęciu widoczna jest nieistniejąca dzisiaj obora i szczyt stodoły należącej do gospodarstwa proboszcza. Przy oborze do lewego szczytu było dobudowane pomieszczenie mieszczące warsztat folwarku.
W plebańskim gospodarstwie Augustyna hodowano bydło i świnie. W oborze stało ok. 50 krów mlecznych. Mleko po ręcznym udoju końmi było wiezione w dzbanach do spółkowej mleczarni w Wiewiórkach. Wyroby z tej mleczarni trafiały do Grudziądza i na mgowski dworzec, skąd pociągiem jechały dalej. Hodowano jałowice mleczne, po które przyjeżdżali kupcy Żydzi, aż z samego Krakowa. Świnki dobrze utuczone trafiały w ręce żydowskich handlarzy, Był taki jeden rzeźnik Kreirube ? z Grudziądza, z którym często handlowano.
Na stajni stało ok. 20 koni w tym 3-4 fornalki i konie wyjazdowe. Na większych gospodarstwach pracowano wówczas „fornalkami” w których sprzężone chodziły 4 robocze konie. Zazwyczaj dwa tylne były cięższego typu, silniejsze. Przednie były lżejsze. Wołów do prac polowych tutaj nie używano. Jedna z klaczy nazywała się dziwnie „Myna”- mówi p. Roman! Te, konie kiedy przyszedł wrzesień 1939 roku stanęły wraz ze swymi właścicielami do nierównej walki na bezkarnie bombardowanych polskich drogach. Jeszcze przed tragicznym wrześniem kilka z nich, może 5-6 sztuk zarekwirowało Wojsko Polskie. Po tych koniach zostały tylko kwity, za które już nikt później nie zapłacił. Ich los nie jest znany. Potem we wrześniu pod nalotami zginęły jeszcze dwa błędowskie konie Grothów. Płaciły one odwieczną daninę krwi na rzecz ludzkiej bezsensownej wojennej gry! W gospodarstwie prowadzono punkt kopulacyjny dla okolicznych chłopskich klaczy. Punkty takie były licencjonowane i nadzorowane przez weterynarzy. Stał tam piękny, biały pogrubiany ogier z krótkim ogonem. Ogierem zajmował się fornal Szymański. W gospodarstwie zatrudniano 3-4 rodziny robotnicze. Mieszkali oni w dwóch domach robotniczych w jednopokojowych mieszkaniach należących do kościoła. Ze stałych pracowników zatrudniano 4 fornali. Obsługą bydła zajmowali się przez wiele lat Wiśniewscy; ojciec i syn. Był też kuczer wożący codziennie mleko do mleczarni i powożący krytą bryczką. W sprawach mniejszej wagi, na pole Augustyn Groth chodził pieszo lub jeździł bryczką polówką. Przy domu zatrudniano pomoc domową, służącą i piastunkę do dzieci. Na nowy rok, na dożynki robotnicy przychodzili pod dom dzierżawcy i zwyczajem z dawna uświęconym na majątkach strzelali z batów. Wywoływano w ten sposób gospodarza, który zapraszał ich do domu na pożniwny poczęstunek, którym w domu dzierżawcy Grotha najczęściej były pączki i prawdziwa kawa. Czy tam stawiano również wódkę, p. Roman nie wspomina, ale pewnie była, bo po kieliszku w porządnym domu takowa się należała!
Augustyn Groth, chociaż sam chorowity po „przerwaniu się” przy cięciu zboża kosą był dobrym gospodarzem. Czasy nie były łatwe. Rodzina miała swoje potrzeby, trzeba było zapłacić podatki, czynsz dzierżawny za plebankę do Biskupa. Mimo tych wydatków starczyło na zakup własnego kawałka ziemi w Błędowie. Zakupiono więc w latach 30 tych 16 hektarowe gospodarstwo rolne na którym dzisiaj gospodaruje już trzecie pokolenie; Lucyna i Wojciech Grothowie. O tym, że gospodarstwo było prowadzone na przyzwoitym poziomie świadczy, iż wprowadzono nowe technologie rolnicze. Zmniejszono straty ziemniaków, stanowiących wtedy podstawę chowu świń poprzez ich parowanie i zakiszenie. Parowano je w wozach konnych tzw. kastach maszynami parowymi popularnie zwanymi na wsiach „parówkami”. Ziemniaki po uparowaniu kiszono w dołach. Parowanie ziemniaków zapamiętał szczególnie dobrze Roman Groth, ponieważ podczas tych prac z chłopakami ze wsi kupowało się w gospodzie śledzie z beczki i z wielkim smakiem zjadało się je ze świeżo uparowanymi ziemniakami. Dla zwiększenia pogłowia zwierząt sprowadzał Augustyn wagonami poprzez stację PKP w Gorzuchowie otręby pszenne od młynarzy. W polu uprawiano zbożowe; pszenicę, żyto, jęczmień. Dla bydła siano koniczynę wypasając stado luzem. Obowiązkowo pastuch musiał mieć dobrze ułożonego psa na polecenie zaganiającego stado.
Szkoła. Błędowska szkoła mieściła się wtedy w dawnym po majątkowym dworze, dzisiaj własność Mirosława Kucięby. Nauczycielem i kierownikiem od 1936 roku był wówczas Alojzy Ciepłuch. Roman Groth miał do niej iść 1 września 1939 r. Edukacja Romana wskutek wojennego czasu, a potem dyskryminacyjnej polityki okupantów rozpoczęła się dopiero po wojnie, po 5 letnie, przymusowej przerwie.
Uproszczony plan Błędowa Snarskiego w kroniki szkoły ewangelickiej z początków XX wieku.
Życie publiczne, kulturalne wsi i rodziny Grothów. Dzierżawca plebanki na ówczesnej wsi należał niewątpliwie do elity miejscowości. Stąd też wynikały publiczne obowiązki wspierania inicjatyw, przewodzenia gromadzie. Na rzecz rozwoju szkół w 1933 roku zawiązano we wsi Towarzystwo Wspierania Budowy Publicznych Szkół Powszechnych. W skład jego weszli; Augustyn Groth, Walenty Groth, nauczycielka Józefa Szkudlarkówna, kierownik szkoły Tadeusz Pronobis, krawiec Jan Rutkowski, rolnicy; Jan Falęcikowski, Julia Breitkrentz, Józef Dziedziak, Andrzej Odbierzychleb, Karol Maszkowski, Józef Kucięba. Rozprowadzono cegiełkę na budowę szkół wartości 5 groszy każda. Dzieci zobowiązane były do ich wykupienia po jednej w miesiącu. Trud dla nauczyciela był wielki, zwłaszcza, iż ich sprzedawania wśród dzieci w części niemieckich było trudne. Nauczyciel uskarżał się także na trudności ze ściąganiem składek od członków stowarzyszenia. Rozpisano również Pożyczkę Narodową na którą zebrano 10 000 zł, w większości po 50 zł w sześciu ratach po 8 zł od głowy rodziny. W taki sposób opodatkowano 29 osób oraz katolicką parafię. Swoją składkę w wysokości 100 zł zapłaciła również gmina Błędowo.
Nowe gminy. Zgodnie z ustawą od 1935 roku utworzono nowe gminy zbiorcze. Siedzibą takiej gminy zostało Błędowo. Należało do nowej gminy 7 gromad (sołectw), były to; Błędowo z Goryniem, Płąchawy z Działowem, Dąbrówka, Wałdowo, Wiewiórki, Wieldządz i Kotnowo. W wyborach 21 stycznia 1935 roku wybrano 12 radnych z wszystkich wsi gminy, w tym z Błędowa; Walentego Grotha i Andrzeja Odbierzychleba. Zarząd gminny wybrano 13 lutego 1935 r, wójtem został emerytowany komisarz policji Zygmunt Frąckowiak.
[Fot. Błędowo, początkowe lata 30 te gospoda Bukowskiego] Od lewej; Halina Groth-Zagaja, Elżbieta Groth-Dziedzic, Henryka Kucięba-Nowak
Błędowo l. 30 te występ- teatrzyk młodzieży. W pierwszym rzędzie siedzą od lewej; 1. …… 2. Andrzej Odbierzychleb, 3 . proboszcz ks. Kazimierz Makowski 4. ……, 5. Sołtys Jan Falęcikowski, W drugim rzędzie;… 4. Halina Groth-Zagaja, 5. Michalina Odbierzychleb – Kabat. W trzecim rzędzie … 5. Elżbieta Groth-Dziedzic, 6. Henryka Kucięba.
Z kroniki szkolnej; W okresie międzywojennym działały w Błędowie następujące organizacje społeczne; Związek Strzelecki, zarząd; Jan Mittek, Franciszek Turalski, Tadeusz Pronobis, Stanisław Kuchta, Józef Omieczyński, Towarzystwo Powstańców i Wojaków-Zarząd w składzie; Franciszek Białowąs, Jan Rutkowski, Julian Dziedziak, Tadeusz Pronobis, Ochotnicza Straż Pożarna (stan z 1935 r): Zarząd Walenty Groth naczelnik, Franciszek Kwiatkowski, Tadeusz Pronobis oraz Kółko Rolnicze w 1932 roku sekretarzem był Józef Wielądek,
„Gminne Święto Sportu” w 1938 roku w Błędowie. Na zdjęciu z tego dnia kierownik szkoły w Płąchawach Jan Karczewski w tle w kapeluszu kilkunastoletnia Halina Groth.
Na zdjęciu jest prawdopodobnie kierownik błędowskiej szkoły Alojzy Ciepłuch.
Handel, karczma, rzemiosło. Ważnym miejscem we wsi była gospoda. Pod koniec lat 30 tych i po wojnie była to własność Feliksa Siekierkowskiego. Na dużej sali odbywały się tańce, wesela, a także publiczne uroczystości organizowane przez gminę i szkołę. Można było się tam spotkać przy stoliku, przy piwie i bombce wódki zakąszanej śledziami, kiełbasą i jajkami. U rzeźnika Franciszka Górskiego (dzisiaj Bolisęga) w naszej wsi można było kupić kawałek świeżego mięsa, wędliny. Trzeba pamiętać, iż nie było jeszcze wtedy lodówek, zamrażarek! Jedną z możliwości była zakup świeżego mięsa u rzeźnika. Mięso wędliny z własnego uboju konserwowano poprzez wędzenie, wekowanie, albo konserwowanie w beczkach w roztworze soli. Pan Roman nie przypomina sobie, gdzie kupowano artykuły spożywcze. Był wtedy jeszcze dzieckiem, poza tym w sklepach wówczas niewiele kupowano. Chleb pieczono w domu, napoje, powidła, warzywa, owoce, jaja, mleko, twaróg, masło wytwarzano we własnym gospodarstwie. We wsi była kuźnia, był kowal. Od tamtych przedwojennych lat przewinęło się ich kilku; Niemiec Bush, potem Jan Żuralski, a po wojnie Henryk Frankiewicz. Był też kołodziej Franciszek Borowski. Zawodu tego się już dzisiaj na wsi nie praktykuje. Kołodziej robił różne drewniane sprzęty, beczki, naprawiał konne wozy. Drewniane koła do wozów konnych przez stulecia były robione przez wiejskich rzemieślników, wszakże na nich toczył się wszelki transport. Tamte czasy w Błędowie przypomina jeszcze stara pofolwarczna kuźnia, dzisiaj własność Marii Zakierskiej, która w 2012 roku pięknie ją odratowała. Dla pań pracowała krawcowa p. Andzia czyli Anna Bednarska.
Polacy i Niemcy we wsi.
P o l a c y :
1. Białowąs- później Walenty Groth,
2. Augustyn Groth,
3. Kopacz
4. Martynowski
5. Józef Kucięba
6. Furman
7. Czech
8. Jan Odbierzychleb- dzisiaj Kabat
9. Jan Olesiński
10. Ledlarski
11. Franciszek Kamiński
12. Jan Falęcikowski
13. Stanisław Maćkiewicz, dzisiaj Chmielewski
14. Dziedziak
15. Padło
16. Mittek
N i e m c y ;
1. Dams Ludwik dzisiaj Smoliński
2. Fuks potem Piech
3. Birkcholz potem Jastrzębski
4. Naprzeciw Kabata
5. Kuhn – Karwan
6. Schmidt – Rataj
7. Wiza – pod lasem
8. Niemiec – Kowalski
9. Niemiec – Balcerzak
10. Kilkoro Niemców mieszkało przy kotnowskiej drodze.
Rok 1939. 1 września na plebance młócono zboże, kiedy nadleciały samoloty i w okolicy piaskowni Feliksa Siekierkowskiego w kierunku na Płąchawy zrzucili pierwsze bomby. Huk był taki, że robota od razu ustała. Chyba następnego dnia 2 września ludzie pod presją władz wyjechali furmankami na drogi uciekając przed nadciągającymi wojskami niemieckimi od strony Grudziądza. Trzeba pamiętać, iż granica polsko-niemiecka rozciągała się tuż za Wisłą! Niemcy wkroczyli do Błędowa już dnia 3 września. Rodzina Grothów wraz z pracownikami; Galaszyńskimi, Czach,,,, Wiśniewskimi, Kowalskimi i bratem matki Lewickim załadowali niezbędne rzeczy i pierzyny na 3 wozy zaprzężone w pary koni i poprzez Wąbrzeźno ruszyli w kierunku Golubia Dobrzynia. Na miejscu w gospodarstwie, dla utrzymania i ochrony zwierząt inwentarskich pozostali jeden z Wiśniewskich i Feliks Lewicki. Podczas ucieczki nadlatujące wrogie samoloty robiły swoje. Ginęli ludzi i zwierzęta. Na szczęście dla rodziny Grothów ich „wrześniowa wycieczka” zakończyła się pod Golubiem, skąd powrót do domu nie zabrał wiele czasu. Tak więc po kilku dniach 5-6 września zmęczeni, ale cali byli w domu. Na drodze ucieczki zostawili dwa zabite w czasie nalotu konie i fuzję myśliwską szczęśliwie oddaną z rozsądnej namowy Rozali Groth na pierwszym kontrolnym posterunku Wermachtu. Zachowanie, ukrycie broni kosztowało wtedy życie, o czy przekonało się rozstrzelane małżeństwo Dzięgielewskich w Płużnicy.
Po powrocie zastali w Błędowie zupełnie inną sytuację. Tego spokojnego i zasobnego domu w Błędowie już nie było. W gospodarstwie na plebance panoszył się niejaki Niemiec Korman z Płąchaw (dzisiaj gospodarstwo Dariusza Frankiewicza) zarządca mianowany przez władze okupacyjne. Na przeciąg kilku miesięcy Grothowie zamieszkali w domu na plebance w wydzielonym jednym pokoju i kuchni. Dostawali niewielki żywnościowy przydział. Dzieci do roboty były jeszcze zbyt małe, natomiast Augustyn Groth ze względu na zły stan zdrowia na szczęście do pracy nie był goniony, chociaż miał wtedy dopiero 60 lat. Na własne gospodarstwo też nie mogli się przenieść, bowiem mimo niemiecko brzmiącego nazwiska byli zdeklarowanymi Polakami i katolikami, a takim gospodarować samodzielnie nie było wolno. Momenty stopniowego pozbawiania ich mienia w domu na plebance Roman Groth zapamiętał takim epizodem; „Przyszli Niemcy, zabierają „skrzydłowy” fortepian siostry. Elżbieta nie zastanawiając się siada przy nim i gra:„Jeszcze Polska nie zginęła”. W tym momencie następuje szybka reakcja matki Rozali i fortepian milknie! Nie można było się gniewać na Mamę-mówi Roman Groth- Elżbieta mogła zapłacić za ten piękny, od serca płynący gest swoim, młodym życiem, choćby tak jak brat Paweł! ( O tym piszemy dalej!). Do kwietnia 1940 roku dano im względny spokój. Potem ich i innych Polaków z Błędowa zaczęto wywozić do Reichu na roboty. Grothów z węzełkami w rękach zapakowano do bydlęcych wagonów i zawieziono na szczecińskie Pomorze do wsi Rusdorf. Na stacji wyładowano współczesnych niewolników, a niemieccy panowie, okoliczni gospodarze dokonywali wyboru! W tym nieszczęściu była odrobina szczęścia. Grothowie mówiący dobrze po niemiecku „dogadali” się z jednym z bauerów, który oceniając ręce do pracy i łatwość porozumienia się wziął ich do swojego gospodarstwa. Ku ich zaskoczeniu w niemieckim domu czekało na nich przyjęcie z porządną wyżerką, co wtedy było niezmierną rzadkością. W gospodarstwie „dobrego” Niemca wylądowała, na szczęście bez pobytu w obozie przejściowym, cała grupa błędowian;
-rodzina Augustyna i Rozali Grothów z dziećmi; Elżbietą lat 20, Haliną lat 16, Romanem i Kazimierzem,
-rodzina Walentego i Maryli Grothów z synem Franciszkiem,
-niedaleko też [Neu Muhle,Radekow]osadzono rodziny zamordowanych Bolesława i Jana Maćkiewiczów z Dąbrówki.
Pobyt rodziny Augustyna Grotha na terenie Reichu trwał kilkanaście miesięcy. Potem gdzieś tam, kolega Augustyna niejaki Machnikowski dał znać spod Kutna z ówczesnej Generalnej Guberni, iż wolna jest posada zarządcy w majątku ziemskim. Tak więc po załatwieniu formalnych spraw przez niemiecki Amt jadą pod Kutno. Na miejscu następuje szok, po pobycie u „dobrego Niemca” tutaj wokół panowała okropna bieda. Do jedzenia musiały starczyć ziemniaki i szczaw! Zamieszkali w domu z dwoma pokojami z sąsiadami Skoczewskimi. Augustyn podjął pracę w majątku niemieckiego władającego nim Niemca jako rządca. Mimo wszystkiego jakoś w tym kutnowskim przeżyli wojnę, chociaż rodzinę dotknęła dramatyczna przygoda. Otóż najstarsza córka Grothów Elżbieta podczas w czasie pobytu w Kutnie trafiła na łapankę. Ludzie z łapanek często trafiali do obozów koncentracyjnych. Los taki został jej oszczędzony i to podobno dzięki niemieckiemu brzmieniu ich rodowego nazwiska. W „nagrodę” za tą niemieckość, chociaż oświadczyła, iż jest Polką przeznaczono ją na wyjazd do Niemiec na przymusowe roboty do miejscowości Heken? Przeszła tam prawdziwe piekło podczas alianckich bombardowań. Wojnę jednak przeżyła, a na dodatek wróciła stamtąd w 1945 roku z poznanym mężem Polakiem Andrzejem Dziedzicem z Podkarpacia do kraju. Rodzina Grothów z tego kutnowskiego wygnania, z trudnych momentów podczas przejścia frontu, zagrożona tyfusem, już w lutym 1945 roku wróciła w bydlęcym wagonie do stacji Kornatowo koło Lisewa. Tam po krótkim wypoczynku u znajomego, pieszo, z bardzo chorą Matką wrócili do domu na plebance, już po raz drugi w tej wojnie. Sam budynek co prawda stał, ale rozszabrowany i podniszczony po ‘gospodarowaniu’ ruskich żołnierzy i robocie okolicznych szabrowników, których wtedy wszędzie było pełno. Zachowała się tam tylko jakaś biała sypialnia, którą potem z bratem Kazimierzem przenieśli do własnego domu w ich gospodarstwie, które również było kompletnie rozkradzione. Prawdę mówiąc, sypialnia miejsca tam nie zagrzała, bowiem po jakimś czasie wypatrzyła ją jej prawowita właścicielka z pobliskich Pilewic, którą też ograbiono, no i naturalnie trzeba było ją oddać. Takie to były wtedy historie!
Z plebanką to było tak. Nowa ‘ludowa władza’ delikatnie mówiąc nie był zbyt dobrze usposobiona do „obszarników”, a później również wytoczono ideologiczne działa wobec większych rolników tzw. „kułaków”. Wobec kościelnych gruntów w latach 40 tych zachowywano pozory ich nienaruszalności, ale różnymi metodami starano się „zniechęcić” dzierżawców do podejmowania się gospodarowania nimi. Możemy powołać się na przykład gospodarczego zniszczenia dzierżawcy plebanki w Nowej Wsi Królewskiej, czym pokazano prawdziwe intencje władzy, które później w 1950 roku doprowadziły do przejęcia gruntów kościelnych na rzecz skarbu państwa w zamian za niejasno naliczany fundusz kościelny. Na dzierżawcę plebanki Sylwestra Gorlewicza zwaliły się same klęski. Po poprzednim dzierżawcy tylko 13 ha gruntów, na całość plebańskich 90 ha, było obsiane. Padł najlepszy koń, świnie wyzdychały na czerwonkę, wymarzły oziminy, a na dodatek zachorowała żona. Wobec takich kataklizmów było oczywistym, iż dzierżawca nie może płacić podatków i innych obciążeń, a mimo tego 18 listopada 1946 roku został aresztowany przez UB; „za niewykonanie zobowiązań podatkowych” wobec państwa. Do tego dorzucono mu zarzut „antypaństwowych wystąpień”. Jego dobytek; ziemniaki i zboże tego samego dnia z plebanki przy udziale Milicji samochodem zostały wywiezione! Po rabunku mienia i spędzeniu ileś tam czasu w więzieniu Gorlewicz w Nowej Wsi nie miał czego szukać, chociaż plebanka bez gospodarza stała! Toteż kiedy Augustynowi Grothowi ówczesny wójt Franciszek Turalski doradził, aby na plebankę się nie pchał, to z tej rady skorzystał i na kościelne gospodarstwo po wojnie nie powrócił, a po jakimś czasie pomieszkiwania organisty Bystrego osiadł na własnym gospodarstwie przezornie przed wojną w Błędowie kupionym. W rozgrabionej i opustoszałej plebance pozostał tylko pełen spichlerz lnianego siemienia przywleczonego tutaj chyba jeszcze przez Niemców. Pola stały obsiane oziminami tylko w części, jeszcze za niemieckich rządów. W gospodarstwie oprócz jakichś pługów i bron nic więcej nie było. Handel z Ruskimi rabującymi wszystko co się im wpadło w ręce był w zasadzie bezsensowny, bo mógł się skończyć dramatycznie. Jeśli nawet udało się wyhandlować od nich cieliczkę za bimber, ten powszechny pieniądz tamtych czasów, to zjawiał się jakiś inny wałęsający się czerwonoarmista i zabierał co chciał bez jakiejkolwiek zapłaty. Opór właściciela mógł skończyć się zawsze tak samo. kula na miejscu, albo wywózka do Rosji! Los taki spotkał mieszkańca Uciąża Stanisława Tudka. Stąd też powszechną była wówczas praktyka ukrywania zwierząt przed rabunkiem „wyzwolicieli” w stodołach maskując miejsce ukrycia zwierząt słomą. Koniec, końców udało się Grothom uchować jedną cielną krowę, a jak dała gospodarzom cieliczkę to wymieniono ją na pierwszego po wojnie w gospodarstwie konia. Byli też porządni ludzie, którzy pamiętali dawne dobre sąsiedztwo z Augustynem. Gospodarz Józef Wiechetek z Błędowa (dzisiaj gospodarstwo Warżały) przyprowadził maciorę i parę prosiaków. Schowane głęboko w piwnicy domu przeżyły okres grabieży i wraz z koniem dały początek nowego gospodarowania. Trudny był to zresztą czas. Przez wiele lat trwała w najlepsze gospodarka wojenna, dusząca rolników obowiązkowymi dostawami, za które płacono niższą cenę niźli rynkowa, było też szaleństwo wyścigu omłotów i różnych „akcji” uprzykrzających życie rolnikom, ale to już temat na inne rozmowy!
Paweł Groth miał 18 lat. Jesienią 1939 roku hitlerowcy zamieszkujący okolicę zrzeszeni w paramilitarno-policyjną organizację „Selbstschutz” (Samoobrona) rozpoczęli rozprawę z Polakami. Łącznie z terenu dzisiejszej gminy Płużnica zamordowano ponad 100 polskich patriotów. Przywódcami Selstschutzu na terenie gminy Błędowo byli prawdopodobnie Paul Foerster z Dąbrówki i Ludwik Dams z Błędowa. Według różnych i niepełnych informacji bezpośrednimi sprawcami mordu na swych polskich sąsiadach z Błędowa byli: Edi Bradkrojc, niejaki Kun i Schendel. Wśród tych morderców z Selbstschutzu była stosowana taka praktyka, iż hitlerowscy oprawcy wymieniali się wzajemnie w zbrodniczej robocie.. Krążyła taka informacja, iż niektórzy mieszkańcy z Błędowa zostali zamordowani przez niemieckich hitlerowców z Wieldządza. Mogło być też tak, iż 6 Polaków z Wieldządza w lesie Biały Bór zamordowali Niemcy z Wiewiórek!
Jesienią 1939 roku w lesie Biały Bór zamordowani zostali mieszkańcy Błędowa; Kazimierz Wąż, Jan Olesiński, Jan Falęcikowski, Michał Czepil. W kilka dni później zamordowano syna i ojca Andrzeja i Jana Odbierzychlebów, Walentego Furmana, Józefa Kuciębę, Pawła Grotha i Piotra Ptaka. Ponadto w miejscu masowych zbrodni mieszkańców powiatu chełmińskiego w Klamrach zamordowany został Mieczysław Dziedziak. W obozie koncentracyjnym Oranienburg zginął Michał Gierlak. W nieznanych nam okolicznościach zamordowany został kierownik szkoły w Błędowie w latach 1928-1936 Tadeusz Pronobis. Roman Groth, który miał wtedy 8 lat, niewiele pamięta, ale zna te wydarzenia z rozmów i relacji osób starszych. Wskazuje, iż pewnie więcej do powiedzenia mieliby starsi, już nieżyjący mieszkańcy Błędowa; Michalina Odbierzychleb-Kabat, Henryk Kucięba czy Franciszek Zadka. Rozmawialiśmy o przyczynach o takiego zachowania błędowskich Niemców w stosunku do Polaków. Wielki wpływ miała na to ideologia faszystowska, które począwszy od 1933 roku tj. od przejęcia władzy w Niemczech przez nazistów zdobywała tutaj na Pomorzu coraz więcej zwolenników. Tworzyły się na wpół legalne niemieckie organizacje obserwujące Polaków i przygotowujące listy proskrybcyjne, na których umieszczano tych, z którymi należało „zrobić porządek”.
Poniżej; Jan Zygmunt Maćkiewicz (z lewej) i Ludwik Dams z Błędowa z upolowanym koziołkiem sarną.[Fot. l.-30 te Dąbrówka z albumu Jana Maćkiewicza]
To że Polacy i Niemcy wspólnie przed wojną polowali nie przeszkadzało w zamordowaniu Jana Maćkiewicza w 1939 r. w Klamrach, i to pewnie nie bez udziału miejscowych Niemców, w tym i Ludwika Damsa. Wzrastając wrogość miedzy Polakami i Niemcami od przejęcia władzy w Niemczech przez Hitlera przejawiała się miedzy innymi bójkami między młodzieżą polską i niemiecką. Taka historia przydarzyła się Pawłowi Grothowi synowi Augustyna. Otóż w ramach młodzieżowych rozrób i bójek pobity został bardzo dotkliwie przez młodych Niemców i to do takiego stopnia, iż kilkanaście dni musiał się leczyć. Kiedy jednak wyzdrowiał to wraz z kolegami Polakami wziął srogi odwet na którymś z Niemców. Do dobrego tonu należało też rozbijanie zabaw, spotkań niemieckiej młodzieży. W niektórych wsiach np. Ostrowo staczano niemałe lokalne wojny. Były też, jak to bywa między sąsiadami zwykłe scysje, zadrażnienia. Niemcy ze znaną sobie precyzją wszystko to sobie odnotowywali i jesienią 1939 roku, kiedy Selbstschutz otrzymał wolną rękę dokonano krwawej zemsty na Polakach.
Paweł Groth, wraz z Mieczysławem Dziedziakiem został w początkach października aresztowany i wywieziony do Chełmna. Ponieważ nie miał jeszcze ukończonych 18 lat, został z aresztu zwolniony-tłumaczy Roman Groth. Mieczysław Dziedziak do domu już nie wrócił, został rozstrzelany w Klamarach. Paweł po wyjściu z więzienia przez kilkanaście dni ukrywał się u rodziny Ptaków w Lisewie. Kiedy wydawało się, iż we wsi się uspokoiło, wrócił na swoje nieszczęście do domu. W kilka dni po jego powrocie w południe, w obiadową porę 25/26 października rozpoczęło się w Błędowie kolejne polowanie na ludzi. Trzech hitlerowców, prawdopodobnie z Wieldządza, uzbrojeni w karabiny szli od plebani przez wieś. Zabierali Polaków za porządkiem, kolejno po drodze według listy. Zabrali Walentego Furmana, dwóch Odbierzychlebów; ojca Andrzeja i jego syna Jana, obstawili dom Grothów, zabrali Pawła, następnie pracownika Martynowskich Piotra Ptaka i schorowanego, leżącego w łóżku Józefa Kuciębę. Prowadzili ich środkiem drogi, a za nimi szły nasze polskie dziewczyny; Halina Groth i Henryka Kuciebówna. Kiedy któryś z oprawców warknął, że mają się wynosić, posłuchały, gdyby nie-to różnie mogłoby być? Zabranych zaprowadzono do lasu i strzałami z karabinów ich zastrzelono. Podobno ranny Paweł Groth próbował uciekać, ale nie dano mu szansy! Zakopano ich tam na miejscu mordu.
Miejsce mordu w lesie. Zamordowano ich w lesie Biały Bór, niemal na skraju lasu. Aby tam trafić trzeba wejść główną hanowską drogą w las, mniej więcej 200 m. Od tego punktu 200 metrów na prawo od drogi wchodząc w las znajduje się miejsce rozstrzelania. Miejsce egzekucji nigdy nie zostało oznaczone. To jest mniej, więcej tam-wyjaśnia Roman Groth- gdzie las schodzi w dół. Pod koniec wojny hitlerowcy wydobyli zwłoki i dokonali ich zniszczenia, aby zatrzeć ślady swych zbrodni. Po wojnie Roman Groth i Henryk Kucięba chodzili tam, próbowali znaleźć tam jakieś ślady. Znaleziono jedynie scyzoryk, który był podobno własnością Józefa Kucięby. Próby odszukania szczątków pomordowanych podjęła rodzina Falęcikowskich. Znalezione, nierozpoznane szczątki pochowano przy kościele parafialnym. W latach dwutysięcznych upamiętniliśmy to miejsce pomnikiem z polnych kamieni. Gwoli prawdy trzeba powiedzieć, iż byli tacy błędowscy Niemcy, którzy ostrzegali swych polskich sąsiadów, pewnie niektórzy bali się swych niemieckich ziomków, a zwłaszcza gówniarzy w hitlerowskich mundurach! Jednakże nie usprawiedliwia to całej niemieckiej społeczności wsi Błędowa.
Roman Groth chociaż pamięta tamte trudne dni, jest dzisiaj człowiekiem spełnionych i szczęśliwym bo dożył dzisiejszych czasów gdy może się cieszyć wnukami i tym, że Grothowie w Błędowie są i dobrze się mają. Społecznikowskie pasje dziadka Augustyna z powodzeniem kontynuuje syn Romana Wojciech. pracując społecznie u strażaków, w radzie sołeckiej i w Radzie Gminy w Płużnicy.
===============================================
I jeszcze jedno. 27 lutego 2007 r wspólnie w Płużnicy obchodziliśmy 50 lecie pożycia małżeńskiego Janiny i Romana Grothów. Zachowało się zdjęcie z tamtej uroczystości. Od lewej stoją; Janina i Roman, synowa Lucyna Groth ipracownica USC Marlena Bartosik