Diariusze, Kroniki, Opowieści z terenu gminy

Wspomnienia mieszkańców

Jan Isbrandt o  rodzinie  i wsi Ostrowo.

———————————————————

  Wstęp. 

Z Janem Isbrandtem z Ostrowa znamy się ładnych parę lat. Przez wiele lat chodziliśmy tymi samymi ścieżkami naszego lokalnego publicznego życia.

Z oceną wielu spraw tego świata zgadzamy się do dzisiaj. Na niektóre kwestie mieliśmy różne spojrzenie i  różne decyzje byśmy podejmowali. U Jana ceniłem sobie jego nieustającą szczerość w rozmowach, bez kluczenia po opłotkach i pospolitego fałszu. Nigdy niczego i nikogo nie udawał. Bardzo to sobie cenię!

Jan jest znanym w okolicy rolnikiem i społecznikiem, mającym przez kilka dziesiątków lat wpływu na publiczne sprawy w spółdzielczości wiejskiej, w organizacjach rolniczych, strażach pożarnych i to w wymiarze wiejskim oraz szerzej w gminie Płużnica.

Żyjąc i mieszkając wśród ludzi przez kilka dziesiątków lat był aktywnym współuczestnikiem i bystrym obserwatorem życia wsi w wielu jego przejawach i barwach. Warto wykorzystać tą wiedzę i doświadczenia, aby stworzyć zapis obrazu tamtych dziesiątków lat. Pomagał mi w opracowywaniu szkiców historycznych o ludziach i ich sprawach wsi Ostrowo. Nasze pokolenie rodzone w latach 40 tych poprzedniego wieku, żyjące na wsi przeżyło ogromne zmiany, których znaczenia jeszcze do końca sobie nie uświadamiamy. Był to potężny impuls, aby usiąść z Janem i razem ‘popełnić’ takie pisanie.

W trakcie rozmowy o sprawach minionych dotyczących; historii wsi, strażaków, kółek rolniczych, pojawiały się wątki rodzinne, które przeze mnie notowane stały się odrębną opowieścią o pomorskiej rodzinie Isbrandtów, której losy budowały naszą lokalną społeczność w ciągu ostatnich 100 lat.

Jan Isbrandt junior, mój dzisiejszy rozmówca,  urodził się 27 marca 1940 roku w rodzinie rolników Agnieszki i Apolinarego prowadzących w Ostrowie gospodarstwo rolne. Gospodarstwo to od prawie 115 lat jest w własnością rodziny Isbrandtów, co powoduje, iż więź z historią wsi jest szczególnie silna. Sam Jan nie mógł pamiętać aż tak dawnych czasów, ale jak sam mówił: „…do domu schodzili się sąsiedzi na karty, a przy nich ciągnęły się wspominki kolegów ojca o dawnych czasach, wtedy to i owo się podsłuchało”. A, że Jan ma chłonny ‘społeczny słuch’, dobrą pamięć i logiczny sposób pojmowania świata, to i toczyć z nim rozmowę było całkiem sympatycznie!

Jan i autor na zebraniu OSP. [Fot. Ostrowo w 2008 r.] 

 Dzisiejszy dom i gospodarstwo Isbrandtów.

Dom stanął z 1972 roku w miejscu dawnego, starego Mury dźwignął murarz z Czapel Czesław Sądowski. Dom jest obszerny, rośnie w nim drugie pokolenie Isbrandtów, a stanął mniej więcej w miejscu tamtego starego.

Uproszczony plan zabudowań gospodarki Isbrandtów według budowy z końca XIX wieku.

 Budynki gospodarstwa były wybudowane jeszcze przez poprzednich właścicieli przed  kupnem gospodarki przez Jana Isbrandta, przed 1900 rokiem.

Tak ogólnie rzecz biorąc ziemia gospodarstwa pochodzi z parcelacji majątku Ignacego Chrzanowskiego, którą przeprowadził wspomniany właściciel poprzez bank w 1893 roku: „…dzieląc majątek na parcele od 5 do 11 ha”. Dokładniej od kogo kupił gospodarstwo senior Jan sprawdzić jest możliwe, tylko trzeba by badać dokumenty geodezyjno-sądowe. Może ktoś-kiedyś to uczyni! Faktem jest, iż gospodarstwo było kupione wraz z budynkami. Dom; był typu niemieckiego, budowany na planie prostokąta z czerwonej cegły, z papowym dachem. Był to, jak na ówczesne czasy duży o wymiarach 16:9 m, czyli o powierzchni ok. 150 m2. Główne wejście do domu wiodło od strony szosy i dzieliło dom korytarzem mniej więcej na połowę. W jednej części domu, od strony szosy i od Orłowa, jeszcze przed I wojną światową, prawdopodobnie do jej wybuchu, senior Jan Isbrandt prowadził sklep z karczmą. W takich sklepach jak mówiono, było „mydło i powidło”. W części sklepowej stał jeden-dwa stoliki przy których klienci mogli się posilić, (dzwonko śledzia, jajko), wypić piwo, bombkę wódki, posiedzieć i porozmawiać. Trzeba też pamiętać, iż w Ostrowie była też druga taka karczma prowadzona przez Franciszka Zynka, teścia późniejszego ostrowskiego kupca Bernarda Daszkowskiego. Coś tam z tego handlowania Isbrandtom zostało, bowiem oprócz Jana Seniora, do tego zawodu sposobił się Apolinary, ale los po wojennej śmierci w czasie I wojny światowej braci i naturalnej ojca Jana, kazał mu w wieku 17 lat  zająć się gospodarstwem.

Następni w rodzinie handlujący to Grażyna żona Pawła Isbrandta prowadząca sklep w Ostrowie i Płużnicy, no i sam junior Jan w gospodzie, w Płużnicy jako właściciel parę lat przesiedział.

Wracając do lat dawnych, przypominam, iż na wsi mieszkało wtedy sporo ludzi i nikt tak często jak dzisiaj poza wieś nie wyjeżdżał, to i sklepy musiały być. Sprzedawano tam niewiele artykułów, ale za to takich bez których żyć się nie dało. Kupowano więc; naftę do lamp oświetleniowych, sól, drobne narzędzia, naczynia!

W części mieszkalnej domu były 3 pokoje, kuchnia, spiżarnia.  Pokoje były duże i przestronne. Dom ten rozebrano i mniej więcej w jego miejscu stanął nowy piętrowy budynek mieszkalny w 1972 roku. Ze starym domem wiąże się krążąca po wsi i okolicy pewna anegdota. Otóż kiedyś tam, panowie siedzieli sobie u Jana Isbrandta, po jakiejś zakończonej robocie i przy ‘napiteczności’ i jakoś tam się zgadało, że te drzwi do starego domu można by rozbić głową. Stanęła więc deklaracja i zakład o ½ litra czystej wódki, iż obecny wśród siedzących Brzoskowski uderzeniem głowy owe drzwi rozbije. Jan Isbrandt, właściciel gospodarstwa i rzeczonych drzwi, będąc pewien, że takiej sprawy nie da się uskutecznić, na ów zakład przystał! Niestety, nie był to dla Jana szczęśliwy zakład, bowiem w kilka chwil później trzeba  było postawić przyrzeczone pól litra wódki i  wołać stolarza do naprawy rozbitych drzwi, a i śmiechu na okolicę było kupa!

Obora; przylegała do szczytu domu od strony Płużnicy. Mieściła cały inwentarz 8 hektarowego gospodarstwa; 2 konie, 4-5 krów, 6-7 sztuk bydła, 1-2 maciory z odchówkiem, no i kurnik z gdaczącym wszelkiej maści drobiem, który był w każdym gospodarstwie prawie podstawą codziennego stołu. Zresztą, dla pamięci młodszych czytelników podajemy z Janem, iż w gospodarstwie uprawiano na potrzeby rodziny; warzywa, owoce, ziemniaki, mleko, jaja, mięso wieprzowe i drobiowe, od ‘kurzęciego’ poczynając, poprzez kaczynę, gęsinę, mięso indyków, a na młodych gołąbkach kończąc! W swoim też czasie poczęto uprawiać rzepak, po to by  na swoje domowe potrzeby parę worków dać wytłoczyć w olejarni w Wąbrzeźnie, czy Lisewie rzepakowego oleju. Jak to wszystko wtedy pięknie pachniało, to swojskie’domowe’ masło, olej, smażone karaski… mało dzisiaj  kto to wie!

Stodoła była drewniana, pokryta papowym dachem. Później w latach 40 tych, kiedy część dachu została zerwana przez czas i wiatr Apolinary położył nowy trzcinowy dach. Tą stodołę w latach 80 tych Jan wymurował, dał nowy dach z modnego wtedy eternitu i w takiej postaci służy gospodarzom do dzisiaj.

Szałer; ta nazwa z niemieckiego była kiedyś popularna na Pomorzu, dlatego tego się trzymam! W owej drewnianej ‘drewutni’ trzymano wszelkie rzeczy, od narzędzi, jakiegoś podręcznego bałaganu do opału, czyli drewna, węgla! Czasem wstawiano tam wozy konne, bryczkę!

Ostrowska rodzina Isbrandtów.

Isbrandtowie to stara pomorska rodzina. Brzmienie nazwiska może wskazywać na niemieckie pochodzenie, choć niekoniecznie. Nawet jeśli tak było, to tak jak w wielu przypadkach mogli owi przodkowie  się spolonizować i to pod wypływem pięknych oczu, jakiejś nie znanej nam Rózi, Józi, czy Marysi!

Z opowieści Jana juniora, wnuka Jana  Isbrandta wynika, iż  początki znanego losu tej rodziny na tym terenie kryją się na majątku Rozgart koło Wąbrzeźna, gdzie przodek Jan senior pracował. W podaniu rodzinnym przewija się taki wątek: „Jan dostał od dziedzica strzelbę i w nocy pilnował torfowisk, z których okoliczna biedota podkradała torf do opalania domostw”.

Dziadkowie Jana; Wiktoria z domu Urbanowska i Jan Isbrandtowie gospodarowali w niedalekim Bągarcie, położonym w dzisiejszej gminie Płużnica. Według wspominek Jana juniora rodzice babci Wiktorii, Urbanowscy  również pochodzili z tej wsi, a przynajmniej prowadzili tam gospodarstwo. Możemy założyć, iż Jan wziął sobie Wiktorię za żonę, pannę z posagiem. Dokładnie trudno pewnie dzisiaj dociec, skąd były pieniądze na  gospodarstwo w Bągarcie. Jan Junior mówi, iż pewnie Dziadek miał trochę swoich pieniędzy, ale  z pewnością sporo dołożyli w posagu Urbanowscy. Młodzi gospodarkę w Bągarcie sprzedali przed 1900 rokiem i za pozyskane pieniądze kupili od niejakiego Pilka 8,5 hektarowe w Ostrowie, te na którym Isbrandtowie do dzisiaj siedzą. Natomiast na tym sprzedanym w Bągarcie gospodaruje do dzisiaj czwarte pokolenie rodziny Makówka.

Krajobraz wsi Ostrowo.

 Na gospodarstwie w Ostrowie, powiększonego dzisiaj do wielkości 32 ha, głównie poprzez kupno gospodarstw sąsiadów; Czarnotów i Małkowskich, gospodarowali;

 Jan Isbrandt   i   Wiktoria Urbanowska w latach 1900-1917.

   [*1842 †1917]         [*1844 †1916]

  Apolinary Isbrandt  i  Agnieszka Szpakowska w latach1917-1978.

[*1899 †1982]     [*1914 †2008];

 Jan Isbrandt   i   Urszula Działdowska w latach 1978-2005.

 [*1940]          [*1938 †1992]   

 Isbrandtowie; Waldemar i Mirosława z d. Preis gospodarują od 2005 r.

                            ——————————–

Rodzina Agnieszki i Apolinarego Isbrandtów;

 W środku na zdjęciu niżej; Agnieszka i Apolinary i kolejno od lewej dzieci: najmłodsza Maria, Wiktoria, Jan, Barbara, Jerzy.

 Apolinary Isbrandt .

Urodził się w 1899 r. Po śmierci ojca w wieku 17 lat musiał samodzielnie gospodarować. W rok po śmierci Jana, czyli w 1917 r. odeszła również Wiktoria.

W czasie I wojny światowej Apolinary stracił dwóch braci; Wiktora i Mateusza, którzy w mundurach pruskiej armii zginęli gdzieś na froncie, przymuszeni jak wielu Polaków walczyć za niemieckiego cesarza Wilhelma II.           Jeszcze przed II wojną światową w domu Apolinarego w Ostrowie jakiś czas przebywała jego siostra, która była psychicznie schorowana wskutek trudnych małżeńskich przeżyć. Kiedy nie dawano sobie rady z opieką została oddana do zakładu w Kocborowie, gdzie podzieliła los wymordowanych w czasie wojny przez hitlerowców wszystkich znajdujących się tam pensjonariuszy.

Po wybuchu wojny w 1939 r. Isbrandtowie wygnani na wojenną tułaczkę przed nadciągającym od Grudziądza Wermachtem, wyjechali jednym konnym wozem zabierając podręczny bagaż. Na swoje szczęście dojechali niedaleko, bo do Radomina za Golubiem-Dobrzyniem, by po kilkunastu dniach, po przejściu frontu wrócić do domu.

W czasie okupacji gospodarstwem ich władał niemiecki zarządca bezarab niejaki Kurziński, który zajął dwie po sąsiedzku leżące ostrowskie gospodarki; Isbrantów i Małkowskich. Sam zamieszkał w domu Małkowskich wyrzucając właścicieli do domu Isbrandtów. Tak więc na szczęście w tym nieszczęściu, całą okupacje przetrwali we własnym domu, chociaż do roboty mieli nakazane stawiać się w gospodarstwie Marii i Franciszka Dudziaków na Małym Ostrowie, w którym rządził wtedy podobno ‘ludzki’ Niemiec Wunsch.

Pod koniec wojny, tuż przed nadejściem frontu od Wschodu Isbrandtowie  zobowiązani przez niemieckiego sołtysa Kolbe (zajmował gospodarkę Paczkowskich), udali się na ucieczkę wielkim wozem opatulonym plandeką i podobnie jak w 1939 roku utknęli niedaleko! Przypominam, iż Jan Isbrandt miał wówczas 4 lata i pewnie nie zdawał sobie sprawy z dramaturgii tego co się dookoła działo!

Już po przejściu frontu Apolinary sam w pojedynkę przyszedł pieszo zobaczyć do Ostrowa zobaczyć co się tu dzieje! W jakiś czas potem wróciła do domu cała rodzina. Gospodarstwo było już niestety rozszabrowane. Czyniły to przechodzące wojska; niemieckie, potem ruskie, a także przygodni wędrowcy jakich pełno było na ówczesnych, zawianych śniegiem i stężałych mrozem drogach. Bywało też, iż sąsiedzi którzy wcześniej wrócili ‘uzupełniali’ swój zmarnowany wojną dobytek!

Zaraz też po nastaniu radzieckich porządków Apolinary pełniący jeszcze przed wojną, w latach 30 tych funkcję sołtysa wsi, został prawdopodobnie  wskutek donosu zawistnego ‘obywatela’, aresztowany przez NKWD i wywieziony na Wschód. Tam w nieludzkich warunkach, gdzieś na Łotwie zmuszono go do niewolniczej pracy na wsi w kołchozie. Ciężkie warunki, okropny głód (Przyrządzano nawet trawę do jedzenia!) powodowały iż wielu z Polaków nie wróciło z tego piekła. Apolinary jednak wytrzymał, wrócił do domu, choć tak był wychudzony, iż własny syn nie mógł go rozpoznać!

Po tych przeżyciach przyszedł czas zwyklej, trudnej pracy w rolnictwie, i mimo różnych kłopotów, dla tych którzy przeżyli wojnę, czas ten wydawał się w miarę normalny. Najważniejsze było przecież gospodarowanie na swoim, cieszenie się rodziną, dziećmi, wnukami.

Zdjęcie z albumu Jana zrobione na tle starego domu i warte uratowania od niepamięci.

 Od lewej; Barbara, (w środku rodzice Agnieszka i Apolinary) Jan, Wiktoria i najmłodsi; Maria i Jerzy.

Kilka słów Jana o rodzeństwie;

Wiktoria; najstarsza z rodzeństwa urodzona w 1935 roku. Ma wykształcenie handlowe. Pracowała w księgowości w Gminnej Spółdzielni ‘SCh’ i w Spółdzielni Mleczarskiej w Płużnicy. Następnie przeniosła się do Bydgoszczy, gdzie przepracowała w zakładach stolarskich. Obecnie jest na emeryturze.

Barbara; urodzona w 1938 roku, zmarła w 1980.  Miała średnie wykształcenie. Zawodowo nie pracowała, prowadziła dom. Zamężna za wojskowego, majora Wojska Polskiego.

Jerzy; urodził się w 1948 roku. Był operatorem ciężkiego sprzętu. Krótko był traktorzystą w Kółku Rolniczym z Ostrowie. Zamieszkał i pracował w Bydgoszczy. Dzisiaj na emeryturze.

Maria; najmłodsza, rocznik 1950. Ma wykształcenie pedagogiczne. Osiedliła się i pracowała w Bydgoszczy.

 Na zdjęciu Wiktoria i Stefania Jazownik-Kac. W albumie Stefani Jazownik-Kac z Ostrowa zachowało się zdjęcie w biurze mleczarni w Płużnicy, w której Wiktoria pracowała. [Fot. 1956/1957 Płużnica].

 Rodzina Urszuli i Jana Isbrandtów.

Ważnych było wiele spraw, drogich było wiele rzeczy, ale te zdjęcia które zamieszczam poniżej obrazują najważniejszy sens życia ludzi z naszej opowieści. Jest tu rodzina, która jeszcze wtedy była w komplecie. W 1966 roku Jan znalazł sobie Urszulę…Urodziła się 1 sierpnia 1938 roku w rodzinie Antoniny i Franciszka Działdowskich w Myśliwcu pod Wąbrzeźnem.

Ślub z Janem wzięli w 1966 roku…

 

 Potem szły normalne, zwykłe, radosne i smutne dni, rodziły się dzieci, ktoś przychodził, ktoś odszedł-ot jak to w życiu!

Jan jeszcze razem z żoną, matką dzieci przedwcześnie w 1992 roku zmarłą Urszulą.

 

 Poniżej od lewej; Jan i Urszula, kolejno dzieci; Kamila, Dorota, Paweł, Lidia i Waldemar.

 

 Kilka fotografii gwoli ‘ Ku Pamięci’!

 

Urszula, Jan, zdjecie i okazji komunii Lidii.

 Pierwsza założyła rodzinę Dorota… tu z Tadeuszem. Nad ‘młodymi’ czuwa mama Urszula. Jest też najmłodsza Lidia i Kamila.

 

Teraz w Ostrowie gospodarują młodzi; Mirosława i Waldemar.

 Rośnie nowe pokolenie Isbrantów; miejscowe wnuki Jana Ania i Bartosz.

 Rodzina Jana  dzisiaj;

 Z czasem uzbierało się  trochę synowych, zięciów i wnucząt. Dla porządku przypomnijmy, iż dzieci   Urszuli i Jana Isbrandtów rodziły się w kolejności w latach

 Dorota ‘1967’… Tadeusz  Błędzki;

 …Magdalena, Krzysztof, Natalia.

 Paweł ‘1969’…Grażyna Nogalska ;

 …Kinga, Łukasz.

 Waldemar ‘1974’…Mirosława  Preis;

… Bartosz, Anna.

 Kamila ‘1976’… Tomasz  Partyka;

 …Joanna i Karolina.

 Lidia ‘1981’…Krzysztof Kwidzinski;

… Dawid i Michał.

 Naturalną koleją rzeczy zakładali własne rodziny cieszące oczy i serce Dziadka Jana! Gdzieś tam pod sercem pozostawało zawsze pytanie dlaczego Babci-Urszuli nie było dane doczekać!

Za pośrednictwem i wstawiennictwem Pawła Isbrandta, jego córka Kinga otrzymała zadanie ‘pogrzebania’ w rodzinnym albumie, wyszukania fotek krewniaków z rodziny swojej i dziadka Jana w celu stworzenia mini kroniki fotograficznej członków dzisiaj już niemałej rodzinki. Jak Kinga wywiązała się z tego zadania można się przekonać oglądając kolaż fotografii. Proszę tylko wziąć pod uwagę, iż ostatecznego wyboru zdjęć i ich ułożenia dokonał autor tego opracowania, i do niego należy kierować wszelkie, ewentualne pretensje!

W tym miejscu, w Ostrowie na Ziemi Chełmińskiej wszystko się zaczęło, stąd wywodzą się wszyscy!

 Rodzina Isbrandtów  z ostrowskimi korzeniami w komplecie.

 Kolejno od lewej stoją; Paweł, Waldemar Isbradtowie, Krzysztof Kwidzinski, Krzysztof Partyka, Grażyna i jej córka Kinga Isbrandt, Joanna Partyka, Tomasz Partyka, Magda i Krzysztof Błędzcy, Bartosz Isbrandt, Kamila Partyka i Mirosława Isbrandt. Przy stole siedzą; Lidia Kwidzinska i jej synkowie: Dawid i Michał, Jan z wnuczką Asia Isbrandt, Tadeusz, Natalia i Dorota Błędzcy.

Dorzuciliśmy do ‘zbiorówki’ syna Grażyny i Pawła; Łukasza, który zdjęcie wykonał.

 Niżej; na chrzcinach najmłodszego w rodzinie Michała Kwidzinskiego w Luzino k/Wejherowa.

 

 Dziadek Jan  i  najmłodszy wnuk Dawid Kwidzinski.

 

 Niżej; Jan dosłownie w rękach  kochającej rodziny.

 

 Życie trwa póki są razem, co potwierdza  się w spotkaniach, rozmowach, w radości  przebywania z sobą –  ku czemu okazji rodzinie nie brakuje;

 

  Wszystkie pokolenia polskich wnuków szukały wielkanocnego ‚zająca’...

 

 Dzieci i wnuki Urszuli i Jana;  Dorota i Tadeusz Błędzcy.

 Ich dzieciaki; Magda, Krzysztof, Natalia.

      

 Grażyna i Paweł Isbrandtowie.

 Syn Łukasz i córka Kinga.

 

 Waldemar i Mirosława Isbrandtowie Bartosz i Ania.

 

 Ania z gitarą… Ania to ‘pociecha’ Jana na co dzień…!

 Tomasz i Kamila Partykowie

 

 Joannna  i Karolina

 

 Lidia i Krzysztof Kwidzynscy.

 

 Michał i Dawid Kwidzynscy.

 

  Gospodarstwo Isbrandtów.

W latach 80 tych miało obszar 15 ha., w stosunku do pierwotnej powierzchni 8,5 ha zostało powiększone o dokupione ziemie sąsiadów. Dzisiaj Waldemar i Mirosława Isbrandtowie gospodarują na 32 ha ziemi, a w skład jego wchodzi również kupiona kilka lat temu od sąsiadów Małkowskich ziemia i siedlisko, w którym byli właściciele nadal mieszkają.

 Na zdjęciu gospodarstwa Isbrantów. Pierwsze z lewej; to dokupione od Małkowskich gospodarstwo  wraz z siedliskiem.

 

W gospodarstwie uprawiano wiele roślin; zboża: żyto, pszenicę, jęczmień, owies. Okopowe; buraki cukrowe, pastewne oraz ziemniaki. Dla hodowli ‘trzymano’ także użytki zielone z lucerną i koniczyną. Mleko sprzedawano do mleczarni w Płużnicy, Bydło opasowe i świnie, wtedy przed wojną kupowali rzeźnicy, z którymi trzeba było się targować o cenę. Byli to handlarze z Wąbrzeźna, Chełmży, a nawet z Torunia. Zboże najczęściej sprzedawano w Wąbrzeźnie u Żyda Mołzesa. Oczywiście po wojnie sprzedaż płodów rolnych była uproszczona, w zasadzie wszystko szło do państwowych punktów skupu. Może nie było to złe, bo kłopotów ze sprzedaniem nie było, ale z państwem targować się nie dało!

Dzisiaj to jest też ‘porządne gospodarstwo’ i chociaż uprawia się głównie pszenicę i rzepak, to hoduje się bydło mleczne i opasowe, jest też kara klacz ‘Basia’, są psy, a nawet kozy! Jest także bryczka, siodło i jeśli jest chęć można jeszcze zakosztować tej pięknej jazdy.

Ostatni koń w Ostrowie.

Jeszcze rok temu w Ostrowie na ponad 30 gospodarstw tylko w dwóch były jeszcze konie; u Wiesława Właśniewskiego i Waldemara Isbrandta. Teraz w 2015 roku pozostali z koniem tylko Isbrandtowie. Mają 6 letnią zimnokrwistą karą klacz Basię, która co roku daje piękne źrebię.

Ostrowo 2014 r.  Piękna, dobrze utrzymana kara klacz ‘Basia’ i  źrebak. W tle gospodarstwo Isbrandtów. W 2015 roku jest kolejne źrebię; kara klacz z gwiazdą na czele.

 Bryczką powozi Paweł Isbrandt [klacz ‘Basia’], obok Pawła jego syn Łukasz, z tyłu od lewej; wnuki Jana; Ania, Asia, Karolina, Bartek oraz syn Waldemar.

 

 Niżej; Kinga, dziadek Jan w siodle Łukasz.

 

 Po gospodarstw krzątają się Bartosz i Ania. Wnuki rosną wśród tego przyjaznego zwierzyńca i rodzinnego ‘ciepełka’. Dzieciaki zaczynają sobie radzić, nawet z trudniejszymi uparciuchami!

  Ania, cielę i Bartosz.

 

 W oborze stoi mleczne bydło. Kiedy robiłem to zdjęcie w oborze krzątali się Mirosława, Waldemar, a dzieciaki z poważnymi minami nosiły jakieś wiaderka!

 Mieszczuchom należy sie informacja, iż dzisiaj doi się od jednej krowy trzy razy więcej mleka niźli wtedy, kiedy Jan Isbrandt zaczynał swoje samodzielne gospodarowanie. Podobny postęp nastąpił w plonowaniu roślin uprawnych. I co by na to powiedział pierwszy z Isbrandtów na ostrowskiej gospodarce?

Gospodarstwo w ciągu ponad 100 letniego gospodarowania rodziny Isbrandtów przeszło wiele zmian. Przede wszystkim, dzięki ciężkiej, codziennej pracy, dobremu zarządzaniu było źródłem dochodów rodziny, dawało możliwości wykształcenia dzieci, a także stwarzało możliwości pomocy finansowej do startu dzieci w dorosłe życie i urządzaniu mieszkań, budowę domów.

Przebudowane zostało również gospodarstwo. Rozpoczął roboty budowlane Apolinary, który w 1958 roku rozebrał, starą, ciasną i wypracowana oborę i postawił te nową, widoczną na zdjęciu poniżej. W następnych latach została obudowana garażami i innymi gospodarczymi pomieszczeniami, w tym końską stajnię. W dzisiejszym gospodarstwie jest to najstarszy budynek, charakterystyczny dla tamtego budownictwa

 Jan Isbrandt był dobrym gospodarzem, o czym świadczą dyplomy jakie otrzymywał za wysoką produkcję rolną, hodowlaną.

 Znaczącym wyróżnieniem była „Złota Wiecha” nadawana na szczeblu województwa. W gminie Płużnica takie wyróżnienie spotkało tylko kilku rolników. Między innymi; Józefa Kuliga z Kotnowa, Józefa Nowotnika z Czapel, Czesława Mroza z Pólka, Mariana Robaczewskiego z Kotnowa. Janowi oprócz satysfakcji i wyróżnienia przydał się szczególnie przez rolników pożądany talon na ciągnik rolniczy typu; Ursus C 330. Oczywiście musiał za niego zapłacić, ale trzeba przypomnieć, iż na przydział ciągnika czekało się kilka lat, bo dla wszystkich gospodarstw w gminie liczącej 800 gospodarstw ‘przychodziło’ zaledwie ok. 15 talonów rocznie, co dzisiaj wydaje się czymś bardzo dziwnym!

 Budowanie, budowanie!

 Wyżej; obora dla bydła mlecznego i opasów z 1982 r. Obok stodoła efekt  przebudowy starej drewnianej z 1983 r. Oborę budował solidny płużnicki murarz Zbigniew Kalinowski

Dla powiększającego się parku maszynowego i gromadzonego sprzętu trzeba było stawiać garaże.

W czasach PRL na rolnicy z dzisiejszego punktu widzenia gospodarowali na niewielkich gospodarstwach, ale wtedy kilkanaście hektarów to było w pełni produkcyjne gospodarstwie, a przy ówczesnym stanie mechanizacji prac, trzeba było dużego wysiłku, aby swoją robotę wykonać dobrze i na czas.

Dyplom dla Jan wręczony na dożynkach gminnych w 1984 roku

 Restauracja ‘U Jana’ w Płużnicy.

Restauracja, to już trochę inne przedsięwzięcie niźli gospodarstwo, ale zgodne z dawną tradycją sięgającą ostrowskiej karczmy Isbrandtów. Jan Isbrandt kupił ją od bankrutującej Gminnej Spółdzielni „SCh” w Płużnicy w 1999 roku. Gospodarował tam przez 10 lat. Sprzedał przedsiębiorcy z Czapel Józefowi Głowińskiemu w 2009 r.

Kupił ją z myślą o swoich dzieciach, ale bez przymuszania kogokolwiek do jej prowadzenia, co przyznaje łączy się z przyjęciem zupełnie innego trybu życia. Stąd też nawet nie było sensu inwestować w ten obiekt, nie mając pewności, iż będzie ona miejscem pracy i życia następców. Teraz jest zadowolony, bowiem obiekt służy ludziom, bo Płużnicy i okolicy jest potrzebny, no i nie poszedł na zatracenie.

 Z resztek wyszperanych wzmianek o tym obiekcie wynika, iż w ostatnich 100 latach restauracja w Płużnicy należała do następujących osób;

-do 1918 roku właścicielem był  Herman Schneider, który zginął w I wojnie światowej na francuskim froncie,

-w 1921 roku wdowa po Hermanie Helma Wrahse sprzedała ja Marii i Bronisławowi Dąbrowskiemu,

– w 1939 r. Bronisław został rozstrzelany przez Niemców w Wąbrzeźnie w 1939 r., a jego żonę Marię okupanci pozbawili własności.

Zdjęcia sprzed 1921 roku z albumu rodziny Schneider.

 Napis głosił; “GASTHAUS    ZUR     ALTEN     HEIMAT “, co w dowolnym tłumaczeniu wygląda na „Gospoda Stara Mała Ojczyzna”, albo coś w tym sensie!

Zdjęcia ofiarowane przez wnuczki Hermana Schneidera, właściciela gospody; Christel Wagner i  Ritę Lüsch podczas ich wizyty Płużnicy w lipcu 2010. Na zdjęciach rodzina Schneiderów. Na dolnym zdjęciu kobieta w fartuchu to Selma Schneider z drugiego męża  Wrahse sprzedała gospodę Dombrowskim. Na koniu siedzi Herman Schneider?, dalej prawdopodobnie polski parobek gospodarza!

 W czasie okupacji, po 1939 roku do Płużnicy wróciła córka Hermana Schneidera Herta zamężna za rolnikiem Wilkanowskim. W 1945 roku uciekła stąd przed nadchodzącym rosyjskim frontem. Po 1945 roku Mara Dąbrowska wróciła do swej własności. W latach 50 tych wydzierżawiła obiekt Gminnej Spółdzielni „SCh”. W kilka lat potem ‘GS’ wykupiła restaurację i przyległy teren od właścicielki. Przez 40 lat gospodarowała tam Gminna Spółdzielnia ‘SCh’, a młodszym trudno jest dzisiaj pojąć, że ruch był tak wielki, iż trudno było tam wejść, a co dopiero dostać się do konsumpcji!

 Jan Isbrandt za barem we własnej gospodzie „U JANA”.

 Zdjęcie poniżej zrobiono na wyraźną prośbę Władysława Domachowskiego, który zajrzał do Jana z żoną Heleną i swoją wnuczką.

 Z Władkiem Domachowskim rolnikiem z Wiewiórek (na emeryturze w Pruszczu), ‘byli w przyjaźni’, pracowali społecznie w Kółkach Rolniczych i w Gminnej Spółdzielni ‘SCh’.

Na gospodarstwie i restauracji działalność rodziny się nie kończy. Tam w Ostrowie w swoim gospodarstwie u Isbrandtów w latach 1995-2015  prowadzono od okolicznych rolników skup żywca; trzody chlewnej i bydła dla pośrednika, który handlował nim dalej.

Ostatni sklep w Ostrowie.

Odnotujmy jeszcze jeden fakt związany z rodziną Isbrandtów i Ostrowem. Otóż w latach 2001-2006 w pomieszczeniu ostrowskiej świetlicy prowadziła sklep spożywczy Grażyna Isbrandt wspomagana przez swego męża Pawła. Młodzi Isbrandtowie i Partykowie na stałe zamieszkali w Płużnicy we własnych domach, nie bez pomocy Jana w latach 80 tych stawianych!

 Grażyna i Paweł. ‚Prowadzenie i praca w sklepie spożywczym do najłatwiejszych nie należą’.

Ten sklep, to był ostatni taki obiekt w Ostrowie i  pewnie już nigdy tu innego nie będzie. Żyjemy bowiem w czasach, w których wszystko się koncentruje; ziemia, fabryki i handel, i nie wiadomo, czy to dobrze, czy źle, ale tak to już jest! Młodzi Isbrandtowie przenieśli swój handel do Płużnicy kupując od Alicji i Dariusza Kwiatkowskich sklep w 2006 roku naprzeciw ośrodka zdrowia. Prowadziła go Grażyna do 2014 roku, puszczając go w dzierżawę innej ostrowiance z domu Bartników się wywodzącej, i tak się te sprawy toczą dalej!

Społeczne sprawy Jan Isbrandta.

 ‘W strażackim mundurze’. Jan w 2006 roku w Czaplach na strażackim opłatku.

 Jan jest strażakiem od niemal od dziecka, bowiem w 1948 roku był świadkiem jak starsi strażacy zakładali to pożyteczne Stowarzyszenie we wsi Ostrowo na sali sklepowej u Bernarda Daszkowskiego. W służbę bojową wszedł, tak jak każdy, po ukończeniu 18 lat, czyli w 1958 roku i jako senior jest w niej do dzisianaszej opowieści nie rozpisujemy się o tym wiele, bowiem Jan pomaga opracować historię OSP Ostrowo i tam będzie można sobie o tym poczytać!

Warto jednak wiedzieć, iż za swoje zasługi w publicznej służbie, co odzwierciedla strażackie zawołanie: „Bogu na Chwałę, Ludziom na Pożytek” Jan za ‘całokształt’ działalności otrzymał „Złoty Medal za Zasługi dla Pożarnictwa”, a także co jest dzisiaj bardzo cenione: „Srebrny Krzyż Zasługi” od Prezydenta RP.

Ostrowska młodzież z tamtych lat na sylwestrze w 1963 roku w gospodzie w Płużnicy.

 Od lewej;Jan Kwiatkowski, Jan Isbrandt, Zbysław Kujaczyński, Dominik Kwiatkowski.

W macierzystej straży służył od prostego strażaka, po wieloletniego naczelnika OSP skończywszy.

Arykuł w „Pomorskiej..” z 2002 roku;

 

Było wiele wydarzeń w których brał udział; między innymi w 50 leciu OSP Wieldządz.

Druhowie z Wieldządza w 1996 roku obchodzili swoją rocznicę 50 lecie wraz z otwarciem nowej remizy OSP.

 

Od lewej; komendant PSP Wąbrzeno Zdzisław Piotrowski i strażacy; Jan Isbrandt, Jerzy Frączek i Stanisław Robaczewski.

 50 lata OSP w Ostrowie;

Jan i koledzy z OSP organizowali wielkie, zdaje się jedno z największych uroczystości publicznych w Ostrowie. Wtedy to poświęcono sztandar OSP. Sztandar został poprzez naczelnika OSP Jana Isbrandta przekazany pocztowi sztandarowemu OSP Ostrowo.

Poczet sztandarowy; od lewej Waldemar Isbrandt, chorąży Benedykt Burchadt i Jan Pawlikowski.

 

 Jan Isbrandt; organizacja, raz na 50 lat organizowanej uroczystości wymagała wiele zachodu i starań, ale było warto!”.

 

 Na zawodach gminnyc w Płużnicy   26  maja 2007 r. w Płużnicy z Zygfrydem Rygielskim.

Jako organizator gminnego opłatka strażaków 28 grudnia 2008 roku. Obok Jana; Edward Kruk i kapelan strażaków ks. Jacek Dudziński z Nowej Wsi Królewskiej.

 

 

Byłem również gościem Jana i poświadczam, że On wraz ze swoimi chłopcami urządzili wszystko celująco!

 Prezes Kółka Rolniczego w Ostrowie; funkcję, które we wsi kolejno sprawowali; Jan Bartnik, Franciszek Gajdkowski, Alfons Właśniewski, przejął Jan w 1985 roku i w zmienionych warunkach pełni ją do dzisiaj. Różne koleje przeszła ta najstarsza chłopska organizacja. Pełniła w latach 60 tych roboty usługowe dla miejscowych rolników gromadząc sprzęt, zatrudniając ludzi, budując swoje bazy maszynowe. Później, pod koniec PRL weszła w rolę obrony interesów rolników, i właściwie z różnym skutkiem robi to do dzisiaj. Bohater naszej opowieści poza prezesowaniem w swojej rodzinnej wsi, jest także od 1986 roku członkiem Rady Nadzorczej wciąż funkcjonującej Spółdzielni Kółek Rolniczych, autonomicznej gospodarczej organizacji i firmy rolników. Teraz jest w komisji rewizyjnej SKR.

W Gminnej Spółdzielni ‘SCh”; od 1972 do rozwiązania tej spółdzielni. tj. do 2000 roku był członkiem Rady Nadzorczej, tej niegdyś potężnej, skupiającej handel i zaopatrzenie na wsi Spółdzielni.

 Przez lata 1984-1994; wspierał skutecznie szkołę podstawową w Orłowie będąc przewodniczącym Komitetu Rodzicielskiego. W szkołach ówczesnych wiele się działo na rzecz dzieci i rodziców, ale także poprzez szkołę w życiu wsi.

 Powitania Biskupa; w imieniu rodziców razem z Danutą Drzyzgą witał biskupa Jana Chrapka na bierzmowaniu młodzieży, w tym córki Lidki… w kościele parafialnym w Płużnicy.

 Różne wiejskie sprawy.

W rozmowie z Janem zanotowałem sobie różne wątki, która do historii wsi dają się włożyć i pięknie ją ubarwić, a których część wiąże się z życiem Jana i jego pokolenie

Sołtys wsi.

Apolinary Isbrandt przed wojną w latach 30 tych był sołtysem wsi Ostrowo. ‘Uposażeniem’ sołtysa wsi Ostrowo była dzierżawa 3 hektarów gminnej ziemi w Ostrowie pod lasem, które sołtys obrabiał. W przedwojennej rzeczywistości, wielkiej biedy na wsi, taki kawałek gruntu był bardzo pożądanym dobrem i niejeden mógł mieć do sołtysa Isbrandta zadawnioną zawiść, co mogło po 1945 roku skutkować spreparowanym donosem i wywózką przez NKWD na Wschód!

Dom Celmerów.

Dom ten zbudowany został jeszcze za czasów majątku Ostrowo, który to ostatni właściciel Ignacy Chrzanowski w 1893 r. sprzedał za pośrednictwem banku, dzieląc grunty dla 20 parcelantów po  5-11 ha. Dom ten budowany dla pracowników majątku Chrzanowskich mieścił 4 mieszkania, które w tamtym czasie miały po jednej izbie, kuchni i komorze. Po parcelacji dom ten należał do gospodarstwa, które kupił Antoni Kwiatkowski. W domu tym mieszkali różni ludzie. Natomiast po wojnie mieszkali tam z rodzinami synowie ostrowskiego rybaka Balickiego; Marian i Władysław, a w drugiej części domu zamieszkała córka Kwiatkowskich Marta zamężna za Bronisławem Celmerem [*1907†1982] z zawodu malarzem pokojowym. Mieli oni syna Jerzego, kawalera [1949-2011], który mieszkał tu do końca życia. Po zmarłym Jerzym dom prawdopodobnie dziedziczy córka Celmerów Teresa, która od czasu do czasu do tego domu zagląda. O losach tego domu rozmawialiśmy z Janem ponieważ potomkini dawnych mieszkańców Ostrowa; rodziny Reich poszukiwała swych ‘korzeni’, a wiadomości są raczej skąpe. Tak ogólnie to przetrwała wiadomość, iż w wyżej wspomnianym domu mieszkał tam jeden z Reichów, który był listonoszem. Wiadomo też, iż w 1919 roku postrzelił się w nim śmiertelnie Jan Reich.

Majątkowa kuczernia.

Po majątku Chrzanowskich niewiele zostało w dzisiejszym Ostrowie. Oprócz umierającej oficyny pałacowej (własność Mariana Paczkowskiego), jest jeszcze dzisiejszy dom drugich Paczkowskich, pełniący niegdyś rolę kuczerni. Za czasów majątkowych stały tam ‘wyjazdowe’ konie, bryczki. W budynku tym mieszkał kuczer i jego rodzina.

Pałacowa oficyna.

Do naszych czasów zachowała się również resztka pałacu, jego oficyna, która do lat 80 tych była we władaniu Bernarda Daszkowskiego-kupca prowadzącego przez kilka dziesiątków wiejski sklep spożywczy.

 Szkoła w Płużnicy.

Jan Isbrandt uczęszczał do szkoły podstawowej w Płużnicy, jego wychowawcą był nauczyciel … Doroz.

Skopiowane zdjęcie dostał Jan od jednej ze szkolnych koleżanek; „Ku pamięci”. Zostało wykonane w płużnickim parku w dniu 1 maja 1953 roku, a przedstawia klasę VII SP Płużnica. Budynek szkoły w Płużnicy został spalony przez Ruskich żołnierzy  w 1945 roku, stąd też dzieci do czasu jej odbudowy w 1958 roku uczyły się w dwóch budynkach; w starej szkole pod  granicą wsi Płużnica z Czaplami (dzisiaj własność Zakrzewski) oraz w jednym z dawnych budynków folwarcznych na ulicy kotnowskiej, gdzie urządzono dwa pomieszczenia klasowe i na szczycie domu mieszkanie dla nauczyciela, wspomnianego Doroza. Po odbudowie spalonej szkoły urządzono tam Dom Nauczyciela.

 Od lewej kolejno stoją; Helena Kubasik z Płużnicy, Zofia Młynarczyk z Bartoszewic, Gertruda Paradowska z Orłowa, Alicja Szymańska z Bartoszewic, …Brzezińska z Czapel, Zofia Mądra-Małek z Płużnicy, Teresa Paetsch z Czapel, Łucja Dąbrowska z Wieldządza, …Sakowska z Kotnowa, Maria Motyka z Ostrowa, Elżbieta Redmerska-Ressel z Kotnowa.

Rybakówka w Ostrowie.

          W 1936 roku wyszło nowe rozporządzenie o rybołówstwie, wzbraniające właścicielom samodzielnego połowu na własną rękę. Zgodnie z ustawą wszyscy współwłaściciele naszego jeziora musieli zawiązać spółkę rybacką, którą jednemu rybakowi jezioro Wieczno z dopływami wydzierżawiło. Na przełomie.1936/37 roku spółka rybacka zrzeszająca współwłaścicieli jeziora za pieniądze Funduszu Pracy podjęła prace nad obniżeniem poziomu jeziora. Pogłębiona została również struga’ Bacha’. Rybakiem w Orłowie/Ostrowie był Balicki. Po nim został jego syn Marcjan Balicki. Synowie Balickiego; Marian i Władysław jakiś czas mieszkali w Ostrowie w ‘domu Celmerów’.

Ofiary wojny.

 Według Jana  zginęli w czasie wojny; Właśniewski, ojciec Zygmunta; rzecz wymaga wyjaśnienia, a także Stanisław Paczkowski, Burchardtowie, Wiśniewscy. Ze wsi Ostrowo na Wschód Sowieci wywieźli tylko Apolinarego Isbrandta, który jak wiemy wrócił do domu. Natomiast Jan przypomina, iż z Orłowa NKWD wywiozło Dobrackiego, który z Rosji już nie wrócił.

————– ……. —————

I to byłoby wszystko. Opowieści te spisane i te zapamiętane w trakcie rozmów z moim rozmówcą będą wplecione w kilka opracowań które przygotowuję. Będą to zapisy historyczne o wsi Ostrowo, kronika OSP Ostrowo, zapiski o Kółkach Rolniczych, o Gminnej Spółdzielni, o karczmach i gospodach na terenie dzisiejszej gminy Płużnica. Za tą robotę w której Jan wziął udział i współtworzył zapiski należą mu się Wielkie Dzięki!

 Płużnica wrzesień 2015 r.   Janusz Marcinkowski.

Małgorzaty Świderskiej rozmowy o Wieldządzu.

Opracowanie Janusz Marcinkowski Płużnica 2015 r.

Pani Małgorzata Świderska, z domu Mądrzejewska z pewnym kokieteryjnych wahaniem zgodziła się rozmawiać o dawnej wsi Wieldządz, która w przeszłości  miała parę ciekawych momentów, wartych uwiecznienia. Prawdziwego jednak smaku mogą dodać obrazki z życia mieszkańców tamtej wsi-wsi której już nie ma!

 

Małgorzata Mądrzejewska Świderska [Fot. 2008 r.]

W czasie pracy na tym opracowaniem dowiedziałem się, iż od niepamiętnych dni p. Małgorzata w rodzinie i wśród bliskich znajomych ma sympatycznie brzmiące pseudo „Lula”.

Ta dziewczyna przywitała mnie miłym usposobieniem, zdrowo rozsądkowym spojrzeniem i aktywnością godną pochwały. W czasie Szkoda tylko, ze jest raczej wyjątkiem w swym pokoleniu. Wskazuje na to jej aktywność. Pani Małgorzata próbuje swych sił w tworzeniu plastycznych wytworów, a przede wszystkim, tak na co dzień, od wielu lat prowadzi kronikarskie zapiski z życia prywatnego rodziny i w różnych wydarzeń swego najbliższego środowiska, gminy Płużnica i szerzej ze spraw ogólnych, a znaczących w historii naszego pięknego  kraju.

Próbka prac p. Małgorzaty

Sosnowscy; matki Małgorzaty Marty Sosnowskiej rodzinne powiązania;

 

Józef Sosnowski jako pruski podany musiał się bić w I wojnie światowej.

Pradziadkowie Małgorzaty  Sosnowscy;

 

Franciszka Kamińska i Józef Sosnowski

Sosnowscy od kilku pokoleń pochodzili z Pomorza. Pani Małgorzacie z Sosnowskimi kojarzy się wieś Starogard k/ Chełmna. Józef pracował w okolicznych majątkach. Franciszka Kamińska pochodziła z Lisewa, zmarła w 1929 r. w Krusinie na  zapalenie ślepej kiszki. Nie udało się jej uratować, mimo, iż z majątku dano podwodę, ale nim dojechano do szpitala w Chełmnie to na stan zapalny nie było wówczas lekarstwa. Została pochowana na cmentarzu w Lisewie.

Dzieci Sosnowskich;

Marta;[*1902†1991]  r. najstarsza z rodzeństwa zamężna Mądrzejewska.

Józef; zamieszkał w Grudziądzu. Pracował w jakiejś fabryce. Miał żonę Eugenię i troje dzieci.

Bernard; jedyny o którym wiemy, iż zmarł w wieku 17 lat.

Bronisław;[*1910† ..] Złożył śluby zakonne u ‘Oblatów’. Najdłużej przebywał w Markowicach. Zakon ten, zasłużona placówka seminaryjna zakończyła swoja pracę w 2013 r. po 90 latach od założenia.

Jan; [*1913†…] brał udział w wojnie obronnej 1939 r. wrócił, po wojnie gospodarował ‘za jeziorem’ w Wieldządzu.

Franciszka;[*1915?†…]Panna. Prowadziła dom nauczycielowi szkoły powszechnej Edwardowi Lisewskiemu w Kotnowie i w Dubielnie. Po jego śmierci zamieszkała u siostry Heleny w Wałdowie k/Grudziądza.

Helena; [*1916?†…]Zamężna za Janem Ziętarskim. Prowadzili gospodarstwo rolne w Wałdowie.

Władysław;[*… †…] Znalazł się Wermachcie. Zaginął w trakcie działań wojennych. Los jego do dzisiaj jest nieznany.

Witold;[*1917†…] gospodarował po wojnie w Płąchawach. Miał żonę Stefanię i kilkoro dzieci.

*[Pani Małgorzata ustawiła rodzeństwo Sosnowskich mniej-więcej według starszeństwa. Można by poszperać po parafialnych księgach i cmentarzach, wtedy byłoby dokładniej. Ale i tak będzie mieli ogólne wyobrażenie o losach tych ludzi. Wieku dojrzałego dożyło dziewięcioro. Ilu zmarło w niemowlęctwie trudno dzisiaj powiedzieć, ale pewnie ktoś tam wcześnie umierał-takie były czasy!]

 

Zakonnik Bronisław [Fot. Górna Grupa]

Gospodarstwo Sosnowskich założone przez Jana Sosnowskiego na ziemi z parcelacji folwarku Fischera w Wieldządzu. Po ojcu gospodarował syn Tadeusz, a po jego śmierci w 2015 roku wnuk Jana Mirosław.

 

Autor i Stefania Sosnowska, żona Witolda z Płąchaw w 91 roku życia. [Fot. 12 kwiecień 2006 r]

Mądrzejewscy z Krusina k/Lisewa;

[Mądrzejewscy, przynajmniej Bronisław wychowywał się w Krusinie, gdzie  rodzice zamieszkali w tamtejszym majątku]

 Marta Sosnowska i Bronisław Mądrzejewski

 Rodzice Małgorzaty;

   Bronisław Mądrzejewski              Marta Sosnowska

[*26.07.1904 †4.03.1994]         [*31.08.1902†23.04.1991]

                [Ślub zawarli w Krusinie 12 maja 1929 r.]

 Dzieci Bronisława i Marty;

Małgorzata [*13,07.1931 r. Działowo]

Stefania[*1934 r. Działowo]

Jerzy[*1936 r.  Dąbrówka]

 *Dwoje dzieci Mądrzejewskich zmarło w dzieciństwie. Rodzice Małgorzaty; Bronisław i Marta na początek zamieszkali w Działowie u ojca Józefa Sosnowskiego, w majątku „Działusów” (Działowskich) gdzie Marta opiekowała się młodszym rodzeństwem.

Mądrzejewskich życie i praca.

          Z Działowa samodzielna już rodzina Bronisława i Marty  przeniosła się do Dąbrówki. Wynajmowali mieszkanie w domu komorniczym własności  Niemca Prietza, mniej więcej naprzeciw śrutownika Marciszewskich. (Dzisiaj Lemieszek). Zabudowań tych dzisiaj już nie ma w Dąbrówce. Przy domu tym była stodółka-obórka w której, zgodnie z umową z właścicielem niestety nie było wolno nic hodować, nawet na własne potrzeby. Ojciec Małgorzaty płacił duży czynsz sięgający 8 zł. miesięcznie. Płaca robotnika folwarcznego nie przekraczała wówczas 30-40 zł. Dochodził co prawda do tego tzw. deputat stosowany w różnorodnej formie, ale rodziny żyły na niewyobrażalnym dla nas niskim poziomie! W tym domu mieszkały również w tamtym czasie rodziny; krawca Michalskiego i Orłowskiego. Mądrzejewscy mieszkali od podwórza. Mieszkała tam jeszcze jedna rodzina, ale gdzieś w pamięci Małgorzaty się zapodziała!

Bronisław zatrudnił się w gospodarstwie Niemca Otto Leibrandta, gdzie pracował ponoć ok. jednego roku. Kronikarka szkolna z Dąbrówki określa jako gorliwego hitlerowca. Miał on grubą żonę i córkę! Wiadomo to stąd, iż Marta Sosnowska parała się krawiectwem i ‘rozmiary’ Niemki nie były obce!

Małgorzata twierdzi, iż właściciel nie był dla ich ojca złym pracodawcą. Owszem nawet przy okazji świniobicia, coś tam otrzymywano na domowy stół.

Zapamiętano także, iż prawdopodobnie przez 1 rok Bronisław pracował również na 100 hektarowym folwarku Jana Burchardta. Wszystko zależało od właściciela gospodarstwa, majątku, który raz w roku odnawiał lub nie umowę na pracę zwaną ‘terminatką’.

W Dąbrówce Małgorzata rozpoczęła swoją szkolną edukację. Mógł to być rok 1938, a więc pod koniec zamieszkania w tej wsi. Potem była szkoła w Wieldządzu, najpierw polska, a następnie w czasie okupacji niemiecka Volkschule.

Przenosiny rodziny Mądrzejewskich z Dąbrówki do Wieldządzu nastąpiły w kwietniu w 1939 r. Ojciec Bronisław otrzymał robotę i mieszkanie na folwarku Karola Fischera. Stał tam komorniczy dom w którym mieściły się cztery rodziny robotników majątku. Na mieszkanie składał się  korytarz, jedna izba, kuchnia i komora, czyli pomieszczenie w którym trzymano różne sprzęty. Pełniła ona także rolę spiżarni, chociaż poza tym była też piwnica gdzie przechowywano ziemniaki i warzywa.

W pomieszczeniu tym stało nawet łóżko, bowiem obowiązkiem ‘komornika’, w czasie nasilonych prac polowych; żniw, wykopków, było przyjmowanie sezonowych robotników na mieszkanie. Wyposażenie mieszkań było daleko skromniejsze niźli dzisiaj.

Poza ‘pomieszkaniem’ w Wieldządzu należał się  deputat na który to składało się; działka pod ziemniaki i warzywa; kapustę, fasolę, groch, ogórki, dynię, marchew itp. Na ich części działki stało jedyne owocowe drzewko-wiśnia, której owoce wszyscy podkradali!

Tu w Wieldządzu można było chować dwie świnki i drób. Można było trzymać własną krowę na co właściciel przeznaczył tzw. ‘ludzką oborę’ w której stały wszystkie pracownicze krowy, stąd nazwa „ludzka obora”.  Razem też były wypasane na nieużytkach. Było więc własne mleko, odgrywające wówczas ważną rolę w wyżywieniu rodziny.

Jedzenie było proste i skromne. Było więc wspomniane mleko w każdej postaci, zacierki mączne, kapuśniak, potrawy z wkładem grochu, placki i kluchy ziemniaczane. Wykorzystywano wtedy wszystko, włącznie z przysłowiowym szczawiem!

Raz na jakiś czas ubijano świniaka z własnej hodowli. Takiego ‘zabiegu’ dokonywano na podwórzu przed domem. Nieszczęśnik był ogłuszany siekierą, a następnie podrzynano mu gardło i łapano krew do przerobu. Potem świniaka parzono gotującą się wodą i po wstępnym oczyszczeniu skóry przenoszono go do kuchni w której zawieszano go na sufitowej belce, rozcinano, czyszczono itd. Rozbiór szedł według tradycyjnych zasad. Wycinano szynki, łopatki, schab, słoninę. Podroby i łeb szły na kaszanki, kiełbasy. Wytapiano smalec. Tego ostatniego było niemało, bowiem niegdyś im świnia była większa tym lepsza i koniecznie tłusta musiała być! Bito nawet takie sztuki po 150 kg. W domu Mądrzejewskich szynkę najpierw trzymano w zalewie, a potem przez dłuższy czas suszyła się nad piecem. Tak wysuszona wędrowała na strych i kiedy było trzeba, szło się tam plasterkami ją kroić. Niektóre mięso przechowywano w beczkach w solance, część wędzono, część szła do weków. Wspominaliśmy również coś takiego jak; „wór-zupa”. Otóż po gotowaniu niektórych kiełbas zostawała ‘tłusta woda’ z resztkami rozgotowanych, czasem pękniętych kiełbasek. Niektórzy taką zupę lubili, inni napełniali nią wygłodniałe żołądki. W każdym razie powszechny był taki zwyczaj, iż po świniobiciu przychodzili sąsiedzi z kaneczkami po taką „wór-zupę”!

Wspominając swoją mamę Martę Sosnowską Małgorzata ma w oczach i w pamięci jej dbałość o porządek w domu. Firany w oknach, czyste, wyszorowane podłogi, zawsze i przez cały dzień zasłane łóżka na których nikt nie ważył się cokolwiek położyć, to był obraz jej rodzinnego, skromnego domu!

Folwark Karla Fischera w Wieldządzu.

 

Fot. widok na dawny folwark w Wieldządzu. Nowy jest tylko dom Puskarza, reszta budynków stoją tak jak dawniej!

          Było to wtedy  największe gospodarstwo w Wieldządzu. W latach 30 tych miało 175 hektarów. Do majątku należało również niegdyś jezioro ‘Wieldządz’ (może część!) i tzw. Schlossberg, z polskiego ‘Zamkowa Góra’. Majątkowa obora zachowała się w stanie prawie niezmiennym.

 

W oborze tej stało samo bydło; krowy, jałowizna, opasy i cielęta. Stał tu również licencjonowany buhaj. Z protokołu z 10 lipca 1929 r. w sprawie licencji buhajów wynika, iż gospodarstwo posiadało  licencjonowanego buhaja  na rok 1929/1930 imieniem Hugh.

W gospodarstwie pracowały 4 fornalki, a w każdej były cztery konie robocze. Z okresu okupacji zapamiętała moja rozmówczyni nazwiska fornali. Byli to; jej ojciec Bronisław Mądrzejewski, Stanisław Argalski, Zygmunt i Stanisław Jankowski. Trzymano też tak zwane „konie wybrakowane. Były to konie na ‘emeryturze’, starsze, nie nadające się już do ciężkiej pracy w polu. Były używane do odwożenia mleka do wieldządzkiej zlewni mleka, nawet dwa razy dziennie. Chodziły też kieracie. Kieraty, zwane też maneżami lub rozwerkami były dwa. Jeden napędzał sieczkarnię w budynku zwanym ‘wozownią’, drugi pompę wodną, którą pompowano wodę ze studni do zbiornika na poddaszu obory. Woda ze zbiornika rozchodziła się pod własnym ciężarem do obory i do dworu. Tymi ‘podwórzowymi’ pracami zajmował się polski fornal o niemieckim nazwisku Walter. We dworze było już wtedy WC i prawdopodobnie jakaś łazienka.

Oczywiście musiała być stajnia koni tzw. ‘wyjazdowych’. Konie te lżejszego pokroju chodziły tylko w bryczce, karecie, w ozdobnych malowanych saniach i pod siodłem. Do tego przynależały ‘wyjazdowe’ puszorki, siodła i specjalny kuczerski ubiór. Dowodził tym wszystkim senior Władysław Jankowski, który na dodatek znał niemiecki. Jak wielu Polaków w czasie I wojny był wojakiem cesarsko-królewskiego pruskiego wojska.

Gospodarstwo Karla Fischera stało na wysokim poziomie. W oborach hodowano bydło mleczne pod tzw. kontrolą. Krowy miały swoje kartoteki w których notowano ilość udoju. Nad korytami wisiały tabliczki z nazwami krów. Dbał o to szczególnie zięć właściciela Helmuth Franz. Chowano również świnie. Była chlewnia z maciorami, które w lato trzymano na dworze w drewnianych buchtach.

Poza siedzibą folwarku, przy drodze w kierunku na dzisiejsze gospodarstwo Mirosława Grykiera stała polowa stodoła w której składowano zboże i słomę. Stodoła nie miała wrót. Po zbiorach młócono tam zboże młockarnią napędzaną ‘parówką’ czyli maszyną parową na kołach, opalaną węglem. W gospodarstwie był również traktor marki Lanzbuldog, którym operował majątkowy kowal Stanisław Kobiałka. Tenże Kobiałka zajął po wojnie nieruchomość po niemieckim kowalu Felskim, przy drodze na Kotnowo.

Jak wynika z poniższego zdjęcia i z doświadczeń innych gospodarstw ówczesnego rolnictwa nie opłacało się mechanizować sprzętu zbóż, ze względu na nadmiar ludzi na wsi. Bez żadnego problemu za 1 zł. dziennie można było mieć dowolną liczbę ludzi do zżęcia zboża, ręcznego związania ich w snopy, zwiezienia do stodoły. Jak już pisałem omłoty wykonywano młocarniami.

Ze zdjęcia zachowanego w albumie p. Małgorzaty wynika, iż na wieldządzkim folwarku korzystano z pracy żniwiarzy. Jest to zdjęcie wyjątkowe, rzadkie przedstawiające pracujących robotników folwarcznych.

 

Kosiarze na wieldządzkim folwarku. Od lewej stoją; Bronisław Mądrzejewski, Jan Argalski, Zygmunt Jankowski, Jan… prac. sezonowy, Stanisław Argalski i Jan Lewandowski.

Żniwne zwyczaje.

Pani Małgorzata opowiedziała o żniwnych zwyczajach w Wieldządzu tamtych lat. Otóż zboże z pól zwożono do polowej stodoły, gdzie później było młócone. Kiedy z pola znikał ostatni snopek zboża, wtedy fornale przygotowywali wodę w wiadrach i ostatniego zjeżdżającego z pola fornala oblewano wodą. W jej pamięci wrył się taki rok, kiedy to jej ojciec Bronisław jechał z tym ostatnim snopkiem. Było jej serdecznie ojca żal, kiedy bez litości lano na niego wodę! Na tym się jednak sprawa nie kończyła. Po takim zlaniu wodą fornal ustawiał na drabiniastym wozie sztygę zbożowych snopów, jechał na folwarczne podwórze i trzykrotnie okrążał zajazd przed dworem. W tym czasie Państwo stali na ganku i także, chociaż już bardziej delikatnie owego szczęściarza-nieszczęśnika kropili wodą! Wieczorem po zakończeniu żniwnej robocie zapraszano pracowników na poczęstunek. Było tam jedzenie i wino serwowane przez właścicieli. Tak to wyglądały dożynki u Fischerów w Wieldządzu.

 Ostatnim żniwnym akcentem, już po całkowitym zebraniu zbóż z pól, po zgrabieniu tzw. lusów; było to, iż pracownicy mogli wejść na pola i zebrać na swoje potrzeby kłosy, których trochę zawsze tam zostało. I nie czyniono tego z nawyku gospodarności, ale raczej z wielkiej biedy na ówczesnej polskiej wsi!

Do wykonania prac w gospodarstwie oprócz kilkunastu stałych pracowników, zatrudniano, jak pisaliśmy sezonowych. Było również i tak, że kiedy było trzeba właścicielka folwarku Fischerowa szła do szkoły i załatwiała u kierownika szkoły zwolnienie dzieci szkolnych do pracy przy przerywaniu buraków cukrowych, które wtedy kiełkowały w pęczkach po kilkanaście sztuk. Dzieci pracowały też przy zbiorze wiśni i majątkowych porzeczek. Płacono im za to i traktowano dobrze. Mogły przy tym posmakować to i owo, a i czasem do domu na poczęstunek pozwalano wziąć!

          Warto też zapisać, iż wszędzie wokół był porządek. Był obowiązek, aby w ramach robót publicznych, oczywiście niepłatnych ludzie wychodzili i porządkowali drogi i ich pobocza, naprawiali ogrodzenia. Wszystkie łąki, nieużytki były bydłem i końmi wypasane. Dzisiaj coraz bardziej zarastamy i nikt się tym nie interesuje-stwierdza p. Małgorzata.

W polu oprócz tradycyjnych roślin uprawiano również w sporej ilości buraki cukrowe. Wywożono je wagonami kolejowymi z dworca w Wieldządzu do cukrowni w Chełmży. Z powrotem przywożono wysłodki, które spasano w oborze. Trzodę chlewną karmiono wtedy dużą ilością parowanych ziemniaków.

Fischerowie i Franzowie;

 W czasie wojny Karl Fischer miał już dobrze ponad 70 lat. W każdym bądź razie zapamiętano go jak po polach jeździł bryczką doglądając pracowników. Jego pomocnikiem do dopilnowania roboty był Franciszek Tuszyński, który jednocześnie był „złotą rączką’ bo miał dryg do wszystkiego, nawet do murarki.

Fischerowie mieli trzy ładne córki. Jedna wyszła za Niemca Paula z Gdańska. Ten przystojny i tęgawy męszczyzna przyjeżdżał tu do Wieldządza na polowanie, na dzikie kaczki. Druga zamężna za Helmuthem Franzem pozostała na miejscu i w praktyce z mężem objęła gospodarstwo. Mieli dwoje dzieci.

Helmut Franz był młody, przystojny i elegancki. Długo się jednak teścia folwarkiem nie nacieszył. Jakoś zaraz na początku wojny, wcielony do Wermachtu zginął za Führera i Vaterland. Starego Fischera spotkał los często dotykający uciekinierów. Kiedy w 1945 roku Niemcy w strachu przed wkraczającą Armią Czerwoną uciekali konnymi wozami w śnieżną i mroźną zimę, to gdzieś w drodze zmarło się Karolowi Fischerowi, tak że prawdopodobnie nawet nie miał go kto pochować i pozostawiono go na pastwę losu! Jego żona Hedwig wojnę przeżyła. Nawiązała po wojnie kontakt poprzez Janową Władysławę Sosnowską z domu Kwiatkowską i stąd wiemy o tych sprawach. We dworze Fischerów pracowały polskie dziewczyny z Wieldządza. Władysława Kwiatkowska, Wanda Jankowska późniejsza Przytułowa i Marta Drążkowska. Zajmowały się utrzymaniem domu, kuchnią, opiekowały się dziećmi Fischerów..

Wtedy w 1945 r. Fischerowie i Franzowie uciekali w stronę Grudziądza, bo tam była przeprawa przez zamarzniętą Wisłę. Z ich ucieczką, wiąże się pewna zagadka bowiem jak pamięta p. Małgorzata po ich wyjeździe we dworze pozostało prawie całe jego wyposażenie. Czyżby sądzili, że jeszcze tu wrócą! Ludzie we wsi i okolicy wiedzieli swoje; zaraz po ich wyjeździe rozpoczął się szaber dworskich ruchomości.

Dziwne to, bowiem wiemy, iż w innych niemieckich majątkach, np. w Nielubiu, Bartoszewicach właściciele wywieźli prawie wszystko i to wagonami kolejowymi.

Niżej zamieszczam aktualne zdjęcia dawnego dworu Fischerów. Dzisiejszy wygląd dworu Fischerów po licznych przeróbkach, podniesieniu piętra, z pewnością nie przypomina tamtego sprzed 1945 r. Architektonicznie przypomina dzisiaj raczej stodołę niźli dom!

Wieldządzki dwór, od wewnątrz miała okazję oglądać p. Małgorzata dopiero po wejściu Ruskich. Była tam jadalnia i duży salon, w którym stały kanapy i fotele, gdzie przyjmowano gości, którzy przyjeżdżali  z sąsiednich majątków. Pokój Karla Fischera był skrzyżowaniem gabinetu i spiżarni, bo właściciel folwarku zbierał różne zioła, owoce, warzywa, herbaty.

Jego okna wychodziły na ogród. Jak już pisałem dwór był wyposażony w ubikacje i łazienkę.

Od strony ogrodu; na górze i na dole domu były balkony-wnęki z widokiem na ogród.

 

Dwór od strony ogrodu…

 

 Po wojnie zmieniono układ funkcjonalny budynku. Wejście zorganizowano od szczytu. Budynek przez wiele lat użytkowania przez Gminną Spółdzielnię pełnił wiele różnych funkcji. Mieściły się tu biura, prowadzono handel, a nawet bar. Do dworu prowadziły dwa wejścia, jedno frontowe od majątkowego podwórza służyło przyjmowaniu gości, drugie od szczytu ‘służbowe’ użytkowane na co dzień przez służbę, ale i także przez ‘Państwo’. Ogród ciągnął się do samego jeziora. Był podzielony na dwie części. Jedna ciągnąca się za stajnią miała charakter warzywny z rosnącymi tu wiśniowymi drzewami. W drugiej części tego samego ogrodu, bezpośrednio za dworem rosły drzewa owocowe; grusze i jabłonie oraz kwiaty (róże, bujany). Spacery odbywano między szpalerami formowanymi z ciętych winogron. Przed frontem domu, przy podjeździe utrzymywano zieleń ozdobną, rosły też trzy srebrzyste świerki.

 

Na zdjęciu rodzina i goście Czesława Frączka przed wieldządzkim dworem.W tle widać reszty frontowego wejścia, zniknęła „rozjechana” roślinność. [Fot. l. 50 te]

          W dalszym tle widać budynek gospodarczy, kiedyś większy, który mieścił między innymi pomieszczenia na wyjazdowe bryczki, stajnię, świniarnię i ’ludzką oborę’. W dali widać zarys ‘starego domu robotniczego’ krytego słomą w którym mieszkali Niemcy; Steinke i Pelz. Dom ten rozpadł się po wojnie.

Z lewej widoczne frontowe schody wiodące do dworu.

 

Kościół ewangelicki, Schlossberg.

          Dobrze jest o tym wiedzieć, że były w Wieldządzu  przed wojną piękne miejsca; mówi p. Małgorzata Świderska. Oprócz  ładnie utrzymanego terenu wokół dworu, wieldządzki kościół przyciągał pięknym kutym metalowym ogrodzeniem, na klinkierowych z czerwonej cegły słupach zamontowany. Przy kościele znajdowała się nawet ubikacja. Na wieży umieszczono zegar, który co pół i co godzinę uruchamiał dzwony które słychać było w całej okolicy. Nam dzieciom, zwłaszcza polskim nie wolno było tam chodzić, ale z daleka widać było, ze wszędzie tam jest pięknie!

          Drugie miejsce, które tak ładnie  utrzymywano to był Schlossberg, czyli po naszemu Góra Zamkowa. Dookoła, nad jeziorem były spacerowe alejki. Na samą górę wiodły ścieżki. Było tam miejsce na koncerty, ogniska, spotkania, które sobie Niemcy urządzali, a których w Wieldządzu było sporo. Stały też ławeczki, rosły drzewa i wycięte potem przez złodziei świerki. Urządzano tam również kwiatowe rabaty.

Zimową porą urządzano na polach majątku polowania na zające. Przyjeżdżali wtedy właściciele sąsiednich folwarków.

Karczma, handel, usługi.

Właścicielem karczmy był Niemiec Beno Templin. Dzisiaj jest tam wiejska świetlica. Wtedy oprócz typowej karczmy, w której odbywano zabawy, spotkania i sąsiedzkie pogwarki,  sprzedawano tam wiele potrzebnych rzeczy od nafty do lamp, a na soli kończąc!

          Po pewne rzeczy jeżdżono do Nowej Wsi Królewskiej w której był rzeźnik, młyn, kowal, stolarz.

We wsi, w Wieldządzu był też Niemiec kowal. Miał on swoją kuźnię gdzie dzisiaj mieszkają i gospodarują Kobiałkowie nazywał się Felske.

W czasie okupacji nad jeziorem zamieszkała rodzina rybaka spod Chełmży się wywodząca. Prowadził on porządną gospodarkę rybacką, wraz z odłowami, ale i zarybianiem jego wód. Jezioro dawało też lód. Zimy były wtedy mroźne, to i lód był porządny. Taki, że zimą rolnicy skracali sobie drogę jeżdżąc konno przez jeziora, nawet z załadowanym na sanie obornikiem, na który mówiono tu zwyczajnie ‘gnój’! Zimą wycinano piłami kawały lodu i gromadzono w ziemnej lodowni przy dworze, a która służyła potem do przechowywania mięsa, i innych spożywczych produktów.

Rok 1939.Okupacyjny Wieldządz.

Pewnie od sołtysa przyszła wiadomość i nakaz przygotowania się do ewakuacji przed nacierającymi od strony Grudziądza niemieckimi wojskami. Na tą ‘ucieczkę’ jak mawiano, dostali z folwarku Fischera ‘przydziałową’ parę koni i wóz konny tzw. ‘kastę’, czyli wielki majątkowy wóz, który zazwyczaj ciągnęły cztery konie. W drogę na tymże wozie  udali się w dwie wieldządzkie rodziny; Mądrzejwscy i Jankowscy. Razem na tym jednym wozie jechało ich ok. 10 osób. Za wozem ojciec Bronisław uwiązał swoją krowę, która gdzieś się zgubiła, a potem się odnalazła! Mimo krowich kłopotów było chociaż swoje mleko! Tam w chlewiku, w Wieldządzu została maciora z prosiętami, ale dobrzy Niemcy, którzy zostali na miejscu dopilnowali i inwentarz się uratował.

Oprócz nich na drogi wygnana decyzją władz ruszyła się  prawie cała ludność, stąd też tłok był ogromny, a ten który podjął decyzję o ewakuacji nie miał za grosz wyobraźni! Jedynym plusem w tej biedzie było to, iż było bardzo gorąco, prawie 30 stopni ciepła, tak więc noce na dworze dało się wytrzymać.

Ta „wycieczka” dla każdego miała inny wymiar. Dla Małgorzaty, mimo całego tragizmu sytuacji, ta podróż miała sporo z atrakcyjności. Przede wszystkim jechało się w nieznane, wreszcie coś się działo, spano na łąkach, w lasach, przebywało się wśród wielu ciekawych ludzi i zdarzeń. W pamięci zapisał się taki obraz; „Po niebie latają samoloty, zrzucając od czasu do czasu bomby. Gdzieś niedaleko, może ze złości niemiecki lotnik zrzucił je na niedaleko położone gospodarstwo! W lasach, zaroślach kryją się zamaskowani uciekinierzy i Wojsko Polskie. Między innymi w pamięć Małgorzaty zapadł obrazek polskich żołnierzy rozdających ‘wycieczkowiczom’ wojskowy chleb”.

Uciekinierzy jechali w kierunku na Wąbrzeźno-Golub i Lipno. Gdzieś tam w okolicach Lipna zaczęto mówić, iż nie warto jechać dalej, bo cała Warszawa płonie, to i zawrócono. Rozpoczęła się podróż przez zniszczony działaniami wojennymi kraj. Po drodze widziano zabitych, rozbite wojskowe tabory. Gdzieś w drodze zagubił się pasterski pies Mądrzejewskich zwany Mop, ale jako to z naszymi wiernymi przyjaciółmi bywa, po dwóch tygodniach wrócił do domu cały i zdrowy. Rodzina łącznie była w tej wojennej drodze całe dwa tygodnie pamiętnego września ‘30’.

Wieś zastali już inną. Szarogęsili się tu niemieccy gówniarze w żółtych (brunatnych) mundurach członków SA. Między innymi obok rodziny Mądrzejewskich, na folwarku, w starym domu krytą trzciną mieszkała niemiecka rodzina, których dwójka młodzieńców groziła Polakom zapowiadając im: „Teraz musicie nas słuchać, bo jak nie to was zastrzelimy!”.

Małgorzata rocznik 1931 w czasie okupacji chodziła do Volkschule, do niemieckiej szkoły w Wieldządzu, gdzie uczył Eryk Dalkowski, który również przed wojną w tu pracował. Zniemczony Dalkowski ożeniony był z Niemką Templinówną, córką wieldządzkiego karczmarza Beno Templina. Pracowała tam także młoda niemiecka nauczycielka, która wryła się w pamięć p. Małgorzaty, a której nazwiska nie pamięta. Byłą wredna. Biła gdzie popadnie, również po twarzy. Doświadczyła tego sama, kiedy miała kłopot z malowaniem pewnego rysunku! Pamięta też wielką mapę wiszącą w klasie na której oznaczano zwycięski pochód pancernych zagonów wojsk niemieckich. Trzeba było tą mapę dobrze poznać, aby nie narazić się na karę!

Rodzeństwo Sosnowskich; Józef i  Marta Mądrzejewska. Zdjęcia zostały wykonane przed wojną lub w czasie okupacji.

 

 

Marta Mądrzejewska

Sprawa III narodowościowej grupy niemieckiej.

          Ze wsi Wieldządz w czasie okupacji usunięto większość Polaków, zwłaszcza właścicieli gospodarstw. W zasadzie wszystkie stare pomorskie rodziny zostały wywiezione do Rzeszy na roboty, przeważnie do niemieckich bauerów. Natomiast Polaków, którzy przybyli na Pomorze z południa Polski w latach 20 tych wyrzucono do Generalnej Guberni.

Jesienią 1939 roku wyprowadzono ze wsi do Białego Boru k/Błędowa i tam zamordowano siedmiu mieszkańców Wieldządza. W zasadzie na miejscu pozostali robotnicy rolni pracujący w gospodarstwach i folwarkach.

Kiedy w latach 1942/43 wojna w Rosji zaczęła pożerać niemieckie zasoby ludzkie zwrócono swoją uwagę na Polaków z Pomorza i ze Śląska, którzy nadawali się na ‘mięso armatnie’. Według opowieści p. Małgorzaty właściciel folwarku był tak uprzejmy, iż dał nawet podwodę, aby męszczyźni mogli wygodnie dojechać do siedziby gminy w Błędowie i tam podpisać papiery mianujące ich na obywateli niemieckich III narodowościowej grupy niemieckiej. Podpisanie takiej listy oznaczało automatycznie obowiązek służby wojskowej w Wermachcie. Wśród ponad 300 tysięcy Polaków wcielonych do Wermachtu znalazł się Bronisław Mądrzejewski Służba trafiła się jak większości Polaków na Zachodzie, w jego przypadku we Francji koło Marsylii. Nie znamy szczegółów przebiegu tej służby, ale nasz Bronisław przy pierwszej nadającej się okazji dał się wziąć do niewoli angielskiej, amerykańskiej(?)i do Polski wrócił jako żołnierz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Trochę z przekąsem moja rozmówczyni mówi, iż ojciec miał szczęście, bo do wojska polskiego nie zdążył na Monte Cassino, bo rzeź była tam okrutna! Nie wiemy w jakiej jednostce służył, ale wojsko gen. Andersa, do którego podobno Bronisław trafił, kończyło swój szlak bojowy gdzieś w Bolonii we Włoszech. Do kraju wrócił na samą gwiazdkę 1945 roku i to z prezentami, które ucieszyły wszystkich tak samo jak widok ocalałego z wojennej zawieruchy ojca!

Od lewej stoi Bronisław Mądrzejewski, na drugim zdjęciu w środku.

 

Mieszkańcy Wieldządza przed 1939 i  po 1945 r.

Zaraz po działaniach wojennych, w 1945 roku prawdopodobnie dzierżawcą (może zarządcą?) folwarku Fischera był niejaki Izdebski.

W początkach w gospodarstwie pracowali jacyś Niemcy, w stosunku do których zdaje się zastosowano przymus pracy? Potem jednak gdzieś zniknęli! Następnie gospodarstwo o pow. 175 ha, jako dobro poniemieckie został  rozparcelowany między następujących mieszkańców Wieldządza (według M. Świderskiej);

  1. Argalski Wojciech
  2. Kobiałka Stanisław
  3. Mulewski Stanisław
  4. Roda Bronisław
  5. Puszkarz Władysław
  6. Przybysz Władysław
  7. Świderski Stefan
  8. Sosnowski Jan
  9. Mądrzejewski Bronisław
  10. Welz Jan
  11. Przytuła Stanisław
  12. Mulewski Jan (zrezygnował)
  13. Wiśniewski Józef
  14. Socha Stanisław
  15. Dynowski Józef
  16. Matuszak Jan
  17. Grykier Władysław

Według kroniki szkolnej z Wieldządza w sporządzonym po wojnie wykazach figurują Polacy-mieszkańcy wsi sprzed 1939 r.;gospodarze Polacy stanowili zaledwie znikomą część, a byli to:

[morga-0.25 ha]

  1. Kamrowski  Michał  (ok. 300 mórg)
  2. Pniewski Władysław ( ok. 150 mórg)
  3. Fic Marek                 (ok. 75 mórg)
  4. Romanowski Franciszek (ok. 60 mórg)
  5. Dąbrowski  Władysław
  6. Wojciechowski Czesław (obecnie Pajer)
  7. Gołębiewski      Jan   (obecnie Goździelewski)
  8. Socha Andrzej
  9. Rogala Tomasz
  10. Łysik Stanisław
  11. Welz Jan
  12. Zieliński Jan, potem dzierżawca Tomaszewski
  13. Matuszak Adam
  14. Kwiatkowski Jan
  15. Mroczkowski Franciszek
  16. .Kochanowski  Bernard

Z Polaków nie posiadających własnej ziemi, a pracujących przy majątku Fischera, lub innych gospodarzy wymienić należy:

  1. Rychlewski Wojciech (nie żyje)
  2. Brzoskowski Franciszek
  3. Murawski Franciszek (drogowy PKP)
  4. Argalski Wojciech
  5. Argalski Jan
  6. Argalski Stanisław ( obecnie pracuje przy PKP)

Pozostali otrzymali ziemię z reformy rolnej, z parcelacji folwarku;

  1. Szyszka Józef
  2. Mulewski Jan
  3. Mulewski Stanisław

10.Mądrzejewwski Bronisław

11.Roda Bronisław

12.Sosnowski Jan

13.Nowakowski Zygmunt

Mądrzejewscy i Świderscy po 1945 roku.

Stodoła po Mroczkowskich  z bocianem w tle.

Świderscy przybyli po 1945 roku, razem z rodziną Przybyszów spod Garwolina. Brali tutaj gospodarki, a raczej gołą ziemię  po parcelacji  folwarku Fischera. Trzeba było ją przez lata spłacać, wybudować domy, budynki gospodarcze. Tak więc w ziemię tą wiele potu wsiąknęło zanim stanęły w pełnym tego słowa znaczenia gospodarki.  Po dzień dzisiejszy ich potomkowie  żyją po sąsiedzku, obok siebie w jednej wsi. Dwóch Świderskich; Zygmunt i Stefan osiedlili się obok siebie, dzieliła ich tylko droga. Wcale nie tak daleko było im do Przybyszów.

Rodzina Świderskich; kopanie ziemniaków. Fot. 1951 r.

 

 Od lewej; Marianna  Grykier z domu Świderska, bracia; Stefan, Kazimierz Świderscy, Bronisława Świderska z domu Kacperkiewicz, Zygmunt i Stanisław  Świderscy oraz sąsiadka ….. Najmłodszy nieznany.

Trochę inna była droga Zygmunta i Małgorzaty. Ich 7 hektarowe gospodarstwo zostało kupione dla nich przez rodziców Świderskich i Mądrzejewskich po 1956 r. ‘w zasadzie’ po Franciszku Mroczkowskim, który był jego właścicielem jeszcze przed wojną. Piszemy ‘w zasadzie’, gdyż przed Świderskimi jeszcze ktoś tam na tej gospodarce był, ale tak krótko, iż nawet w pamięci się nie zapisał. Jakby kto chciał można by to sprawdzić w sądzie lub w geodezji.

Małgorzata i Zygmunt Świderscy;

Zygmunt Świderski   Małgorzata Mądrzejewska

[*13.04.1930†13.06.1984]   [*13.07.1931]

Ślub wzięli w 1954 r. w rodzinie tej urodziło się sześcioro dzieci.

Dzieci Zygmunta i Małgorzaty; Jadwiga / Zdzisława / Krystyna / Bogusława-Maria / Danuta / Mirosław.

Od lewej; Małgorzata Świderska z córką Jadwigą, z tyłu Franciszek i obok Prakseda Mroczkowscy.

Zdjęcie wykonano na podwórzu gospodarstwa Mroczkowskich w Wieldządzu ‘za jeziorem’ w 1956 r., a więc tuż niedługo przed kupnem gospodarstwa.

 

Od lewej; ‘Lula’ Małgorzata Świderska, Marta Mądrzejewska, Zygmunt Świderski z Jadzią Stefania Mądrzejewska-Lesińska. [Fot. 1956 Wieldządz]

Początki były gospodarowania były trudne. Był co prawda jeden koń, ale do niektórych prac trzeba było go sprzęgać z koniem Witolda Sosnowskiego z Płąchaw. Wzajemnie odrabiano sobie tą pomoc, ale ojciec Małgorzaty nie wyobrażał sobie innego życia, mimo, że Matka koniecznie chciała iść do miasta.

 

Zanim rozpoczęło się gospodarowanie trzeba było odsłużyć w Ludowym Wojsku Polskim. Na koniu Zygmunt Świderski.

 

Rodzeństwo Mądrzejewskich; Stefania, Jerzy i ‘Lula’-Małgorzata.

Poniżej; Małgorzata i Zygmunt Świderscy z pierworodną córką Jadwigą. [Fot. 1956. wykonał Stanisław Świderski]

 

Ten stary dom połączony z oborą był własnością Jana, później Franciszka Welza. Gospodarstwo kupił Zdzisław Przybysz.

 

W roku 1968 r. stanął nowy dom i obora. W tamtym czasie były to pierwsze wzorcowe domy

 

Małgorzata i Zygmunt gospodarstwo prowadzili do 1984 roku, tj. do śmierci Zygmunta, przekazując je córce Krystynie i zięciowi Zdzisławowi Przybyszowi, którzy gospodarują tu do dzisiaj.

Konie Świderskich;

Na ciężkich, lecz urodzajnych ziemiach trzeba było orać w trzy konie. Za pługiem Zygmunt Świderski za oraczem szedł człowiek z koszem (sąsiad Władysław Grykier)  zbierając wyorane ziemniaki.

 

Zygmunt Świderski z pługiem.

 

Zygmunt Świderski i ‘Baska’. To jest ostatni koń w gospodarstwie Świderskich-Przybyszów. ‘Baśka’, padła w latach 90 tych w gospodarstwie.

Potem z wielkim trudem udało się ‘zdobyć’ ciągnik, maszyny. Niżej ciągnik marki Ursus ze snopowiązałką.

 

50 lecie małżeństwa Marty i Bronisława Mądrzejewskich w 1979 roku;

 

Od lewej stoją; Stefania Mądrzejewska-Lesińska, Jerzy Mądrzejewski, ‘Lula”-Małgorzata Świderska. Siedzą jubilaci Mądrzejewscy; Marta i Bronisław.

 

50 lecie małżeństwa obchodzone w 1982 r. na sali Urzędu Gminy w Płużnicy. Są tu rodziny Mądrzejewskich i obchodzących równocześnie 50 lecie Józefa i Wincenty Mendykowie z Józefkowa.

Wytwory Pani Małgorzaty

 

Zawsze gdzieś w tle było wieldządzkie jezioro i niedaleko gospodarstwo Świderskich i Przybyszów.

 

Fotki z publicznych spraw Małgorzaty Mądrzejewskiej-Świderskiej z końcowych l. 40 tych.

Jedno z pierwszych przedstawień wieldządzkiej młodzieży. Fotografie zrobiono na tle dawnej karczmy Beno Templina, dzisiaj świetlicy wiejskiej.

 

Od lewej stoją; Wacława Przybysz, Tadeusz Romanowski, Agnieszka Jankowska, Stanisław Gierada, Helena Brostek, Wojciech Tabor, Mieczysław Przybysz(klęczy), Maria Tuszyńska, Alfred Luka, Eugenia Wątroba, Lucjan Gierada, Monika Simson, Marian Socha, Małgorzata Mądrzejewska.

 

Zdjęcie wykonano na tle kościoła w Nowej Wsi Królewskiej w końcowych latach 40 tych ub. wieku. Na zdjęciu w środkowym rzędzie; dyrygent chóru i miejscowy organista Jan Topolewski i ks. Franciszek Licznerski. W III rzędzie-3 od prawej Małgorzata Świderska. Ponadto na fotografii są; …Mazur, Wacława przybysz, Adela Tuszyńska, Klara Wojciechowska śpiewająca pięknym sopranem, Czesław Robaczewski z Uciąża i Józef Rychlewski w Wieldządza.

Gospodarstwo Krystyny i Zdzisława Przybyszów dzisiaj…

 

 

Gdzieś tam  niżej pola, łąki i póki co od zawsze jezioro…

Haliny Kulig z Kotnowa wspominanie.

 Opracowanie Janusz Marcinkowski. Kotnowo 2015 r.

————————————————————————-

 

Halina Boniecka-Kulig w latach 90 tych.

Rozmowę z Panią Kulig dwojga imion; Haliną-Heleną  o dawnych sprawach toczyliśmy w jej domu, który zbudowali z mężem Józefem w Kotnowie, w tej części wsi, która do 1955 r. należała do wsi Dąbrówka w gminie Błędowo. Dzisiaj jest wieś Kotnowo w gminie Płużnica. Gospodarstwo Kuligów, to ojcowizna p. Haliny, kupiona przez jej ojca Władysław Bonieckiego w 1921 r. Jest to miejsce w którym przyszła na świat i dzisiaj wiedzie spokojne życie mając dookoła siebie syna Władysława, synową Romanę, wnuka Wojtka, jego żonę Anię i dwie prawnuczki Martyna i Aleksandra.

Poniżej; dzisiejsze gospodarstwo Kuligów, efekt pracy trzech pokoleń.

 

 

 Gospodarstwo Kuligów, jak z obrazka!

Rodzina Władysława Bonieckiego z Dąbrówki.

 

Od lewej dziewczęta: Regina, Halina i Henryka, ojciec Władysław, syn Roman i pies Busek.

 Władysław Boniecki był sołtysem wsi Dąbrówka w l. 1945-1947. Według rodzinnych wspomnień mógł być sołtysem wsi przed wojną? Jednak nie potwierdzają tego źródła pisane. Urodzony w 1894 r., zmarł w 1951 r. Pochowano go na cmentarzu w Chełmnie.

Rodzinne korzenie Bonieckich

 ———————————–

 Władysław Boniecki-żona Antonina Wrześniowska

             [*1894†14.07.1951]   [*….†1933]                    

 Dzieci Bonieckich;

Roman/Regina/ Halina/Henryka                    

[*1924][*1926] [*1927] [1932]

Synowe, zięciowie;

Janina / Feliks / Józef / Albin

Ździebło/Wiśniewski/ Kulig/Morela

*Władysław Boniecki szczęścia do żon nie miał. Pierwsza żona Antonina zmarła w 1933 r. osierocając czwórkę dzieci. Jakby tego było mało w niedługi czas później, w 1936 r. zmarła jej siostra, a druga żona Bonieckiego o imieniu Władysława matkująca sierotom. Prawdopodobną przyczyną ich śmierci było groźne jak na ówczesne możliwości zwalczania przeziębienie. Mogło się z tego wywiązać się zapalenie płuc, i nie było ratunku-trzeba było umierać! Do tego wszystkiego dochodziła jeszcze dostępność do lekarzy. Pani Halina przypomina sobie, iż kiedy ona zachorowała, ojciec przygotował wóz, wyścielił pierzyną i wiózł ją do szpitala do Grudziądza. Śmiertelność na ówczesnej wsi, zwłaszcza wśród dzieci było duże. Przeziębienie, zapalenie wyrostka robaczkowego często sprowadzały śmierć.

Gospodarka Bonieckich w Dąbrówce. Poniżej pasieka Bonieckiego w Kotnowie. Na zdjęciu Władysław  i szwagier Antoni Wrześniewski.

 

To unikalne zdjęcie pasieki. Pszczoły przynosiły wiele korzyści. Miód trafiał na stół wielu ówczesnych rodzin. Jego sprzedaż przynosiła konkretne korzyści w złotówkach, o które w tamtych latach było bardzo trudno.Gospodarstwo zostało kupione w 1921 roku od Niemca nieznanego nazwiska. Było tu 13,75 hektara ciężkiej, ale żyznej ‘chełmińskiej’ ziemi. W gospodarstwie stały budynki; dom połączony ze stajnią z czerwonej cegły, i drewniana stodoła. Moja rozmówczyni pamięta, iż jeszcze później spłacano za zakup gospodarstwa sumę 8 tysięcy w złocie!

 

Na zdjęciu Halina i jej syn Władysław na tle starego, ceglanego domu i stajni. Wtedy przed wojną na stajni stały dwa konie i odchowujące się źrebaki. W oborze trzymano 4-5 krów i jałowiznę. Jak w każdym gospodarstwie po podwórzu kręcił się drób, który hodowany był w zasadzie na swoje potrzeby. W polu uprawiano zboża, ziemniaki. Rozpoczęto też uprawę buraków, która była uważana za dobrą inwestycję i produkcję pod bankowe spłaty. Mleko odstawiano codziennie do mleczarni-zlewni w centrum wsi Dąbrówka, tam gdzie dzisiaj mieści się świetlica wiejska. Przed wojną mleczarnią tą zarządzał Józef Lindemann. Mleko odstawiano pełne, tzw. chudego do domu nie przywożono. W gospodarce oprócz Władysława Bonieckiego pracowali również stali pracownicy. Był to jeden robotnik rolny i pomoc domowa, w tamtych latach zwani służącymi! Pani Helena dodaje, iż ludzi na ówczesnej wsi było bardzo dużo. Było i tak, że ludzie pracowali tylko za sam dach nad głową i wyżywienie-za „wikt i opierunek”! Bieda wśród tej grupy była niewyobrażalna, tym bardziej, iż rodziny wówczas były liczne. Tak więc, każde, nawet najmniejsze gospodarstwo mogło sobie pozwolić na swojego „służącego”. Przy większych gospodarstwach mieszkali oni w ‘domach komorniczych’ stawianych dla pracowników rolnych. Oprócz tego gmina miała obowiązek utrzymywania  budynków  zwanych „domami ubogich”, dla bezrobotnej biedoty wiejskiej. Domów komorniczych na terenie wsi Dąbrówka było kilka. Między innymi mieli je przy swoim gospodarstwie Deręgowscy, Przywarowie, Burchardtowie, oraz Niemcy; Prietz, Foerster, Leibrandt itd.

Różne sprawy Dąbrówki;

Publiczna Szkoła Powszechna w Dąbrówce; Budynek szkoły przed wojną był parterowy. Jego przebudowy, podwyższenia piętra dokonano dopiero w latach 60 tych ubiegłego wieku. Według daty swego urodzenia Halina poszła do szkoły jesienią 1934 roku, a więc po ukończeniu siedmiu lat. Publiczna Szkoła Powszechna w Dąbrówce, jak również w większości wiejskich polskich przedwojennych szkół, była rażąco niesprawiedliwa. Młodzież wiejska chodząc do takiej dwuklasowej szkoły ‘siedziała’ w niej 7 lat, ale na świadectwie pisało, iż uczeń ukończył czteroklasowa szkołę powszechną, co zamykało drogą do dalszej nauki. Z rachunku wynika, iż p. Helena szkoły nie ukończyła, bowiem w 1939 roku miała za sobą dopiero 5 lat nauki. W szkole w Dąbrowce uczyła wtedy Bronisława Kroskowska. Pozostawiła nam kronikę szkolną opisującą życie przedwojennej i powojennej wsi Dąbrówki. P. Helena dodaje, iż nauczycielka ta po ukończeniu pracy w Dąbrówce w 1960 r. przeniosła się pod Toruń i przeżyła tam do wyjątkowego wieku 104 lat! W budynku szkolnym  przed wojną była jedna duża sala od strony Kotnowa. W drugiej części było mieszkanie nauczycielki, które składało się  z kancelarii, pokoju i kuchni. Był też budynek gospodarczy. Składał się z części murowanej i drewnianej stodółki. W tym budynku, czasami mieszkali wiejscy biedacy. Helena zaglądała tam, kiedy mieszkała tam rodzina Kazimierza Wacheki, po tym jak rozpadł się ich komorniczy dom, który stał naprzeciw dzisiejszego gospodarstwa Ślusarzów. Wielka musiała być bieda, skoro ludzie  Ci  mieli kuchnię w stodole! O szkolnej biedzie, o boso chodzących dzieciach,  za dużo nie mówiliśmy, bo to był wielki wstyd przedwojennej Polski. W każdym razie, po pewnym czasie, jak w szkole dzieciaki napraszały się o podzielenie się chlebem, przestała go do szkoły nosić!

Siostry mamy Haliny Bonieckiej-Kulig. Siedzą od lewej; chrzestna Zofia Wrześniewska, Maria Wrześniewska i Marcjanna Wrześniewska z d. Jurkówna. Ta mała to bohaterka naszej opowieści Halina i  Stanisława Wrześniewska.

Było też tak; Ojciec dawał parę groszy i kupowała bułki, ‘sznekę z glansem’ od przewoźnego piekarza z Płużnicy Tadeusza Kalinowskiego. Jeździł on specjalnie krytym wozem i sprzedawał po wsiach pieczywo. Jego smak znaliśmy aż do lat 70 tych, bo po wojnie dalej ten smakowity chleb w swojej płużnickiej piekarni piekł! Halina w szkole miała przyjaciółki, między innymi  Józię Sikorską, której ojciec u Deręgowskich pracował. Kiedy wracała do domu z pogaduszek, wtedy Ojciec z przekąsem i żartobliwie witał ją słowami: „Helka z pierogów wróciła!”.

Parafia, nauka religii; parafia była przed wojną i po wojnie, aż do lat 90 tych w Sarnowie. Dzieci na naukę religii, przed przyjęciem do  pierwszej komunii chodziły pieszo przez Działowo i pilewicką parowę do Sarnowa. Trasa miała 7 km, tam i z powrotem zebrało się ich razem 14. Nauka przed komunijna trwała dwa lata  chyba, że ktoś z proboszczem, tak jak ojciec Władysław, załatwił skrócenie okresu nauki do 1 roku. Wtedy w końcowych latach 30 tych, gdy Helena była przyjmowana do komunii to Sarnowskiego kościoła nie  było, bo się spalił. Stąd też dzieci były przyjmowane w małej kaplicy cmentarnej, po której dzisiaj śladów nie zostało! Zdaje się, iż wtedy to miała okazję widzieć konno, na pięknym kasztanie przyjeżdżającego na mszę  gen. Józefa Hallera, z pobliskiego Gorzuchowa, gdzie miał swoją resztówką-folwark. Z lekcjami religii wiąże się w pamięci Haliny lasek na Pilewicach (Prawdopodobnie  chodzi o pozostałość po dworze Działowskich?), gdzie na dużym placu otoczonym resztką parku organizowano różne zajęcia.

 

Siostry Wrześniewskie; Zofia i Stanisława oraz Władysława Wrześniewska, druga żona Władysława Bonieckiego, zmarła w 1936 r.

Urbańscy. Była to rodzina robotników rolnych mieszkająca w Dąbrówce na początku wsi, przy drodze od strony Kotnowa, w okolicy dzisiejszego krzyża. Senior rodziny pracował u Bonieckich i był przez nich lubiany. Po wojnie Urbańscy; Tadeusz i jego syn Egon prowadzili gospodarstwo rolne, mniej więcej w miejscu dawnej karczmy. Oprócz niej, bliżej krzyża stał  budynek dom komorniczy dla pracowników rolnych, który w latach 30 tych był prawdopodobnie własnością Niemca Prietza. W okresie międzywojennym mieszkały tam między innymi rodziny: Zawadów, Urbańskich, Mądrzejewskich, krawca Michalskiego i Orłowskich.

Karczma w Dąbrówce. Stałą jeszcze w okupację, ale po wojnie to była już ruina, Dzisiaj stoi tam budynek gospodarczy Urbańskich.

Wycieczka do Gdańska. Została zorganizowana przez kierowniczkę szkoły Bronisławę Kroskowską. Pojechały dzieci szkolne. Od Bonieckich pojechała Halina z dwójką rodzeństwa. Zapamiętała, iż opiekowały się nimi córki właściciela folwarku Jana Burchardta; Waleria i Maria. Dzieci na tą wycieczkę zostały odwiezione konnymi wozami do Grudziądza, a stamtąd popłynęły statkiem Wisłą do samego Wolnego Miasta Gdańska. Potem była morska wycieczka prawdopodobnie do Gdyni. Helena pamięta widniejące na terenie  trójmiasta wymalowane hitlerowskiego swastyki. Musiała więc ta wycieczka odbyć się w końcówce lat 30 tych kiedy hitlerowcy dosyć mocno opanowali władzę w Gdańsku.

Droga Kotnowo-Dąbrówka; przed wojną miała zwykłą nawierzchnię żwirowo-szutrową, o wiele węższą niźli teraz, i co ciekawe była ona obsadzona wierzbami. Modernizację drogi przeprowadzono  dopiero po wojnie. Kuligowie i inni rolnicy z okolicy wspomagali jej przebudowę w ramach tzw. społecznego czynu.

Prąd elektryczny; przed wojną w Dąbrówce już był, ale nie we wszystkich gospodarstwach. Założyli go sobie ci bogatsi, lub mieszkający w pobliżu instalacji. Z pewnością prąd miał śrutownik u Marciszewskiego (Dzisiaj Lemieszek w Dąbrówce). Natomiast nie jest p. Halina pewna, czy szkoła w Dąbrówce korzystała z tego dobrodziejstwa-okazuje sie, że nie! Kronikarka pisze co prawda o tym, że w szkole było radio, ale po wsiach było one często (także po wojnie) na baterie! W każdym bądź razie transformator stał koło dzisiejszego gospodarstwa Jakubiaka. Był wysoki i z czerwonej cegły murowany!

Wrześniowe dramaty.

Wrzesień 1939 r. wygnał rodzinę Bonieckich, tak jak i większość mieszkańców wsi na drogi uciekając przed nacierającym od strony Grudziądza Wermachtem. Rodzina zapakowała się na konny wóz. Na drogę zabrano tylko niezbędne rzeczy. Do wozu uwiązano krowy mleczne, które przecież musiało się doić. Jedyną ofiarą wojny była jedna z tych żywicielek, bowiem była już stara i chora i została gdzieś tam na szlaku wędrówki. Zwierzęta, które pozostały w gospodarstwie puszczono luzem, tak aby miały szanse przeżyć nieobecność gospodarzy. Po powrocie okazało się, iż wszystkie przetrwały. Droga ucieczki prowadziła na południe przez Kowalewo, Elgiszewo, Ciechocin do Małszyc. Na całe szczęście nie było to zbyt daleko, bowiem zatrzymali się  we wspomnianych Małszycach w gminie Ciechocin w powiecie Golubskim u brata ojca Haliny Jana Bonieckiego. W tej samej wsi na dosyć sporej ojcowiźnie Bonieckich  gospodarował drugi brat Bolesław.

Zaczekali tam, aż przewali się front i po kilku dniach wrócili do domu. We wsi rządzili już Niemcy, którzy rozpoczynali tu swoje porządki rozpoczynając od zemsty na Polakach sąsiadach. We wsi miejscowi Hitlerowcy aresztowali już kilku Polaków. Między innymi Jana i Zygmunta Maćkiewiczów, przedwojennych sołtysów wsi Dąbrówka, którzy niedługo potem zamordowano w Klamrach koło Chełmna. Los taki spotkał jeszcze kilku mieszkańców Dąbrówki. Moja rozmówczyni pamięta jak niemieccy oprawcy prowadzili Władysława Makosia z Kotnowa. Niósł pod pachą jakieś zawiniątko, pewnie miał w nim chleb! On również do domu także nie wrócił!

Na celowniku miejscowych hitlerowców znalazł się również ojciec Haliny Władysław Boniecki. Pewnego dnia do jego domu zawitał z obstawą dwóch braci Lemke, uzbrojonych w karabiny gospodarujący po sąsiedzku Niemiec Hugo Rodhe.

Wtedy jeszcze Bonieccy gospodarowali na swoim. Nadchodziła jesień i właśnie zabierano się  do kopania buraków. W pamięci p. Haliny zachował się taki obrazek: „Niemcy weszli do domu, ojciec, siedział w na krześle, my dzieci, byliśmy skupieni wokół niego. Rodhe  zagadywał, polecał Ojcu, aby się ubrał. Z początku nasz Tata nie reagował na namowy, sugestie Rodhego do tegoż ‘ubierania się’, ale w pewnym momencie, kiedy Rodhe wyszedł z domu rzekomo obejrzeć gospodarstwo i sprawdzić co robią na jego polu robotnicy, „Ojciec zniknął z domu”. Jak się później okazało Władysław  Bonieckie schował się na jakiś czas w stodole  sąsiada Polaka Wawrzyńca Kaweckiego, żołnierza kampanii 1939 roku, który przebywał w tym czasie w niemieckiej niewoli.

Po tym całym zamieszaniu i ‘dziwnym zachowaniu’ niemieckiego sąsiada  udało się dogadać Bonieckiemu z  Rodhem, który doradził, aby jak najszybciej wyjechał z Dąbrówki, bowiem nie może być pewien dnia ani godziny! Być może, iż chodziło o zastraszenie polskiego gospodarza i zmuszenie go do przyspieszenia podjęcia decyzji o zrzeczeniu się gospodarstwa.

O sprawie tej pisała kronikarka szkolna Bronisława Kroskowska napisała w kronice szkolnej: „Pan Boniecki zrzekł się gospodarki i wyprowadził się do powiatu lipnowskiego do rodziny. Jego gospodarkę zajął sąsiad German Hugo Rohde”.

‘Uczynny sąsiad’, po przeliczeniu inwentarza żywego i martwego przejął wszystko, porządnie po niemiecku na piśmie i ‘wspaniałomyślnie’ dał konną podwodę do wyjazdu z Dąbrówki. Jeszcze tylko, dla porządku Władysław Boniecki musiał polami, na przełaj pójść do gminy Błędowo wymeldować się w tamtejszych gminnym urzędzie.

Trzeba jeszcze dodać, iż bywały takie sytuacje, iż jedyną szansą była ucieczka, na co zresztą Niemcy z różnych pobudek pozwalali. Tak było w pracownikiem Bonieckich Urbańskim, który widząc wchodzących do Bonieckich uzbrojonych Niemców, wiele się nie zastanawiając dał drapaka ‘gdzie oczy poniosły’. Pani Halina podaje jeszcze jeden przykład. Jeden z Polaków, z okolicy aresztowany przez hitlerowców  i konwojowany przez nich do Chełmna dostał polecenie w Gorzuchowie pójścia po papierosy dla któregoś z konwojentów. Na swoje nieszczęście potraktował to poważnie i wrócił do aresztanckiego konwoju. Szkoda, bo sygnał był wyraźny-trzeba wiać ile wlezie i tam gdzie pieprz rośnie!

Rodzina wyjechała z Dąbrówki wspomnianą ‘niemiecką’ podwodą do brata ojca do Małszyc. Z domu zabrano niewiele, była co prawda jakaś szafa na wozie, i jakieś rzeczy do ubrania, ale cały dorobek dostał się w łapy Niemców.

Po przyjeździe do Małszyc osierocone dzieci Bonieckich zostały „rozebrane” przez krewnych. Natomiast Władysław Boniecki początkowo schodził Niemcom z drogi, aby sobie o nim za bardzo nie przypomnieli. Podjął pracę u jakiegoś dekarza. Po pewnym czasie zaczął żyć w miarę normalnie, aż do momentu, kiedy trafił na listę robotników wywożonych na przymusowe roboty do Rzeszy do Frankfurtu nad Menem. Pracował tam w fabryce amunicji. Z tej roboty wrócił jeszcze przed końcem wojny i zdążył jeszcze kopać rowy przeciwczołgowe przeciwko nadciągającej Armii Czerwonej. Na tym kopaniu zaprzyjaźnił się z Włochem, z którym obiecali sobie spotkać się po wojnie, „ale słowo ciałem się nie stało” i Boniecki tego wojennego przyjaciela już więcej nie zobaczył!

Halina trafiła do swojej ciotki mieszkającej w miejscowości Kuźniki w gminie Obrowo pod Toruniem. Przebywała tam uczęszczając do niemieckiej Volksschule w Łążynie do momentu ukończenia 14 lat. Po tej edukacji podlegała automatycznie obowiązkowi pracy na rzecz III Rzeszy. Od lipca 1941 roku dostała skierowanie do pracy w gospodarstwie ‘bezaraba’ Ludwiga Weigera w pow. Chełmno. To nie był zły Niemiec. Niemieccy gospodarze ściągnięcie z Bezarabii mieli dwoje dzieci. Syna Ludwiga, wcielony do Wermachtu i młodszą córkę o imieniu Tyla.  Gospodarstwo Bezaraba rozpościerało się na części czterech  innych, odebranych Polakom gospodarkach. Halina pracowała przy różnych robotach, jak to w gospodarce; w polu i zagrodzie.  Obrządzała świnie, doiła krowy, rąbała drewno na opał itp. Za bardzo nie narzekała. Spała w domu w kuchni. Polscy robotnicy ‘mieszkali’ w oborze, w której urządzili sobie jako takie pomieszczenie do życia!

Tak dla pamięci; odnotowujemy, iż w gospodarstwie tym pracowało  troje  polskich przymusowych robotników, oprócz Haliny byli to  Jan Zdun i Tadeusz Olejnik.

Gospodarze byli trochę naiwni. Kiedy zbliżał się front i było już słychać porykiwanie  dział to nie bardzo wierzyli, że Ruscy wejdą na Pomorze. Halinę do dzisiaj śmieszy ta niefrasobliwość Weigerów; nawet wtedy, kiedy doszła pierwsza wiadomość od niemieckiego sołtysa, iż trzeba się przygotować do ewakuacji, to wezwanie zlekceważyli. Weiger mówił: „Ruscy tu nie wejdą, przecież są pod Krakowem” i dalej spokojnie robił bimber z kartofli!

Zrobili to dopiero, kiedy w nocy waleniem w drzwi zbudził ich sołtys przynaglając do ucieczki w śnieżną i mroźną styczniową zimę 1945 r.

Na odjeździe Niemka-gospodyni powiedziała do Haliny; my za dwa-trzy dni wrócimy, więc pilnuj tutaj porządku! W momencie ucieczki Niemcy próbowali wyganiać bydło na drogi i pędzić je w kierunku Rzeszy, a biedne zwierzęta gnane w mróz i śnieg starały się wracać z powrotem do swych obór!

Po ucieczce Niemców Halina schroniła się na noc niedaleko u swojej Babci, a kiedy rano wróciła do gospodarki to większość dobra była już wyszabrowana. W domu Weigerów zastała tylko wiszącą dubeltówkę i zamkniętą spiżarnię, która okazało, że była pusta!

Niemcy w  Dąbrówce i Kotnowie przed 1939 r. i Polacy po 1945 r.

Dąbrówka;

Leibrandt; po wojnie mieszkał tam sołtys  Stanisław Bryl, po nim Kazimierz Kowalski, Józef Cieślik. Dzisiaj mieszka tam jego syn Tadeusz. Część z tego gospodarstwa z małym komorniczym domkiem poszła w ręce Zaborowskiego, a następnie Jakubiaków.

Foerster Otto/Paul; dzisiaj gospodarują na jego miejscu Leszek Izdebski i Tadeusz Sochacki.

Prietz; siedlisko gospodarstwa nie istnieje. Było ono położone w polach za Przywarą i Ślusarzami.

Deręgowski; w okupację niemieccy zarządcy Lemke, potem Bezarab Ponomarenko, potem i dzisiaj czwarte pokolenie Deręgowskich; Maciej/Bronisław/ Jerzy/ Wojciech.

Kotnowo;

Rodhe Hugo; po 1945 r. chciał wziąć tą gospodarkę miejscowy Polak nazwiskiem Tuczak, ale mu jej Urząd Ziemski nie dał. Gospodarowali tutaj w kolejności: Socha, dwaj bracia Kowal,  Kazimierz Święcki i dzisiaj Osińscy.

Lemke; Mieszkali tam po wojnie Wyżykowski i później i Władysław Socha. Sochowie początkowo mieszkali koło Józefa Bernadego, a jak tamto się rozsypało, to za sprawą sołtysa Antoniego Mankiewicza w latach 70 tych  przeszli na to po Wyżykowskich.

Neumann; gospodarstwo przejęła rodzina Lewandowskich. Lewandowski był krótko po wojnie rządcą u Burchardtów. Lewandowski został wywieziony przez NKWD i los jego nie jest znany, natomiast gospodarowała jego żona z dziećmi. W ich rękach gospodarstwo było do lat 70 tych, poczym zostało przekazane na Skarb Państwa w zamian za emeryturę.  Do końca lat 90 tych gospodarowała tam Spółdzielnia Kółek Rolniczych, potem wydzierżawiono ziemię Piotrowi Falęcikowskiemu.  Falęcikowscy kupili 13 ha ziemi po Lewandowskich od gminy Płużnica w 2014 roku.

Staube; potem gospodarowali Polacy; Jan Broś i Podyma.

Wanderc; po wojnie Chojnacki.

Niemiec?; po wojnie Piotrowski  i wsi sołtys Antoni  Mankiewicz.

Kusal: w wojnę Niemcy, po 1945 na powrót Piotr Kusal, dzisiaj jego córka Katarzyna Kujaczyńska.

Kawecki Wawrzyniec i Anastazja.  Kawecki żołnierz „września 39” w niewoli wrócił po 1945. W czasie okupacji pozostawiono tu żonę (III grupa), córka pracowała u Reinholda Epplinga w karczmie. Dzisiaj drugie pokolenie Makowskich.

Inni Kotnowiacy;

Zdziebło Franciszek;  Ludwik … Ksepko

Stefański; Stanisław Darłak, Makoś, Osiński, Socha.

Kopaczewski….. Maria; Chmielewski, Zbigniew Lemieszek.

Nauczyciele w Kotnowie;  Edward Lisewski- przed i zaraz po wojnie, potem Jan Czapkowski i Stanisław Sehn.

Po roku 1945.

Zaraz po ustaniu działań wojennych rodzina Bonieckich w komplecie na powrót znalazła się w Kotnowie. Ponieważ ich dom w rodzinnym gospodarstwie był w połowie w ruinie więc na początek zamieszkali w domu po Niemcu Maksie Eplingu w Kotnowie. Ich dom zrujnował zarządzający Niemiec mieszkający na gospodarce Deręgowskich. Nie dosyć, że część domu popadła w ruinie, to z pozostałej wyszabrowano okna. Władysław postarał się o inne i w jakoś połatanym domu w jakiś czas potem zamieszkali. Może nawet zostaliby w tym centrum Kotnowa (dzisiaj mieszka tu rodzina Ressel), ale w powiecie urzędnik zniechęcił Władysława mówiąc mu, że właściwie to jeszcze nie wiadomo, czy Niemcy nie wrócą?

Chwilę z panią Haliną rozmawiamy o powojennym chaosie i czasach pogardy dla ludzkiego  życia. Ci, którzy w 1945 roku wyzwalali nas od niemieckiego okupanta dopuszczali się rabunków, gwałtów i morderstw. Jak już wspomniałem z Dąbrówki zniknął na zawsze zabrany przez NKWD rządca u Burchardtów Lewandowski. Na gospodarce u sąsiadów czerwonoarmiści zamordowali dwie niemieckie kobiety i starszego męszczyznę i to w bestialski sposób topiąc ich w wodzie. Nie uciekli do Rzeszy, bo podobno nie starczyło dla nich podwody. Co to byli za ludzie nie wiadomo? Zostali oni pochowani przy gospodarstwie  Makowskich w okolicy gnojownika, zdaje się że  przez Tuczaka!

O wymordowaniu innej niemieckiej rodziny przez ’ruskich żołnierzy’ w Kotnowie  wspomina Tadeusz Chmielewski z Płużnicy, który jako dzieciak jeździł czasem z nimi po okolicy. Miało to być w dzisiejszym gospodarstwie Zielińskich.

Boniecki na swej gospodarce, którą trzeba było odbudowywać żył i pracował ze swoją trzecią żoną. Po jego śmierci w 1951 r. wyprowadziła się z Kotnowa.  Z początku na ojcowiźnie gospodarował  brat Roman Boniecki, ale potem poszedł do państwowej roboty w Bydgoszczy. Jedna z sióstr; Henryka zamieszkała z mężem w Grudziądzu, a tutaj w Kotnowie pozostała Regina zamężna za rolnika Feliksa Wiśniewskiego.

Gospodarstwo Bonieckich po wojnie, w latach 50 tych znalazło się z granicach Kotnowa, stąd też a naszym opracowaniu czytelnik spotka się czasem, zwłaszcza w okresie powojennym z umiejscowieniem gospodarki Bonieckich na przemian w Dąbrówce i Kotnowie.

Halina i Józef Kuligowie.

Po wojnie przez jakiś czas uczęszczała Halina wraz z siostrą Reginą Wiśniewską do Gminnej Szkoły Rolniczej w Józefkowie. Ta dwuletnia jesienno-zimowa szkoła funkcjonowała w latach 1945-1949 w józefkowskim dworze Plehnów. Szkoła ta prowadziła dla dziewcząt wiejskich szereg kursów między innymi; „Kroju, szycia i gospodarstwa domowego”. Kierownikiem tej szkoły był Franciszek Potrzebacz. Nasza dziewczyna od Bonieckich już wcześniej zapoznała się z synem gospodarzy z Dąbrówki Kuligów, którzy osiedlili się tutaj przed wojną. Rodzina Kuligów przywędrowała z południa Polski, z miejscowości Bieździadka spod Jasła. Niestety nie udało się rozszerzyć naszego pisania o więcej informacji o Kuligach, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby to uzupełnić i zagłębić się w te rodzinne dzieje.

 

Dziewczyna od Bonieckich w okresie Narzeczeństwa. Powojenne zdjęcie z psem.

Halina i Józef w okresie narzeczeństwa [Fot. 1947]

Młodzież kotnowska po wojnie skupiona była w ZMW „Wici”. Pierwszy od prawej grający na skrzypcach Józef Kulig.

 

Kawalerowie kotnowscy, a niebawem szwagrowie; Feliks Wiśniewski i Józef Kulig.

W powojennym czasie młodzież okolicznych wsi zakładała koła ZMW  (Związku Młodzieży Wiejskiej) „Wici”, które potem pod wpływem ubeckich represji się rozpadły. W Kotnowie działał między innymi Józef Bernady, w Płużnicy Genowefa Pytko. W niedalekim Mgoszczu aktywnie pracował w tych środowiskach niejaki Liro.

Wspomagał młodzież nauczyciel szkoły Edward Lisewski, który pracował w Kotnowie również przed wojną. W 1939 roku został ostrzeżony o zamiarze aresztowania przez miejscowych ludzi. Usłuchawszy tego schował się początkowo w zaroślach przy dzisiejszym gospodarstwie Zielińskich (przed wojną Krolczyk), a następnie uciekł ze wsi w kierunku Zelgna. Jego żona w czasie okupacji została aresztowana przez Niemców i zdaje się była w obozie koncentracyjnym. Wskutek tego zachorowała, i dlatego pomagała mu prowadzić dom i wychowywać czwórkę dzieci Franciszka Sosnowska z Wieldządza. Panna Franciszka, rocznik 1915 po wojnie gospodarowała nauczycielowi szkoły powszechnej najpierw w Kotnowie, a potem w Dubielnie. Po śmierci Lisewskiego zamieszkała u siostry Heleny w Wałdowie k/Grudziądza.

Wtedy w Kotnowie młodzież przy pomocy E. Lisewskiego wystawiła jasełka z którymi objechała między innymi Robakowo i Płużnicę. W tej ostatniej dali przedstawienie na sali gospody Marii Dąbrowskiej. Mieszkańcy Kotnowa mieli również możliwość obejrzenia tego spektaklu danego w miejscowej szkole.

Kuligowie z Dąbrówki-Kotnowa

rodzice Józefa; Stanisław i Stefania Kopeć.

Józef Stefan Kulig                                   Halina Boniecka

[*7.03.1924†21.04.1992]                                  [*8.06.1927 r]

Bieździadka pow. Jasło                                 Dąbrówka pow. Chełmno

*Ślub kościelny Halina i Józef wzięli w kościele parafialnym w Sarnowie 24 stycznia 1951 roku. Ślubu udzielał ks. Józef Kuj.., natomiast  ślub  cywilny  zawarli 31 stycznia 1951 r. w Urzędzie Gminnym w Płąchawach gminy Błędowo.

*Bieździadka (dawniej; Bieździatka) wieś w Polsce położona w województwie podkarpackim, w powiecie jasielskim, w gminie Kołaczyce.

 

 

Po kilku latach narzeczeństwa w styczniu 1951 roku wzięli ślub.

Józef  Kulig w 1938 r. ukończył Szkołę Powszechną w Kotnowie 4 klasową. Po wojnie, jak wielu młodych ze wsi, wyjechał do miasta, a konkretnie do Gdańska i zatrudnił się na stanowisku robotnika w tamtejszej stoczni. Na kilka lat, po ślubie trafiła tam również Helena, a aby było ciekawiej dla naszej historii, to wspominamy, iż ojciec starym zwyczajem w posagu zapisał jej krowę to i ona też tam się znalazła. Na wybrzeżu zamieszkali w Gdańsku-Orunia, na ul. Przybrzeżnej nr. 11 m. 2. To było gdzieś w robotniczych domkach nad Motławą. Były tam łąki, działki na których okoliczni mieszkańcy wspólnie wypasali swe bydło. Dla kotnowskiej żywicielki Józef postawił kawałek obórki i krówka pasąc się z innymi na nadrzecznej łące chętnie wracała najedzona do domu dając znak przed furtką głośnym porykiwaniem! Dodajmy, iż krowa ta wróciła z Gdańska do Dąbrówki razem z Józefem i Heleną na ojcowską gospodarkę! Do Kotnowa przyjechał też wagon szlaki, którą Józef Kulig załatwił na odbudowę domu. Pustaki na budowę  ścian robiło się wtedy własnym domowym przemysłem!

Józef Kulig a Ludowe Wojsko Polskie.

Mąż p. Haliny miał taki wojskowy epizod. Cały jego rocznik w 1955 roku wzięto do odbycia zasadniczej służby wojskowej, a że byli „przeterminowanym” rocznikiem przeszli trzymiesięczne przeszkolenie wojskowe, złożyli przysięgę, na co zachował się odpowiedni wpis w książeczce wojskowej i wrócili do stęsknionych młodych małżonek.

 

 

Poświadczenie z książeczki wojskowej.

 

 Koledzy z wojska, niedoszli czołgiści; w środku siedzi nasz dzielny wojak.

Kuligowie posmakowali kawałek miejskiego życia.

 

Gdańsk koło dworca PKP. Od lewej Halina Kulig, Halina Jabłońska, Henryka Morela, Józef Kulig.

Józef Kulig był też strażakiem w jednostce ogniowej w stoczni gdańskiej.

 

Gospodarstwo w Dąbrówce-Kotnowie,

Z tym przyjazdem na wieś z bądź, co bądź wielkiej gdańsko-gdyńskiej aglomeracji było tak, iż po śmierci Władysława Bonieckiego i po odejściu jego syna Romana  do miasta gospodarstwo zostało bez gospodarza, a nie bardzo ładnie było ojcowiznę sprzedawać! Na dodatek w tej samej wsi mieszkała i gospodarowała siostra Regina i szwagier Feliks Wiśniewski usilnie na powrót namawiał. Wreszcie była ziemia, jakieś konie, było więc na czym opierać gospodarowanie ba swoim.

Od prawie 100 lat gospodarują tu:

  • Ø Od 1921 do 1951 roku, z wojenna przerwą Władysław Boniecki.
  • Ø W latach 195..-1992 Halina i Józef Kuligowie.
  • Ø Od 1992 … Romana i Władysław Kuligowie.
  • Ø Dzisiaj z Władysławem i jego żoną Romaną współgospodarzą Anna z Sentkowskich z Płąchaw i Wojciech Kuligowie.

Po wojnie na wsi w rolnictwie było ciężko. Trzeba było wiele wysiłku żmudnej codziennej pracy, aby gospodarstwo, nie tylko utrzymać, ale także rozwijać.  Nie było sprzętu, maszyn wiele prac przez całe lata wykonywano ręcznie. Np. Jedną z pierwszych młocarń w mieli Deręgowscy. Poruszana silnikiem parowym, popularnie zwanym „parówką” służyła okolicznym gospodarkom, ale za jej pracę trzeba było pójść i odrobić. I tak wzajemnie wszyscy się we wsi wspomagali!

„Złota Wiecha”

6 listopada 1985 roku w kolejnym, corocznym wojewódzkim konkursie na najlepiej wybudowane budynki inwentarskie, gospodarcze i domy na wsi zwycięzcami okazali się pp. Józef i Halina Kuligowie za wybudowanie domu i budynku inwentarskiego, co potwierdziło nadanie odpowiedniego dyplomu w Ośrodku Doradztwa Rolniczego w Przesieku. Dyplom wręczał w-ce wojewoda toruński Romana Czyrkiewicz.

 

Od lewej; Jan Pilarski z Sierakowa, Józef Kulig i w-ce wojewoda toruński Roman Czyrkiewicz. [Fot. 6.11.1985 r. Przysiek]

 

Dyplom; Do dyplomu, oprócz 25 % ulgi inwestycyjnej do zaciągniętych kredytów dołączono rzecz najważniejszą dla każdego rolnika w tamtych czasach-talon na ciągnik rolniczy marki Ursus. W prasie rolniczej ukazał się artykuł;

 

 

Do gospodarstwa Kuligów przyjechali uczestnicy rozdania nagród i nagrodzeni rolnicy. Pp. Kuligowie, społeczność gminy Płużnica nie mieli się czego wstydzić. Tuło można tutaj można było się zawsze czegoś dobrego uczyć.

 

 

 Wnętrze chlewni…

Pani Halina w swoim kwiatowym ogrodzie z wnuczką. Dawniej Panie, mimo wielkiego obciążenia pracą w gospodarstwie i w domu uprawiały mnóstwo barwnych roślin.

Pani  Halinie, zawsze uśmiechniętej, za  czas mi poświęcony. Za rozmowy w miłej atmosferze, ku Pamięci ludzi i Spraw  dawno minionych…

   Z Podziękowaniem   Janusz Marcinkowski.