Diariusze, Kroniki, Opowieści z terenu gminy
Biografie ludzi gm. Płużnica

Stefan Ślusarz z Dąbrówki

Opracowanie Janusz Marcinkowski   Dąbrówka 2014 r

 Od lewej: Stefan Ślusarz, prezes Gminnego Koła Związku Kombatantów w Płużnicy. Obok koledzy z Zarządu: Bronisław Drzyzga i Maria Starba, obaj z Płużnicy. [Fot. Płużnica 2010 r.]

 Spotkałem się z p. Stefanem w jego domu w Dąbrówce 23 czerwca 2014 roku do południa. Rozmowa z człowiekiem, który niedługo, za miesiąc kończy 93 lata i ciągle jest sprawny. Przyjemność i frajda rozmowy jest tym większa, iż ma otwarty umysł i zdaje sobie sprawę z podarunku losu, który umożliwił mu przeżycie tylu doniosłych i dramatycznych zmian w życiu ludzi, w tych 9-ciu dziesiątek lat jego życia.

Rodzinny dom Stefana Ślusarza. Urodził się bowiem Stefan Ślusarz 12 lipca 1921 roku w miejscowości Zarajec Potocki. Kiedyś, za jego młodości w miejscowości tej było 70 małorolnych gospodarstw, natomiast dzisiaj wieś ta położona jest w województwie lubelskim w powiecie janowskim w gminie Potok Wielki.Ślusarzowie mieszkali w swoim 5 hektarowym gospodarstwie położonym od Zarajca ponad 2 km na tzw. wybudowaniu. Wieś stanowiła niegdyś własność Potockich.Gospodarstwo Ślusarzów zrodziło się z carskiego ukazu uwłaszczeniowego z 1864 r., na podstawie którego ojciec Stefana został uwolniony z poddaństwa i na dodatek otrzymał 4 ha z pańskiego majątku. Potem dokupił do tego 1 ha gruntu od jakiegoś Żyda, i w ten sposób był na swoim. Miał on też inne szczęście, otóż zgodnie z carskimi ukazami, jako że był jedynakiem to w carskim wojsku, a służba trwała 25 lat, służyć nie musiał. Tak więc gospodarstwo, jak na warunki Małopolski było wcale niemałe!

Kiedy pytam o dom, to p. Stefan z uśmiechem, mówi: „dom to mieli bogacze, a ta cała reszta mieszkała w psich budach”. Budynki stawiano skromne z podziałem na część inwentarską i część mieszkalną, przeważnie z jedną izbą, z polepą glinianą zamiast drewnianej podłogi. W tej jednej izbie było wszystko: kuchnia, jadalnia, salon i sypialnia. Z rozbawieniem słucham opowieści jak to u sąsiadów było 11 pociech, a wszystko to w jesienno-zimowe wieczory siedziało wysoko na zapiecku. Kiedy do chaty zawitał gość, to znad pieca widział tylko rząd dziecięcych łebków wystających jak jaskółki w gnieździe. A że owe główki próbowały wtrącać się do rozmowy starszych więc ojciec i pan domu miał na podorędziu stać bat i od czasu do czasu śmigał nim po swoich pociechach i był spokój!

W jego rodzinnym domu, aż tak źle nie było. Rodzeństwa było pięcioro, a więc mniej niż u innych. Mimo to bieda na wsi była niewyobrażalna! Kłopot był również ze spaniem. Na noc, kiedy było już bardzo zimno przynosiło się do izby snopki słomy i na nich się spało. Rano snopki się wynosiło i z sypialni robiła się kuchnia. Małe dzieciom ścielono na ławach do pieca przystawionych. Wiosną, latem i jesienią młodzież spała w stodole, a ojciec od zawsze nocował w oborze. Jedynie czego nie brakowało, to pierzyny. Gęsi chowano po 20, 30 sztuk, więc pierza było pod dostatkiem. Każda panna przed zamążpójściem starała się tych pierzyn i poduszek wystarczającą ilość przygotować-bo to był często jedyny posag!

Partyzantka. W 1939 roku tamten świat skończył się nagle. Jakoś się biedowało, tym bardziej, iż nie była to nowość. Do partyzantki GL-AL poszedł w marcu 1943 r., bo akurat była pod ręką. Był w niej do końca okupacji. Przyjął pseudonim ‘Jan’. Jeśli było trzeba zbierali się nocą. Prowadzono szkolenia polityczne wyjaśniające cele walki z Niemcami i o społeczne zmiany w kraju. Głównie szło o zniesienie wyzysku i nierówności społecznych. Tak, żeby nie było podziału na biednych i bogatych. Szkolili się również posługiwania bronią.

Wyzwolenie przyszło w 1944 roku. W lato do wsi weszła Armia Czerwona. Zaraz potem zarządzono mobilizację do I Armii LWP. Coś tam jednak z tą mobilizacją nie było tak, podejrzewano, iż młode wojsko może być wyprowadzone na rekruckie szkolenie w głąb Rosji, może aż do Sielc nad Oką. Tak więc trzeba było poczekać. Trochę później, kiedy nadeszła pora kopania ziemniaków poszedł Stefan z innymi do sąsiadów pomóc w tej ręcznie wówczas robocie. Po takim ciężkim dniu zbierali się pracujący na wspólny poczęstunek.

 Była młodzież, była muzyka, była zabawa. Stefan grał na skrzypcach, więc chętnie go zapraszano. Wtedy, kiedy się już trochę rozkręciło zjawili się Ci z NKWD. Domagali się od gospodarzy wódki. Kiedy jej nie dostali, zabrali paru młodzieńców do gminnego aresztu. Posiedział sobie w nim również i Stefan do samego rana, a skoro świt wartownik, jego znajomek wypuścił go do domu. Fakt jednak zarejestrowania nie uszedł uwadze i nie było bezpiecznie tak luźno chodzić i koniec końców, Stefan znalazł się w wojsku, w 2 Armii WP.

Wojskowa służba.Trzeba pamiętać, iż w Europie na dobre trwała jeszcze wtedy, jesienią 1944 roku, wojna. Punkt zborny był w Kraśniku. Stamtąd młode wojsko powędrowało do dzisiejszej polskiej Skwierzyny, wtedy niemieckiego miasta Schwerin an der Warthe. Jest to miasto w zachodniej Polsce, w woj. lubuskim, w powiecie międzyrzeckim. Tam Stefan Ślusarz przeszedł przyspieszone szkolenie rekruckie, złożył przysięgę, taką przedwojenną z księdzem kapelanem przy sztandarach. Wtedy na przysiędze mówiono: „Dzisiaj przysięga, jutro front”.Potem jednostka przeszła szlak: Głogów-Zielona Góra-Częstochowa- Zgorzelec. W tym ostatnim mieście zastał ich koniec wojny. Potem, do wrzesnia1946 roku była służba w garnizonie WP w Skwierzynie.

Poszukiwanie swego miejsca na ziemi.Z tej wojskowej służby wyniósł ważny dla siebie posag. Otóż żołnierze, po odbyciu wojennej służby otrzymywali kwit na kawał ziemi, głównie z opuszczonego niemieckiego mienia. Tak więc Stefan Ślusarz po rozstaniu się z wojskiem począł poszukiwania tego upragnionego, swojego kawałka ziemi. Mimo, iż było tego całkiem sporo, to nie było to takie łatwe. Byle czego brać nie chciał. Wyobrażał sobie, że znajdzie sobie gospodarkę poniemiecką w komplecie, żeby były budynki, sprzęt, jakieś urządzenia do obróbki roli. Szukał na Śląsku, ale zaraz za ruskim wojskiem szli ludzie i albo zasiedlali domy i gospodarstwa, albo były one wyrabowane do cna. Pojechał na wschód, gdzieś w okolice Dołhobyczowa. Trafił do jednej wsi, zaszedł do sołtysa. Sołtys był swój, miał pod sobą dwie wsie, chodził w mundurze z białoczerwoną opaską na ramieniu. W kącie kuchni za miotłą na wszelki wypadek stał karabin. Dwaj żołnierz dogadali się. Niedaleko była do wzięcia gospodarka. Na miejscu okazało się jednak, iż siedzi już tam Ukrainiec. Okazał się ‘ugodny’ i zrezygnował na rzecz Stefana. On jednak szukał jeszcze coś innego i kiedy znalazł się brat, który wrócił „od Andersa” jak wtedy mawiano, to mu tą „zaklepaną” gospodarkę odstąpił. Brat jednak osiąść tam nie mógł, bo go za swojego nie wzięto, bo był nie z tego wojska!

Gospodarka na wsi to nie był taki miód. To była ciężka robota. Póki co Stefan próbował zaciągnąć się do Milicji, ale mu znajomek komendant odradził, bo to chłopcy z AK jeszcze wtedy urządzali polowania na funkcjonariuszy!

 Pozostało więc szukać dalej. W domu nie było czego szukać, ziemi było niewiele, a i gospodarstwo położone było na odludziu. Znalazł coś na Pomorzu, aż w Pruszczu Gdańskim. Pojechał, posiedział. Przyszły teść był sołtysem. Była też córka, ale jej ojciec wyglądał i zachowywał się jak przyszły tyran, więc po nocy, na drugi dzień zdecydował się uciekać gdzie pieprz rośnie! Zabawnie było w tym mieszkaniu, w którym nocował. Była pościel, firany na oknach, deskowana podłoga. Wszystko to było niezwykłe, trzeba było się porządnie myć, a nawet odsłaniania firan się uczyć!

Potem okazało się, iż w Malankowie na Pomorzu, koło Lisewa mieszkają krewniacy o nazwisku Miś. Byli pracownikami u Niemca Leibrandta w Dąbrówce. Pojechał więc w odwiedziny. Taka jakoś się zgadało: w Dąbrówce jest wdowa po kowalu Maria Jabłońska z córką Czesławą. Było też siedlisko z domem i budynkami gospodarczymi po zamordowanym przez hitlerowców w 1939 r. kowalu Janie Jabłońskim. Przy tym było 1,5 ha ziemi, i co ważne jest możliwość dobrania po niemal po sąsiedzku z poniemieckich gospodarstw te 8 posagowych hektarów, które należały się Stefanowi za wojskową służbę.

Wszystko więc się zgadzało, nawet kuźnia, chociaż stała wyszabrowana przez Niemców i swoich. Była ona przydatna, bo Stefanowi zawsze ten fach pasował i bez wielkiej nauki pług potrafił zmajstrować i własnoręcznie konia podkuć również! Z Jabłońskimi dogadał się szybko i tak od 1952 r. do dnia dzisiejszego w Dąbrówce gospodaruje i chociaż ma swoje 93 lata, to jeszcze syna do szkoły swoim ‘Maluchem’ wozi.

 Stefan Ślusarz przed swoim domem i przy swoim „Maluchu”.

 

 Świadectwo ukończenia Gminnej Szkoły Rolniczej w Józefkowie w 1947 r. przez Czesławę Jabłońską.

 Powojenne gospodarowanie. Stefan Ślusarz prowadził swoje ok. 8,5 hektarowe gospodarstwo, chociaż w Urzędzie Ziemskim można było więcej ziemi dostać, tylko po co! Z ojcowizny był on do małego przyzwyczajony i to co miał to w zupełności wystarczyło. Przypomnijmy zresztą, iż nawet latach 70 tych średnia wielkość gospodarstwa w gminie Płużnica ledwie przekraczała 7 ha. Po za gospodarowaniem podejmował się pracy publicznej we wsi Dąbrówce i w gminie. We wsi przez kilka dziesiątków lat zajmował się Kółkiem Rolniczym, które posiadało sprzęt do pomocy rolnikom w pracach polowych. Organizacja ta jeszcze w Dąbrówce funkcjonuje, chociaż rolników jest tu coraz mniej. Jest też członkiem Związku Kombatantów, a w ostatnich latach pełnił funkcję prezesa Zarządu Gminnego.

Zawsze, kiedy było trzeba stawał z młodzieżą, władzami przy pomnikach upamiętniających poległych i zamordowanych mieszkańców gminy Płużnica. Działał w ruchu ludowym, szczególnie silnie związany z chłopski nurtem tego stronnictwa.

Rozmowa o dawnej Dąbrówce.Teścia swego Jana Jabłońskiego Stefan Ślusarz nie miał szans poznać.

W Dąbrówce Jabłoński zjawił się w latach dwudziestych. Kupił tutaj dom i zabudowania prawie w centrum wsi. Tuż obok nieistniejącego już gospodarstwa Przywarów. Było tu 1,5 hektara ziemi, a w budynku gospodarczym urządzona kuźnia. Jan Jabłoński był licencjonowanym mistrzem kowalskim, a jego w ramy oprawiony dyplom mistrzowski do dzisiaj wisi w Dąbrówce.

 

 Dyplom ów wystawiony przez Komisję Egzaminacyjną dla zawodu kowalskiego przy Izbie Rzemieślniczej Woj. Pomorskiego stwierdzał, iż Jan Jabłoński urodzony dnia 24 maja 1897 roku w Chełmnie złożył egzamin w zawodzie kowalskim. Jan Jabłoński oprócz kowalstwa parał się stolarstwem. Tak więc można było zamówić u niego drzwi, okno, stół. Przy małym gospodarstwie kowala, oprócz krowy, świń i drobiu stało 50 uli pszczelich, z których pozyskiwany miód używany był w domowym gospodarstwie, ale szedł także na sprzedaż dając dodatkowe korzyści gospodarzom. Wielka szkoda, iż ta piękna sztuka, która na naszych oczach umiera.

Kuźnia w tamtych, przedwojennych latach to było szczególne miejsce we wsi. Zbierali się tam ludzie, nie tylko dla podkucia konia, czy reperacji sprzętu, narzędzi. Można było pogadać o tym i o owym, a może ubić jakiś interes!

Co ciekawe przy gospodarstwie Jabłońskich stał drewniany, już przed wojną nieczynny wiatrak. Został on rozebrany, a drewno posłużyło za cembrowinę do budowy studni. Pewnie wiatrak ten stał się we wsi zbędny skoro mąkę i śruty robiło się w elektrycznym „śrutowniku” Marciszewskiego w Dąbrówce. Tenże Marciszewski w czasie wojny wspomagał pozostających tu niewielu Polaków mąką i śrutem, co wtedy decydowało czasem o przeżyciu. Między innymi dużą pomoc od niego otrzymywała wdowa po Janie Jabłońskim Maria. Trzeba pamiętać, iż Niemcy ściśle kontrolowali obrót produktami rolnymi, w tym zbożem i mąką, tak więc pomaganie ludziom nie było łatwe, a momentami wręcz niebezpieczne! Później, już po wojnie Marciszewscy wyprowadzili się pod Bydgoszcz.

Przed wojną do wsi podciągnięto linie elektryczne, część gospodarstw we wsi miało prąd. . Prąd płynął z elektrowni z Gródka pod Grudziądzem, ale zdaje się, iż we wsi wszyscy nie korzystali z tego dobrodziejstwa. Tacy gospodarze, jak Marciszewski i Deręgowski mieli tzw. siłę. Natomiast Jabłońscy korzystali z tej nowoczesności do oświetlania domu.

W rodzinie Marii i Jana Jabłońskich przed wojną urodziły się dwie córki, starsza Febronia i młodsza, późniejsza żona Stefana Ślusarza Czesława. Niestety wojna zniszczyła tą w miarę spokojną egzystencję rodziny. Moment ten został opisany przez miejscową nauczycielkę Bronisławę Kroskowską tak:

„2 września 1939 r. we wsi było pełno uciekinierów. Ludność wsi, na skutek błędnego polecenia władz sposobiła się do ucieczki przed nadciągającym frontem. Każdy zabierał najpotrzebniejsze rzeczy. Niektórzy: Kroskowska, Kościelscy, Przywarowie, Jabłońscy, Dąbkowski, Tybuła, Leibrandt, Prietz dojechali tylko do Zelgna k. Chełmży i we wtorek 5 września wrócili do Dąbrówki. We wsi zastali obrabowane domy i wałęsające się po polach bydło. Na domu Otto Foerstera powiewała hitlerowska flaga. Polacy byli obserwowani przez Niemców, których większość podczas przejścia frontu pozostało we wsi.

8 wrzesień 1939 r w Dąbrówce; Niemcy nakazują antenę radiową zdjąć. Radio skradzione. Jan Jabłoński, kowal, który przyszedł z rana języka zasięgnąć, pomógł nauczycielce Kroskowskiej przy tej czynności. Niemcy odbierają rowery męskie. Trzeba było rowery własne odprowadzić do Błędowa do Amtu [Amtbezirk – gmina] i tam oddać”.

Kowal Jabłoński w 1939 r. został aresztowany i wywieziony wozem konnym do więzienia w Chełmnie i w dwa tygodnie później w Klamrach stracony. Nauczycielka pisała: „4 listopada z przyczyny miejscowych hitlerowców aresztowano i zamordowano w Klamrach lub Płutowie 7 mieszkańców wsi: Jana Burchardta, jego córki Walerię i Marię, Czesława Jagielskiego, Stanisława Klusego, Marka i Mieczysława Zawadów, Jana Jabłońskiego”. Przy aresztowaniu Jabłońskiego i innych mieszkańców Dąbrówki obecny był Niemiec Hugo Rohde znany wszystkim tutejszym Polakom, aresztowanych musiał zawieść do Chełmna Wł. Mikołajczak końmi Br. Deręgowskiego, wozem Heleny Przywarowej. Z chełmińskiego więzienia zginęli bez śladu zamordowani albo na Klamrach lub w Płutowie”.

Dociekając przyczyn zapisuję to co sugeruje Stefan Ślusarz. Otóż Jabłoński wykonywał roboty kowalskie, również dla niemieckich gospodarzy. Niektórzy z nich byli mu winni pieniądze. Jednemu z nich miał powiedzieć: „Jakby tu był Hitler, to byście szybko zapłacili”. Miała też miejsce podobna rozmowa z miejscowym przywódcą hitlerowców z Otto Foersterem. Ten 18 kwietnia 1939 roku strzelał do Polaków, co skończyło się wielka aferą i w końcu Foerster wylądował w więzieniu. Kiedy trzeba było odwieść rannych ludzi poproszono tegoż o powózkę, ten zdecydowanie odmówił. Miał wtedy Jabłoński się wyrazić: „podwodę Foerster był dał, gdyby był tu Hitler”. Być może takich wypowiedzi było więcej. Znamy takie przypadki z innych miejscowości, iż za żarty z Hitlera ludzi mordowano, wsadzano do więzień i obozów koncentracyjnych. Foerster zapisał się na terenie gminy Błędowo jak najgorzej. Dzisiaj na jego gospodarstwie jest Tadeusz Sochacki.

A oto co na temat losów wojennych rodziny Marii Jabłońskiej napisała Br. Kroskowska:„W dniu 18 listopada musiała nauczycielka Kroskowaska wyprowadzić się ze szkoły. Wyprowadziła się do Marii Jabłońskiej, wdowy po kowalu. Polacy wieczorami przynosili już prawie wszystkie meble, tak, że tylko było łóżko, stół, krzesło w domu. Niemcy odebrali wszystko wg inwentarza i protokolarnie. Od tego czasu zwolniono nauczycielkę z obowiązku pilnowania szkoły. W lato 1940 r. wyrzucono Marię Jabłońską na starą ruderę Jeschkiego na wybudowanie, a pracować musiała u Bürgermeistra Schimmiga, który, z opowiadania Jabłońskiej nigdy Polaków nie krzywdził. Dola Polaków była coraz smutniejsza. W tym roku spalił się dom komornicki Michała Cichego. Treuhänder Felski opuścił Dąbrówkę, bo nie miał dochodu. Rodziny ze spalonego domu wprowadzono na gospodarkę Marii Jabłońskiej.

W Dąbrówce z Polaków nie posiadających III grupy niemieckiej pozostali: Maria Jabłońska, Stanisław Bryl, Władysław Mikołajczak, Michał Izdebski z synami. Maria Jabłońska, wdowa po zamordowanym kowalu wróciła W 1945 r. na swoją zniszczoną gospodarkę z tułaczki sama, dzieci zostały jeszcze u rodziny”.

Stefan Ślusarz, rolnik i społecznik.

Spotkanie ludowców w 1985 r. na sali urzędu gminy w Płużnicy. Od lewej; Jerzy Mendyk, Mika, Józef Bernady, Stefan Ślusarz, Stefan Duma i Stanisław Pęcherek.

Stefan Ślusarz w latach 2000 cznych.

Działał w ruchu ludowym, był radnym samorządów w Gromadzie Kotnowo (1955-1958), w spółdzielczości rolniczej: w Gminnej Spółdzielni „SCh”, Kółkach Rolniczych i spółdzielni Kółek Rolniczych.

Zawsze żywo interesował się życiem publicznym wsi. Np. w zebraniu wiejskim w Dąbrówce w dniu 13 grudnia 1974 r. oprócz mieszkańców wsi uczestniczyli Janusz Marcinkowski Przewodniczący Gminnej Rady Narodowej, Kazimierz Mikołajczak dyrektor Banku Spółdzielczego. W dyskusji nad problemami rolnictwa, w kwestiach poprawy zaopatrzenia wsi, poprawy działalności SKR i GS rozmawiali: Stefan Ślusarz, Irena i Tadeusz Klocowie, Tadeusz Urbański, Tadeusz Cieślik, Kazimierz Taczyński. Wtedy wieś nurtowały takie kwestie jak: zanieczyszczenie drogi przez PGR Działowo obornikiem wożonym na pola, częstym wyłączaniem prądu elektrycznego i słabym funkcjonowaniem urządzeń melioracyjnych.

Kombatant. Należał do gminnego Związku Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych. W latach 80 tych pracował w Komisji Rewizyjnej, potem w l. 90 tych i pierwszej dekadzie 2000 cznych był członkiem Zarządu Związku Kombatantów, a w latach 2011-2014 prezesem Zarządu.

Mgowo, wrzesień 2010 r. 1 września 2010r.jak zwykle objechaliśmy pomniku upamiętniające miejsca zbrodni hitlerowskich. To było prawie jak pożegnanie z moimi przyjaciółmi. Kończyłem bowiem drugą kadencję wójtowską i nie zamierzałem dalej ubiegać się o tą funkcję.

 

Pojechaliśmy w składzie: Od lewej: Jarosław Tylmanowski, Edward Kruk, Bronisław Drzyzga, Krystyna Różyńska, autor, Stefan Ślusarz.[Fot. pomnik w Mgowie]

 Kilka ujęć ze spotkań kombatanckich.

 

Z lewej siedzą ludzie z Torunia, potem Janusz Marcinkowski, Krystyna Różyńska, prezes Zarządu Stefan Ślusarz i w-ce prezes Bronisław Drzyzga.

 

Od lewej; Elżbieta Małek, prezes Stefan Ślusarz, w-ce prezes Bronisław Drzyzga, sekretarz gminy Magdalena Szczepanik.

 Odszedł Stefan Ślusarz!

Zmarł w wieku 93 lat w Dąbrówce 26 listopada 2014 r.

[12.07.1921-26.11.2014]

 [Fot. Płużnica 2010 r.]

 Stefan Ślusarz urodził się 12 lipca 1921 roku w miejscowości Zarajec Potocki, w gminie Potok Wielki w powiecie janowskim w województwie lubelskim. Niegdyś wieś ta była własnością Potockich co odzwierciedlała nazwa wsi. Jak sam wspominał, kiedyś za jego młodości w tej miejscowości było 70 małorolnych gospodarstw. Ślusarzowie gospodarowali na swoim 5 hektarowym.

Gospodarstwo Ślusarzów zrodziło się z carskiego ukazu uwłaszczeniowego z 1864 r., na podstawie którego ojciec Stefana został uwolniony z poddaństwa i na dodatek otrzymał 4 ha z pańskiego majątku. Wspominając tamte czasy mówił zawsze o niewyobrażalnej biedzie na polskiej wsi.

W czasie II wojny światowej trafił do partyzantki GL-AL w marcu 1943 r. Był w niej do końca okupacji. Przyjął pseudonim ‘Jan’. Jeśli było trzeba zbierali się nocą. Prowadzono szkolenia polityczne wyjaśniające cele walki z Niemcami i o społeczne zmiany w kraju. Głównie szło o zniesienie wyzysku i nierówności społecznych. Tak, żeby nie było podziału na biednych i bogatych. Szkolili się również posługiwania bronią.

Wyzwolenie przyszło w 1944 roku. W lato do wsi weszły radzieckie oddziały. Zaraz potem Stefan Ślusarz został zmobilizowany do I Armii LWP. Z Armią tą przeszedł szlak bojowy, począwszy od Głogowa, poprzez Zieloną Górę i Częstochowę do Zgorzelca. W tym ostatnim mieście zastał go koniec wojny. Po ustaniu walk, do września1946 roku pełnił służbę w garnizonie WP w Skwierzynie.

Z tej wojskowej służby wyniósł ważny dla siebie posag. Otóż żołnierze, po odbyciu wojennej służby otrzymywali kwit na kawał ziemi, głównie z opuszczonego niemieckiego mienia. Tak więc Stefan Ślusarz po rozstaniu się z wojskiem począł poszukiwania tego upragnionego, swojego kawałka ziemi.

Po ciekawych, przewijających sie w jego opowiadaniu poszukiwaniach nowego miejsca na ziemi, ‘dogadał’ się z córką Jabłońskich z Dąbrówki i od 1952 r. przez parę dziesiątków lat prowadził z nią, ze swą żoną Jadwigą gospodarstwo rolne.

Mieszkał w Dąbrówce do swojej śmierci i chociaż przekroczył 90 lat, to od czasu do czasu widzieliśmy Go kierującego własnym ’maluchem’.

Poza gospodarowaniem, opiekowaniem się pasieką, podejmował się pracy publicznej we wsi Dąbrówce i w gminie. We wsi przez kilka dziesiątków lat zajmował się Kółkiem Rolniczym, które posiadało sprzęt do pomocy rolnikom w pracach polowych. Organizacja ta jeszcze w Dąbrówce funkcjonuje, chociaż rolników jest tu coraz mniej.

Był członkiem Związku Kombatantów, należał do gminnego Związku Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych. Był z nami zawsze kiedy w ramach gminnej delegacji odwiedzaliśmy miejsca pamięci zamordowanych w czasie II wojny światowej mieszkańców naszych wsi. W latach 80 tych pracował w Komisji Rewizyjnej, potem w l. 90 tych i pierwszej dekadzie 2000-cznych był członkiem Gminnego Zarządu Związku Kombatantów, a w latach 2011-2014 prezesem tego Zarządu.

Działał w ruchu ludowym, szczególnie silnie związany z chłopski nurtem tego stronnictwa, był radnym samorządów w Gromadzie Kotnowo (1955-1958), w spółdzielczości rolniczej: w Gminnej Spółdzielni „SCh”, Kółkach Rolniczych i spółdzielni Kółek Rolniczych.

Zawsze żywo interesował się życiem publicznym wsi. Regularnie brał udział w zebraniach, gdzie wielokrotnie odnotowano jego wnioski i opinie o sprawach wsi, gminy. Nie brakowało w jego wypowiedziach troski o stan spraw publicznych Rzeczypospolitej.

Stefana Ślusarza pochowaliśmy 29 listopada 2014 r. na cmentarzu parafialnym w Lisewie. Żegnała Go rodzina, sąsiedzi, delegacja samorządów i organizacji.

Odszedł człowiek skromny, spokojny, uważający, iż należy losowi dziękować za kilka dziesiątków lat pokoju, za dostatek codziennego chleba i względnego dobrobytu, bo jak w rozmowie ze mną się wyraził: „…nigdy nie wiadomo, kiedy może być gorzej”!

Janusz Marcinkowski