Diariusze, Kroniki, Opowieści z terenu gminy
Biografie ludzi gm. Płużnica

Małgorzaty Świderskiej rozmowy o Wieldządzu.

Opracowanie Janusz Marcinkowski Płużnica 2015 r.

Pani Małgorzata Świderska, z domu Mądrzejewska z pewnym kokieteryjnych wahaniem zgodziła się rozmawiać o dawnej wsi Wieldządz, która w przeszłości  miała parę ciekawych momentów, wartych uwiecznienia. Prawdziwego jednak smaku mogą dodać obrazki z życia mieszkańców tamtej wsi-wsi której już nie ma!

 

Małgorzata Mądrzejewska Świderska [Fot. 2008 r.]

W czasie pracy na tym opracowaniem dowiedziałem się, iż od niepamiętnych dni p. Małgorzata w rodzinie i wśród bliskich znajomych ma sympatycznie brzmiące pseudo „Lula”.

Ta dziewczyna przywitała mnie miłym usposobieniem, zdrowo rozsądkowym spojrzeniem i aktywnością godną pochwały. W czasie Szkoda tylko, ze jest raczej wyjątkiem w swym pokoleniu. Wskazuje na to jej aktywność. Pani Małgorzata próbuje swych sił w tworzeniu plastycznych wytworów, a przede wszystkim, tak na co dzień, od wielu lat prowadzi kronikarskie zapiski z życia prywatnego rodziny i w różnych wydarzeń swego najbliższego środowiska, gminy Płużnica i szerzej ze spraw ogólnych, a znaczących w historii naszego pięknego  kraju.

Próbka prac p. Małgorzaty

Sosnowscy; matki Małgorzaty Marty Sosnowskiej rodzinne powiązania;

 

Józef Sosnowski jako pruski podany musiał się bić w I wojnie światowej.

Pradziadkowie Małgorzaty  Sosnowscy;

 

Franciszka Kamińska i Józef Sosnowski

Sosnowscy od kilku pokoleń pochodzili z Pomorza. Pani Małgorzacie z Sosnowskimi kojarzy się wieś Starogard k/ Chełmna. Józef pracował w okolicznych majątkach. Franciszka Kamińska pochodziła z Lisewa, zmarła w 1929 r. w Krusinie na  zapalenie ślepej kiszki. Nie udało się jej uratować, mimo, iż z majątku dano podwodę, ale nim dojechano do szpitala w Chełmnie to na stan zapalny nie było wówczas lekarstwa. Została pochowana na cmentarzu w Lisewie.

Dzieci Sosnowskich;

Marta;[*1902†1991]  r. najstarsza z rodzeństwa zamężna Mądrzejewska.

Józef; zamieszkał w Grudziądzu. Pracował w jakiejś fabryce. Miał żonę Eugenię i troje dzieci.

Bernard; jedyny o którym wiemy, iż zmarł w wieku 17 lat.

Bronisław;[*1910† ..] Złożył śluby zakonne u ‘Oblatów’. Najdłużej przebywał w Markowicach. Zakon ten, zasłużona placówka seminaryjna zakończyła swoja pracę w 2013 r. po 90 latach od założenia.

Jan; [*1913†…] brał udział w wojnie obronnej 1939 r. wrócił, po wojnie gospodarował ‘za jeziorem’ w Wieldządzu.

Franciszka;[*1915?†…]Panna. Prowadziła dom nauczycielowi szkoły powszechnej Edwardowi Lisewskiemu w Kotnowie i w Dubielnie. Po jego śmierci zamieszkała u siostry Heleny w Wałdowie k/Grudziądza.

Helena; [*1916?†…]Zamężna za Janem Ziętarskim. Prowadzili gospodarstwo rolne w Wałdowie.

Władysław;[*… †…] Znalazł się Wermachcie. Zaginął w trakcie działań wojennych. Los jego do dzisiaj jest nieznany.

Witold;[*1917†…] gospodarował po wojnie w Płąchawach. Miał żonę Stefanię i kilkoro dzieci.

*[Pani Małgorzata ustawiła rodzeństwo Sosnowskich mniej-więcej według starszeństwa. Można by poszperać po parafialnych księgach i cmentarzach, wtedy byłoby dokładniej. Ale i tak będzie mieli ogólne wyobrażenie o losach tych ludzi. Wieku dojrzałego dożyło dziewięcioro. Ilu zmarło w niemowlęctwie trudno dzisiaj powiedzieć, ale pewnie ktoś tam wcześnie umierał-takie były czasy!]

 

Zakonnik Bronisław [Fot. Górna Grupa]

Gospodarstwo Sosnowskich założone przez Jana Sosnowskiego na ziemi z parcelacji folwarku Fischera w Wieldządzu. Po ojcu gospodarował syn Tadeusz, a po jego śmierci w 2015 roku wnuk Jana Mirosław.

 

Autor i Stefania Sosnowska, żona Witolda z Płąchaw w 91 roku życia. [Fot. 12 kwiecień 2006 r]

Mądrzejewscy z Krusina k/Lisewa;

[Mądrzejewscy, przynajmniej Bronisław wychowywał się w Krusinie, gdzie  rodzice zamieszkali w tamtejszym majątku]

 Marta Sosnowska i Bronisław Mądrzejewski

 Rodzice Małgorzaty;

   Bronisław Mądrzejewski              Marta Sosnowska

[*26.07.1904 †4.03.1994]         [*31.08.1902†23.04.1991]

                [Ślub zawarli w Krusinie 12 maja 1929 r.]

 Dzieci Bronisława i Marty;

Małgorzata [*13,07.1931 r. Działowo]

Stefania[*1934 r. Działowo]

Jerzy[*1936 r.  Dąbrówka]

 *Dwoje dzieci Mądrzejewskich zmarło w dzieciństwie. Rodzice Małgorzaty; Bronisław i Marta na początek zamieszkali w Działowie u ojca Józefa Sosnowskiego, w majątku „Działusów” (Działowskich) gdzie Marta opiekowała się młodszym rodzeństwem.

Mądrzejewskich życie i praca.

          Z Działowa samodzielna już rodzina Bronisława i Marty  przeniosła się do Dąbrówki. Wynajmowali mieszkanie w domu komorniczym własności  Niemca Prietza, mniej więcej naprzeciw śrutownika Marciszewskich. (Dzisiaj Lemieszek). Zabudowań tych dzisiaj już nie ma w Dąbrówce. Przy domu tym była stodółka-obórka w której, zgodnie z umową z właścicielem niestety nie było wolno nic hodować, nawet na własne potrzeby. Ojciec Małgorzaty płacił duży czynsz sięgający 8 zł. miesięcznie. Płaca robotnika folwarcznego nie przekraczała wówczas 30-40 zł. Dochodził co prawda do tego tzw. deputat stosowany w różnorodnej formie, ale rodziny żyły na niewyobrażalnym dla nas niskim poziomie! W tym domu mieszkały również w tamtym czasie rodziny; krawca Michalskiego i Orłowskiego. Mądrzejewscy mieszkali od podwórza. Mieszkała tam jeszcze jedna rodzina, ale gdzieś w pamięci Małgorzaty się zapodziała!

Bronisław zatrudnił się w gospodarstwie Niemca Otto Leibrandta, gdzie pracował ponoć ok. jednego roku. Kronikarka szkolna z Dąbrówki określa jako gorliwego hitlerowca. Miał on grubą żonę i córkę! Wiadomo to stąd, iż Marta Sosnowska parała się krawiectwem i ‘rozmiary’ Niemki nie były obce!

Małgorzata twierdzi, iż właściciel nie był dla ich ojca złym pracodawcą. Owszem nawet przy okazji świniobicia, coś tam otrzymywano na domowy stół.

Zapamiętano także, iż prawdopodobnie przez 1 rok Bronisław pracował również na 100 hektarowym folwarku Jana Burchardta. Wszystko zależało od właściciela gospodarstwa, majątku, który raz w roku odnawiał lub nie umowę na pracę zwaną ‘terminatką’.

W Dąbrówce Małgorzata rozpoczęła swoją szkolną edukację. Mógł to być rok 1938, a więc pod koniec zamieszkania w tej wsi. Potem była szkoła w Wieldządzu, najpierw polska, a następnie w czasie okupacji niemiecka Volkschule.

Przenosiny rodziny Mądrzejewskich z Dąbrówki do Wieldządzu nastąpiły w kwietniu w 1939 r. Ojciec Bronisław otrzymał robotę i mieszkanie na folwarku Karola Fischera. Stał tam komorniczy dom w którym mieściły się cztery rodziny robotników majątku. Na mieszkanie składał się  korytarz, jedna izba, kuchnia i komora, czyli pomieszczenie w którym trzymano różne sprzęty. Pełniła ona także rolę spiżarni, chociaż poza tym była też piwnica gdzie przechowywano ziemniaki i warzywa.

W pomieszczeniu tym stało nawet łóżko, bowiem obowiązkiem ‘komornika’, w czasie nasilonych prac polowych; żniw, wykopków, było przyjmowanie sezonowych robotników na mieszkanie. Wyposażenie mieszkań było daleko skromniejsze niźli dzisiaj.

Poza ‘pomieszkaniem’ w Wieldządzu należał się  deputat na który to składało się; działka pod ziemniaki i warzywa; kapustę, fasolę, groch, ogórki, dynię, marchew itp. Na ich części działki stało jedyne owocowe drzewko-wiśnia, której owoce wszyscy podkradali!

Tu w Wieldządzu można było chować dwie świnki i drób. Można było trzymać własną krowę na co właściciel przeznaczył tzw. ‘ludzką oborę’ w której stały wszystkie pracownicze krowy, stąd nazwa „ludzka obora”.  Razem też były wypasane na nieużytkach. Było więc własne mleko, odgrywające wówczas ważną rolę w wyżywieniu rodziny.

Jedzenie było proste i skromne. Było więc wspomniane mleko w każdej postaci, zacierki mączne, kapuśniak, potrawy z wkładem grochu, placki i kluchy ziemniaczane. Wykorzystywano wtedy wszystko, włącznie z przysłowiowym szczawiem!

Raz na jakiś czas ubijano świniaka z własnej hodowli. Takiego ‘zabiegu’ dokonywano na podwórzu przed domem. Nieszczęśnik był ogłuszany siekierą, a następnie podrzynano mu gardło i łapano krew do przerobu. Potem świniaka parzono gotującą się wodą i po wstępnym oczyszczeniu skóry przenoszono go do kuchni w której zawieszano go na sufitowej belce, rozcinano, czyszczono itd. Rozbiór szedł według tradycyjnych zasad. Wycinano szynki, łopatki, schab, słoninę. Podroby i łeb szły na kaszanki, kiełbasy. Wytapiano smalec. Tego ostatniego było niemało, bowiem niegdyś im świnia była większa tym lepsza i koniecznie tłusta musiała być! Bito nawet takie sztuki po 150 kg. W domu Mądrzejewskich szynkę najpierw trzymano w zalewie, a potem przez dłuższy czas suszyła się nad piecem. Tak wysuszona wędrowała na strych i kiedy było trzeba, szło się tam plasterkami ją kroić. Niektóre mięso przechowywano w beczkach w solance, część wędzono, część szła do weków. Wspominaliśmy również coś takiego jak; „wór-zupa”. Otóż po gotowaniu niektórych kiełbas zostawała ‘tłusta woda’ z resztkami rozgotowanych, czasem pękniętych kiełbasek. Niektórzy taką zupę lubili, inni napełniali nią wygłodniałe żołądki. W każdym razie powszechny był taki zwyczaj, iż po świniobiciu przychodzili sąsiedzi z kaneczkami po taką „wór-zupę”!

Wspominając swoją mamę Martę Sosnowską Małgorzata ma w oczach i w pamięci jej dbałość o porządek w domu. Firany w oknach, czyste, wyszorowane podłogi, zawsze i przez cały dzień zasłane łóżka na których nikt nie ważył się cokolwiek położyć, to był obraz jej rodzinnego, skromnego domu!

Folwark Karla Fischera w Wieldządzu.

 

Fot. widok na dawny folwark w Wieldządzu. Nowy jest tylko dom Puskarza, reszta budynków stoją tak jak dawniej!

          Było to wtedy  największe gospodarstwo w Wieldządzu. W latach 30 tych miało 175 hektarów. Do majątku należało również niegdyś jezioro ‘Wieldządz’ (może część!) i tzw. Schlossberg, z polskiego ‘Zamkowa Góra’. Majątkowa obora zachowała się w stanie prawie niezmiennym.

 

W oborze tej stało samo bydło; krowy, jałowizna, opasy i cielęta. Stał tu również licencjonowany buhaj. Z protokołu z 10 lipca 1929 r. w sprawie licencji buhajów wynika, iż gospodarstwo posiadało  licencjonowanego buhaja  na rok 1929/1930 imieniem Hugh.

W gospodarstwie pracowały 4 fornalki, a w każdej były cztery konie robocze. Z okresu okupacji zapamiętała moja rozmówczyni nazwiska fornali. Byli to; jej ojciec Bronisław Mądrzejewski, Stanisław Argalski, Zygmunt i Stanisław Jankowski. Trzymano też tak zwane „konie wybrakowane. Były to konie na ‘emeryturze’, starsze, nie nadające się już do ciężkiej pracy w polu. Były używane do odwożenia mleka do wieldządzkiej zlewni mleka, nawet dwa razy dziennie. Chodziły też kieracie. Kieraty, zwane też maneżami lub rozwerkami były dwa. Jeden napędzał sieczkarnię w budynku zwanym ‘wozownią’, drugi pompę wodną, którą pompowano wodę ze studni do zbiornika na poddaszu obory. Woda ze zbiornika rozchodziła się pod własnym ciężarem do obory i do dworu. Tymi ‘podwórzowymi’ pracami zajmował się polski fornal o niemieckim nazwisku Walter. We dworze było już wtedy WC i prawdopodobnie jakaś łazienka.

Oczywiście musiała być stajnia koni tzw. ‘wyjazdowych’. Konie te lżejszego pokroju chodziły tylko w bryczce, karecie, w ozdobnych malowanych saniach i pod siodłem. Do tego przynależały ‘wyjazdowe’ puszorki, siodła i specjalny kuczerski ubiór. Dowodził tym wszystkim senior Władysław Jankowski, który na dodatek znał niemiecki. Jak wielu Polaków w czasie I wojny był wojakiem cesarsko-królewskiego pruskiego wojska.

Gospodarstwo Karla Fischera stało na wysokim poziomie. W oborach hodowano bydło mleczne pod tzw. kontrolą. Krowy miały swoje kartoteki w których notowano ilość udoju. Nad korytami wisiały tabliczki z nazwami krów. Dbał o to szczególnie zięć właściciela Helmuth Franz. Chowano również świnie. Była chlewnia z maciorami, które w lato trzymano na dworze w drewnianych buchtach.

Poza siedzibą folwarku, przy drodze w kierunku na dzisiejsze gospodarstwo Mirosława Grykiera stała polowa stodoła w której składowano zboże i słomę. Stodoła nie miała wrót. Po zbiorach młócono tam zboże młockarnią napędzaną ‘parówką’ czyli maszyną parową na kołach, opalaną węglem. W gospodarstwie był również traktor marki Lanzbuldog, którym operował majątkowy kowal Stanisław Kobiałka. Tenże Kobiałka zajął po wojnie nieruchomość po niemieckim kowalu Felskim, przy drodze na Kotnowo.

Jak wynika z poniższego zdjęcia i z doświadczeń innych gospodarstw ówczesnego rolnictwa nie opłacało się mechanizować sprzętu zbóż, ze względu na nadmiar ludzi na wsi. Bez żadnego problemu za 1 zł. dziennie można było mieć dowolną liczbę ludzi do zżęcia zboża, ręcznego związania ich w snopy, zwiezienia do stodoły. Jak już pisałem omłoty wykonywano młocarniami.

Ze zdjęcia zachowanego w albumie p. Małgorzaty wynika, iż na wieldządzkim folwarku korzystano z pracy żniwiarzy. Jest to zdjęcie wyjątkowe, rzadkie przedstawiające pracujących robotników folwarcznych.

 

Kosiarze na wieldządzkim folwarku. Od lewej stoją; Bronisław Mądrzejewski, Jan Argalski, Zygmunt Jankowski, Jan… prac. sezonowy, Stanisław Argalski i Jan Lewandowski.

Żniwne zwyczaje.

Pani Małgorzata opowiedziała o żniwnych zwyczajach w Wieldządzu tamtych lat. Otóż zboże z pól zwożono do polowej stodoły, gdzie później było młócone. Kiedy z pola znikał ostatni snopek zboża, wtedy fornale przygotowywali wodę w wiadrach i ostatniego zjeżdżającego z pola fornala oblewano wodą. W jej pamięci wrył się taki rok, kiedy to jej ojciec Bronisław jechał z tym ostatnim snopkiem. Było jej serdecznie ojca żal, kiedy bez litości lano na niego wodę! Na tym się jednak sprawa nie kończyła. Po takim zlaniu wodą fornal ustawiał na drabiniastym wozie sztygę zbożowych snopów, jechał na folwarczne podwórze i trzykrotnie okrążał zajazd przed dworem. W tym czasie Państwo stali na ganku i także, chociaż już bardziej delikatnie owego szczęściarza-nieszczęśnika kropili wodą! Wieczorem po zakończeniu żniwnej robocie zapraszano pracowników na poczęstunek. Było tam jedzenie i wino serwowane przez właścicieli. Tak to wyglądały dożynki u Fischerów w Wieldządzu.

 Ostatnim żniwnym akcentem, już po całkowitym zebraniu zbóż z pól, po zgrabieniu tzw. lusów; było to, iż pracownicy mogli wejść na pola i zebrać na swoje potrzeby kłosy, których trochę zawsze tam zostało. I nie czyniono tego z nawyku gospodarności, ale raczej z wielkiej biedy na ówczesnej polskiej wsi!

Do wykonania prac w gospodarstwie oprócz kilkunastu stałych pracowników, zatrudniano, jak pisaliśmy sezonowych. Było również i tak, że kiedy było trzeba właścicielka folwarku Fischerowa szła do szkoły i załatwiała u kierownika szkoły zwolnienie dzieci szkolnych do pracy przy przerywaniu buraków cukrowych, które wtedy kiełkowały w pęczkach po kilkanaście sztuk. Dzieci pracowały też przy zbiorze wiśni i majątkowych porzeczek. Płacono im za to i traktowano dobrze. Mogły przy tym posmakować to i owo, a i czasem do domu na poczęstunek pozwalano wziąć!

          Warto też zapisać, iż wszędzie wokół był porządek. Był obowiązek, aby w ramach robót publicznych, oczywiście niepłatnych ludzie wychodzili i porządkowali drogi i ich pobocza, naprawiali ogrodzenia. Wszystkie łąki, nieużytki były bydłem i końmi wypasane. Dzisiaj coraz bardziej zarastamy i nikt się tym nie interesuje-stwierdza p. Małgorzata.

W polu oprócz tradycyjnych roślin uprawiano również w sporej ilości buraki cukrowe. Wywożono je wagonami kolejowymi z dworca w Wieldządzu do cukrowni w Chełmży. Z powrotem przywożono wysłodki, które spasano w oborze. Trzodę chlewną karmiono wtedy dużą ilością parowanych ziemniaków.

Fischerowie i Franzowie;

 W czasie wojny Karl Fischer miał już dobrze ponad 70 lat. W każdym bądź razie zapamiętano go jak po polach jeździł bryczką doglądając pracowników. Jego pomocnikiem do dopilnowania roboty był Franciszek Tuszyński, który jednocześnie był „złotą rączką’ bo miał dryg do wszystkiego, nawet do murarki.

Fischerowie mieli trzy ładne córki. Jedna wyszła za Niemca Paula z Gdańska. Ten przystojny i tęgawy męszczyzna przyjeżdżał tu do Wieldządza na polowanie, na dzikie kaczki. Druga zamężna za Helmuthem Franzem pozostała na miejscu i w praktyce z mężem objęła gospodarstwo. Mieli dwoje dzieci.

Helmut Franz był młody, przystojny i elegancki. Długo się jednak teścia folwarkiem nie nacieszył. Jakoś zaraz na początku wojny, wcielony do Wermachtu zginął za Führera i Vaterland. Starego Fischera spotkał los często dotykający uciekinierów. Kiedy w 1945 roku Niemcy w strachu przed wkraczającą Armią Czerwoną uciekali konnymi wozami w śnieżną i mroźną zimę, to gdzieś w drodze zmarło się Karolowi Fischerowi, tak że prawdopodobnie nawet nie miał go kto pochować i pozostawiono go na pastwę losu! Jego żona Hedwig wojnę przeżyła. Nawiązała po wojnie kontakt poprzez Janową Władysławę Sosnowską z domu Kwiatkowską i stąd wiemy o tych sprawach. We dworze Fischerów pracowały polskie dziewczyny z Wieldządza. Władysława Kwiatkowska, Wanda Jankowska późniejsza Przytułowa i Marta Drążkowska. Zajmowały się utrzymaniem domu, kuchnią, opiekowały się dziećmi Fischerów..

Wtedy w 1945 r. Fischerowie i Franzowie uciekali w stronę Grudziądza, bo tam była przeprawa przez zamarzniętą Wisłę. Z ich ucieczką, wiąże się pewna zagadka bowiem jak pamięta p. Małgorzata po ich wyjeździe we dworze pozostało prawie całe jego wyposażenie. Czyżby sądzili, że jeszcze tu wrócą! Ludzie we wsi i okolicy wiedzieli swoje; zaraz po ich wyjeździe rozpoczął się szaber dworskich ruchomości.

Dziwne to, bowiem wiemy, iż w innych niemieckich majątkach, np. w Nielubiu, Bartoszewicach właściciele wywieźli prawie wszystko i to wagonami kolejowymi.

Niżej zamieszczam aktualne zdjęcia dawnego dworu Fischerów. Dzisiejszy wygląd dworu Fischerów po licznych przeróbkach, podniesieniu piętra, z pewnością nie przypomina tamtego sprzed 1945 r. Architektonicznie przypomina dzisiaj raczej stodołę niźli dom!

Wieldządzki dwór, od wewnątrz miała okazję oglądać p. Małgorzata dopiero po wejściu Ruskich. Była tam jadalnia i duży salon, w którym stały kanapy i fotele, gdzie przyjmowano gości, którzy przyjeżdżali  z sąsiednich majątków. Pokój Karla Fischera był skrzyżowaniem gabinetu i spiżarni, bo właściciel folwarku zbierał różne zioła, owoce, warzywa, herbaty.

Jego okna wychodziły na ogród. Jak już pisałem dwór był wyposażony w ubikacje i łazienkę.

Od strony ogrodu; na górze i na dole domu były balkony-wnęki z widokiem na ogród.

 

Dwór od strony ogrodu…

 

 Po wojnie zmieniono układ funkcjonalny budynku. Wejście zorganizowano od szczytu. Budynek przez wiele lat użytkowania przez Gminną Spółdzielnię pełnił wiele różnych funkcji. Mieściły się tu biura, prowadzono handel, a nawet bar. Do dworu prowadziły dwa wejścia, jedno frontowe od majątkowego podwórza służyło przyjmowaniu gości, drugie od szczytu ‘służbowe’ użytkowane na co dzień przez służbę, ale i także przez ‘Państwo’. Ogród ciągnął się do samego jeziora. Był podzielony na dwie części. Jedna ciągnąca się za stajnią miała charakter warzywny z rosnącymi tu wiśniowymi drzewami. W drugiej części tego samego ogrodu, bezpośrednio za dworem rosły drzewa owocowe; grusze i jabłonie oraz kwiaty (róże, bujany). Spacery odbywano między szpalerami formowanymi z ciętych winogron. Przed frontem domu, przy podjeździe utrzymywano zieleń ozdobną, rosły też trzy srebrzyste świerki.

 

Na zdjęciu rodzina i goście Czesława Frączka przed wieldządzkim dworem.W tle widać reszty frontowego wejścia, zniknęła „rozjechana” roślinność. [Fot. l. 50 te]

          W dalszym tle widać budynek gospodarczy, kiedyś większy, który mieścił między innymi pomieszczenia na wyjazdowe bryczki, stajnię, świniarnię i ’ludzką oborę’. W dali widać zarys ‘starego domu robotniczego’ krytego słomą w którym mieszkali Niemcy; Steinke i Pelz. Dom ten rozpadł się po wojnie.

Z lewej widoczne frontowe schody wiodące do dworu.

 

Kościół ewangelicki, Schlossberg.

          Dobrze jest o tym wiedzieć, że były w Wieldządzu  przed wojną piękne miejsca; mówi p. Małgorzata Świderska. Oprócz  ładnie utrzymanego terenu wokół dworu, wieldządzki kościół przyciągał pięknym kutym metalowym ogrodzeniem, na klinkierowych z czerwonej cegły słupach zamontowany. Przy kościele znajdowała się nawet ubikacja. Na wieży umieszczono zegar, który co pół i co godzinę uruchamiał dzwony które słychać było w całej okolicy. Nam dzieciom, zwłaszcza polskim nie wolno było tam chodzić, ale z daleka widać było, ze wszędzie tam jest pięknie!

          Drugie miejsce, które tak ładnie  utrzymywano to był Schlossberg, czyli po naszemu Góra Zamkowa. Dookoła, nad jeziorem były spacerowe alejki. Na samą górę wiodły ścieżki. Było tam miejsce na koncerty, ogniska, spotkania, które sobie Niemcy urządzali, a których w Wieldządzu było sporo. Stały też ławeczki, rosły drzewa i wycięte potem przez złodziei świerki. Urządzano tam również kwiatowe rabaty.

Zimową porą urządzano na polach majątku polowania na zające. Przyjeżdżali wtedy właściciele sąsiednich folwarków.

Karczma, handel, usługi.

Właścicielem karczmy był Niemiec Beno Templin. Dzisiaj jest tam wiejska świetlica. Wtedy oprócz typowej karczmy, w której odbywano zabawy, spotkania i sąsiedzkie pogwarki,  sprzedawano tam wiele potrzebnych rzeczy od nafty do lamp, a na soli kończąc!

          Po pewne rzeczy jeżdżono do Nowej Wsi Królewskiej w której był rzeźnik, młyn, kowal, stolarz.

We wsi, w Wieldządzu był też Niemiec kowal. Miał on swoją kuźnię gdzie dzisiaj mieszkają i gospodarują Kobiałkowie nazywał się Felske.

W czasie okupacji nad jeziorem zamieszkała rodzina rybaka spod Chełmży się wywodząca. Prowadził on porządną gospodarkę rybacką, wraz z odłowami, ale i zarybianiem jego wód. Jezioro dawało też lód. Zimy były wtedy mroźne, to i lód był porządny. Taki, że zimą rolnicy skracali sobie drogę jeżdżąc konno przez jeziora, nawet z załadowanym na sanie obornikiem, na który mówiono tu zwyczajnie ‘gnój’! Zimą wycinano piłami kawały lodu i gromadzono w ziemnej lodowni przy dworze, a która służyła potem do przechowywania mięsa, i innych spożywczych produktów.

Rok 1939.Okupacyjny Wieldządz.

Pewnie od sołtysa przyszła wiadomość i nakaz przygotowania się do ewakuacji przed nacierającymi od strony Grudziądza niemieckimi wojskami. Na tą ‘ucieczkę’ jak mawiano, dostali z folwarku Fischera ‘przydziałową’ parę koni i wóz konny tzw. ‘kastę’, czyli wielki majątkowy wóz, który zazwyczaj ciągnęły cztery konie. W drogę na tymże wozie  udali się w dwie wieldządzkie rodziny; Mądrzejwscy i Jankowscy. Razem na tym jednym wozie jechało ich ok. 10 osób. Za wozem ojciec Bronisław uwiązał swoją krowę, która gdzieś się zgubiła, a potem się odnalazła! Mimo krowich kłopotów było chociaż swoje mleko! Tam w chlewiku, w Wieldządzu została maciora z prosiętami, ale dobrzy Niemcy, którzy zostali na miejscu dopilnowali i inwentarz się uratował.

Oprócz nich na drogi wygnana decyzją władz ruszyła się  prawie cała ludność, stąd też tłok był ogromny, a ten który podjął decyzję o ewakuacji nie miał za grosz wyobraźni! Jedynym plusem w tej biedzie było to, iż było bardzo gorąco, prawie 30 stopni ciepła, tak więc noce na dworze dało się wytrzymać.

Ta „wycieczka” dla każdego miała inny wymiar. Dla Małgorzaty, mimo całego tragizmu sytuacji, ta podróż miała sporo z atrakcyjności. Przede wszystkim jechało się w nieznane, wreszcie coś się działo, spano na łąkach, w lasach, przebywało się wśród wielu ciekawych ludzi i zdarzeń. W pamięci zapisał się taki obraz; „Po niebie latają samoloty, zrzucając od czasu do czasu bomby. Gdzieś niedaleko, może ze złości niemiecki lotnik zrzucił je na niedaleko położone gospodarstwo! W lasach, zaroślach kryją się zamaskowani uciekinierzy i Wojsko Polskie. Między innymi w pamięć Małgorzaty zapadł obrazek polskich żołnierzy rozdających ‘wycieczkowiczom’ wojskowy chleb”.

Uciekinierzy jechali w kierunku na Wąbrzeźno-Golub i Lipno. Gdzieś tam w okolicach Lipna zaczęto mówić, iż nie warto jechać dalej, bo cała Warszawa płonie, to i zawrócono. Rozpoczęła się podróż przez zniszczony działaniami wojennymi kraj. Po drodze widziano zabitych, rozbite wojskowe tabory. Gdzieś w drodze zagubił się pasterski pies Mądrzejewskich zwany Mop, ale jako to z naszymi wiernymi przyjaciółmi bywa, po dwóch tygodniach wrócił do domu cały i zdrowy. Rodzina łącznie była w tej wojennej drodze całe dwa tygodnie pamiętnego września ‘30’.

Wieś zastali już inną. Szarogęsili się tu niemieccy gówniarze w żółtych (brunatnych) mundurach członków SA. Między innymi obok rodziny Mądrzejewskich, na folwarku, w starym domu krytą trzciną mieszkała niemiecka rodzina, których dwójka młodzieńców groziła Polakom zapowiadając im: „Teraz musicie nas słuchać, bo jak nie to was zastrzelimy!”.

Małgorzata rocznik 1931 w czasie okupacji chodziła do Volkschule, do niemieckiej szkoły w Wieldządzu, gdzie uczył Eryk Dalkowski, który również przed wojną w tu pracował. Zniemczony Dalkowski ożeniony był z Niemką Templinówną, córką wieldządzkiego karczmarza Beno Templina. Pracowała tam także młoda niemiecka nauczycielka, która wryła się w pamięć p. Małgorzaty, a której nazwiska nie pamięta. Byłą wredna. Biła gdzie popadnie, również po twarzy. Doświadczyła tego sama, kiedy miała kłopot z malowaniem pewnego rysunku! Pamięta też wielką mapę wiszącą w klasie na której oznaczano zwycięski pochód pancernych zagonów wojsk niemieckich. Trzeba było tą mapę dobrze poznać, aby nie narazić się na karę!

Rodzeństwo Sosnowskich; Józef i  Marta Mądrzejewska. Zdjęcia zostały wykonane przed wojną lub w czasie okupacji.

 

 

Marta Mądrzejewska

Sprawa III narodowościowej grupy niemieckiej.

          Ze wsi Wieldządz w czasie okupacji usunięto większość Polaków, zwłaszcza właścicieli gospodarstw. W zasadzie wszystkie stare pomorskie rodziny zostały wywiezione do Rzeszy na roboty, przeważnie do niemieckich bauerów. Natomiast Polaków, którzy przybyli na Pomorze z południa Polski w latach 20 tych wyrzucono do Generalnej Guberni.

Jesienią 1939 roku wyprowadzono ze wsi do Białego Boru k/Błędowa i tam zamordowano siedmiu mieszkańców Wieldządza. W zasadzie na miejscu pozostali robotnicy rolni pracujący w gospodarstwach i folwarkach.

Kiedy w latach 1942/43 wojna w Rosji zaczęła pożerać niemieckie zasoby ludzkie zwrócono swoją uwagę na Polaków z Pomorza i ze Śląska, którzy nadawali się na ‘mięso armatnie’. Według opowieści p. Małgorzaty właściciel folwarku był tak uprzejmy, iż dał nawet podwodę, aby męszczyźni mogli wygodnie dojechać do siedziby gminy w Błędowie i tam podpisać papiery mianujące ich na obywateli niemieckich III narodowościowej grupy niemieckiej. Podpisanie takiej listy oznaczało automatycznie obowiązek służby wojskowej w Wermachcie. Wśród ponad 300 tysięcy Polaków wcielonych do Wermachtu znalazł się Bronisław Mądrzejewski Służba trafiła się jak większości Polaków na Zachodzie, w jego przypadku we Francji koło Marsylii. Nie znamy szczegółów przebiegu tej służby, ale nasz Bronisław przy pierwszej nadającej się okazji dał się wziąć do niewoli angielskiej, amerykańskiej(?)i do Polski wrócił jako żołnierz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Trochę z przekąsem moja rozmówczyni mówi, iż ojciec miał szczęście, bo do wojska polskiego nie zdążył na Monte Cassino, bo rzeź była tam okrutna! Nie wiemy w jakiej jednostce służył, ale wojsko gen. Andersa, do którego podobno Bronisław trafił, kończyło swój szlak bojowy gdzieś w Bolonii we Włoszech. Do kraju wrócił na samą gwiazdkę 1945 roku i to z prezentami, które ucieszyły wszystkich tak samo jak widok ocalałego z wojennej zawieruchy ojca!

Od lewej stoi Bronisław Mądrzejewski, na drugim zdjęciu w środku.

 

Mieszkańcy Wieldządza przed 1939 i  po 1945 r.

Zaraz po działaniach wojennych, w 1945 roku prawdopodobnie dzierżawcą (może zarządcą?) folwarku Fischera był niejaki Izdebski.

W początkach w gospodarstwie pracowali jacyś Niemcy, w stosunku do których zdaje się zastosowano przymus pracy? Potem jednak gdzieś zniknęli! Następnie gospodarstwo o pow. 175 ha, jako dobro poniemieckie został  rozparcelowany między następujących mieszkańców Wieldządza (według M. Świderskiej);

  1. Argalski Wojciech
  2. Kobiałka Stanisław
  3. Mulewski Stanisław
  4. Roda Bronisław
  5. Puszkarz Władysław
  6. Przybysz Władysław
  7. Świderski Stefan
  8. Sosnowski Jan
  9. Mądrzejewski Bronisław
  10. Welz Jan
  11. Przytuła Stanisław
  12. Mulewski Jan (zrezygnował)
  13. Wiśniewski Józef
  14. Socha Stanisław
  15. Dynowski Józef
  16. Matuszak Jan
  17. Grykier Władysław

Według kroniki szkolnej z Wieldządza w sporządzonym po wojnie wykazach figurują Polacy-mieszkańcy wsi sprzed 1939 r.;gospodarze Polacy stanowili zaledwie znikomą część, a byli to:

[morga-0.25 ha]

  1. Kamrowski  Michał  (ok. 300 mórg)
  2. Pniewski Władysław ( ok. 150 mórg)
  3. Fic Marek                 (ok. 75 mórg)
  4. Romanowski Franciszek (ok. 60 mórg)
  5. Dąbrowski  Władysław
  6. Wojciechowski Czesław (obecnie Pajer)
  7. Gołębiewski      Jan   (obecnie Goździelewski)
  8. Socha Andrzej
  9. Rogala Tomasz
  10. Łysik Stanisław
  11. Welz Jan
  12. Zieliński Jan, potem dzierżawca Tomaszewski
  13. Matuszak Adam
  14. Kwiatkowski Jan
  15. Mroczkowski Franciszek
  16. .Kochanowski  Bernard

Z Polaków nie posiadających własnej ziemi, a pracujących przy majątku Fischera, lub innych gospodarzy wymienić należy:

  1. Rychlewski Wojciech (nie żyje)
  2. Brzoskowski Franciszek
  3. Murawski Franciszek (drogowy PKP)
  4. Argalski Wojciech
  5. Argalski Jan
  6. Argalski Stanisław ( obecnie pracuje przy PKP)

Pozostali otrzymali ziemię z reformy rolnej, z parcelacji folwarku;

  1. Szyszka Józef
  2. Mulewski Jan
  3. Mulewski Stanisław

10.Mądrzejewwski Bronisław

11.Roda Bronisław

12.Sosnowski Jan

13.Nowakowski Zygmunt

Mądrzejewscy i Świderscy po 1945 roku.

Stodoła po Mroczkowskich  z bocianem w tle.

Świderscy przybyli po 1945 roku, razem z rodziną Przybyszów spod Garwolina. Brali tutaj gospodarki, a raczej gołą ziemię  po parcelacji  folwarku Fischera. Trzeba było ją przez lata spłacać, wybudować domy, budynki gospodarcze. Tak więc w ziemię tą wiele potu wsiąknęło zanim stanęły w pełnym tego słowa znaczenia gospodarki.  Po dzień dzisiejszy ich potomkowie  żyją po sąsiedzku, obok siebie w jednej wsi. Dwóch Świderskich; Zygmunt i Stefan osiedlili się obok siebie, dzieliła ich tylko droga. Wcale nie tak daleko było im do Przybyszów.

Rodzina Świderskich; kopanie ziemniaków. Fot. 1951 r.

 

 Od lewej; Marianna  Grykier z domu Świderska, bracia; Stefan, Kazimierz Świderscy, Bronisława Świderska z domu Kacperkiewicz, Zygmunt i Stanisław  Świderscy oraz sąsiadka ….. Najmłodszy nieznany.

Trochę inna była droga Zygmunta i Małgorzaty. Ich 7 hektarowe gospodarstwo zostało kupione dla nich przez rodziców Świderskich i Mądrzejewskich po 1956 r. ‘w zasadzie’ po Franciszku Mroczkowskim, który był jego właścicielem jeszcze przed wojną. Piszemy ‘w zasadzie’, gdyż przed Świderskimi jeszcze ktoś tam na tej gospodarce był, ale tak krótko, iż nawet w pamięci się nie zapisał. Jakby kto chciał można by to sprawdzić w sądzie lub w geodezji.

Małgorzata i Zygmunt Świderscy;

Zygmunt Świderski   Małgorzata Mądrzejewska

[*13.04.1930†13.06.1984]   [*13.07.1931]

Ślub wzięli w 1954 r. w rodzinie tej urodziło się sześcioro dzieci.

Dzieci Zygmunta i Małgorzaty; Jadwiga / Zdzisława / Krystyna / Bogusława-Maria / Danuta / Mirosław.

Od lewej; Małgorzata Świderska z córką Jadwigą, z tyłu Franciszek i obok Prakseda Mroczkowscy.

Zdjęcie wykonano na podwórzu gospodarstwa Mroczkowskich w Wieldządzu ‘za jeziorem’ w 1956 r., a więc tuż niedługo przed kupnem gospodarstwa.

 

Od lewej; ‘Lula’ Małgorzata Świderska, Marta Mądrzejewska, Zygmunt Świderski z Jadzią Stefania Mądrzejewska-Lesińska. [Fot. 1956 Wieldządz]

Początki były gospodarowania były trudne. Był co prawda jeden koń, ale do niektórych prac trzeba było go sprzęgać z koniem Witolda Sosnowskiego z Płąchaw. Wzajemnie odrabiano sobie tą pomoc, ale ojciec Małgorzaty nie wyobrażał sobie innego życia, mimo, że Matka koniecznie chciała iść do miasta.

 

Zanim rozpoczęło się gospodarowanie trzeba było odsłużyć w Ludowym Wojsku Polskim. Na koniu Zygmunt Świderski.

 

Rodzeństwo Mądrzejewskich; Stefania, Jerzy i ‘Lula’-Małgorzata.

Poniżej; Małgorzata i Zygmunt Świderscy z pierworodną córką Jadwigą. [Fot. 1956. wykonał Stanisław Świderski]

 

Ten stary dom połączony z oborą był własnością Jana, później Franciszka Welza. Gospodarstwo kupił Zdzisław Przybysz.

 

W roku 1968 r. stanął nowy dom i obora. W tamtym czasie były to pierwsze wzorcowe domy

 

Małgorzata i Zygmunt gospodarstwo prowadzili do 1984 roku, tj. do śmierci Zygmunta, przekazując je córce Krystynie i zięciowi Zdzisławowi Przybyszowi, którzy gospodarują tu do dzisiaj.

Konie Świderskich;

Na ciężkich, lecz urodzajnych ziemiach trzeba było orać w trzy konie. Za pługiem Zygmunt Świderski za oraczem szedł człowiek z koszem (sąsiad Władysław Grykier)  zbierając wyorane ziemniaki.

 

Zygmunt Świderski z pługiem.

 

Zygmunt Świderski i ‘Baska’. To jest ostatni koń w gospodarstwie Świderskich-Przybyszów. ‘Baśka’, padła w latach 90 tych w gospodarstwie.

Potem z wielkim trudem udało się ‘zdobyć’ ciągnik, maszyny. Niżej ciągnik marki Ursus ze snopowiązałką.

 

50 lecie małżeństwa Marty i Bronisława Mądrzejewskich w 1979 roku;

 

Od lewej stoją; Stefania Mądrzejewska-Lesińska, Jerzy Mądrzejewski, ‘Lula”-Małgorzata Świderska. Siedzą jubilaci Mądrzejewscy; Marta i Bronisław.

 

50 lecie małżeństwa obchodzone w 1982 r. na sali Urzędu Gminy w Płużnicy. Są tu rodziny Mądrzejewskich i obchodzących równocześnie 50 lecie Józefa i Wincenty Mendykowie z Józefkowa.

Wytwory Pani Małgorzaty

 

Zawsze gdzieś w tle było wieldządzkie jezioro i niedaleko gospodarstwo Świderskich i Przybyszów.

 

Fotki z publicznych spraw Małgorzaty Mądrzejewskiej-Świderskiej z końcowych l. 40 tych.

Jedno z pierwszych przedstawień wieldządzkiej młodzieży. Fotografie zrobiono na tle dawnej karczmy Beno Templina, dzisiaj świetlicy wiejskiej.

 

Od lewej stoją; Wacława Przybysz, Tadeusz Romanowski, Agnieszka Jankowska, Stanisław Gierada, Helena Brostek, Wojciech Tabor, Mieczysław Przybysz(klęczy), Maria Tuszyńska, Alfred Luka, Eugenia Wątroba, Lucjan Gierada, Monika Simson, Marian Socha, Małgorzata Mądrzejewska.

 

Zdjęcie wykonano na tle kościoła w Nowej Wsi Królewskiej w końcowych latach 40 tych ub. wieku. Na zdjęciu w środkowym rzędzie; dyrygent chóru i miejscowy organista Jan Topolewski i ks. Franciszek Licznerski. W III rzędzie-3 od prawej Małgorzata Świderska. Ponadto na fotografii są; …Mazur, Wacława przybysz, Adela Tuszyńska, Klara Wojciechowska śpiewająca pięknym sopranem, Czesław Robaczewski z Uciąża i Józef Rychlewski w Wieldządza.

Gospodarstwo Krystyny i Zdzisława Przybyszów dzisiaj…

 

 

Gdzieś tam  niżej pola, łąki i póki co od zawsze jezioro…