Józef Miszkiewicz; życie i praca.
[*1907 ϯ 2000]
[Fot. 1984 r. Płużnica]
Józef Miszkiewicz urodził się 15 maja 1907 roku w Chotowej pow. Stołpce w woj. nowogródzkim na Wileńszczyźnie, w rodzinie Stanisława i Anny. Ojciec zmarł, gdy Józef był niemowlęciem. Miszkiewiczowie „siedzieli” na ziemi nowogródzkiej od wielu pokoleń, od niepamiętnych czasów.
Rodzina Miszkiewiczów z nowogródczyzny.
==============================
Stanisław Miszkiewicz i Anna
———————————-
Dzieci Stanisława-rodzeństwo Miszkiewiczów;
Karol / Aleksandra(Olesia)/ Bernadeta / Józef
——————————
Maria Sielicka, Karol Miszkiewicz oraz
synowie Miszkiewiczów: Ryszard Miszkiewicz [*1925 ] młodszy Zbigniew Miszkiewicz.
Rodzina; Józefa Miszkiewicza i Jadwigi Paradowskiej.
[*15.5.1907 ϯ2 12 2000] [*25.5.1915 ϯ14.7.1985
Córka Jadwigi i Józefa Miszkiewiczów Bożena Miszkiewicz-Przybylska [*1942]
O losach rodziny z opowieści Zbigniewa Miszkiewicza.
Młyn nasz w Mieszycach został zbudowany przez mojego Dziadka Stanisława Miszkiewicza. Budowę zakończył w 1894 roku. Po Stanisławie młyn i ziemię (9 ha i 3 ha lasu) dziedziczył najstarszy syn Karol. Młyn ten z różnymi wojennymi perypetiami był własnością rodziny do czasu wyjazdu do Kraju – do Polski z „urodzonej” pod patronatem Związku Radzieckiego Białoruskiej Socjalistycznej Republiki.
We wspomnieniach Zbigniewa Miszkiewicza było tak: „W rodzinie dziadka Stanisława były dwie córki, młodsze od mojego taty; Olesia, Bernadeta, oraz najmłodszy syn Józef. Zadaniem mojego taty Karola było siostry wydać za mąż z odpowiednim posagiem, natomiast młodszego brata Józefa wykształcić na nauczyciela, co było prawdopodobnie zgodne z wolą tegoż. Babcię Anię – wdowę po Stanisławie, tata zabrał do siebie. Wiem to wszystko stąd – gdyż mając 8 lat takie słyszałem o tych rodzinnych kwestiach rozmowy w moim domu!
Zbigniew Miszkiewicz spisał swoje wspomnienia, z których korzystałem, przy tym pisaniu.
Mieszczyce; to tutaj stał młyn Miszkiewiczów.
Zbigniew w Mieszczycach.
O domu, jeszcze tym w Chotowie szły wspominki, zwłaszcza wtedy – kiedy trzeba było opuścić rodzinne białoruskie strony. Pisał więc Zbigniew: „ Kiedy doszli do zdjęć i pamiątek, przyszła na myśl nostalgia, i wtedy usiedliśmy wszyscy razem, rodzice zaczęli wspominać przedwojenne czasy, kiedy ten dom dudnił życiem towarzyskim. Przyszły wspomnienia, jak było tu dużo gości, przy okazji rodzinnych uroczystościach.
Bywali na przyjęciach zawsze: ksiądz proboszcz z kościoła naszej parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Chotowie, przed wojną w tym kościele przyjmowałem pierwszą Komunię Świętą, a mój tato, kilka lat wstecz. Ojciec mój pomagał budować ten nowy kościół. Bywali u nas sąsiedzi: Sadowscy, Łukaszewiczowie, państwo Bibikowie?, Bancerowiczowie z mniejszego chotowskiego majątku, Komendant Policji z Rubieżewicz i miejscowi państwo Suszkowie z Chotowy, których to prawie całą rodzinę wymordowali w czasie okupacji nacjonaliści litewscy. Najczęściej przyjeżdżała rodzina ze strony mamy Marii (Marysi) z domu Sielickich z Derewna, a ze strony taty Karola – brat Józef nauczyciel i siostry; Olesia i Bernadeta.
Józef Miszkiewicz nauczycielem.
Losy Józefa potoczyły się więc zgodnie z życzeniem wcześnie zmarłego ojca – Stanisława Miszkiewicza. Pobierał nauki w wileńskim Seminarium Nauczycielskim, które ukończył w 1931 roku z wynikiem celującym.
Pierwszą nauczycielską pracę podjął w 1932 roku we wsi Petrykowicze. Następnie awansował na kierownika Publicznej Szkoły Powszechnej w Pilnicy. Dla przypomnienia; w II RP ziemie te wchodziły w skład państwa polskiego. Polacy żyli tam zgodnie od wieków obok żywiołu białoruskiego. W tej wsi położonej niedaleko uroczyska Wazony pracował do 1938 roku. W tych to Wazonach młyn mieli znajomi Miszkiewiczów pp. Draczyńscy.
Tablica dzisiejszej miejscowości Pilnicy, gdzie pracował Józef Miszkiewicz. Był tam nauczycielem, kierownikiem cztero klasowej publicznej szkoły powszechnej.
Rodzinne sprawy.
Z placówki szkolnej w Pilnicy, gdzie mieszkał, zajeżdżał do rodziny swego brata Karola młynarza, w oddalonych o 1,5 km Mieszycach. Pamięta te wizyty bratanek Zbigniew Miszkiewicz: „… będąc kawalerem przyjeżdżał do nas na rowerze. Razem łapaliśmy ryby, a z wieczora raki, które wypełzały na małą plażę położoną koło domu. Stryj miał sposób na ich łapanie – stawiał jakieś przynęty! Kiedy został przeniesiony w 1938 roku do Pietryłowicz bywał u nas, rzadziej, bowiem dzieliła nas odległość około 15 km, a może trochę więcej”.
Dobry los, przypadek sprawił, iż w życiu nauczycielskim Józefa pojawił się Alfons Paradowski [*2.8.1913 ϯ 22.7.2001] który; po ukończeniu seminarium nauczycielskiego został skierowany do pracy w publicznej szkole powszechnej na białoruskie kresy. Paradowscy pochodzili z Barłożna na Pomorzu Gdańskim.
Alfons Paradowski nauczyciel, kierownik szkoły w Orłowie w latach 1945-1974.
W okolicy tej uczył również Józef Miszkiewicz. Alfons nie czuł się tam najlepiej. Inna kultura, białoruskie otoczenie, inny język, ściągnął więc do siebie swoją siostrę Jadwigę, aby prowadziła mu dom. Tam poznał ją Józef Miszkiewicz i pewnie nie obyło się bez tego, aby młodzi nie wpadli sobie w oko! Młodzi ślub wzięli w niedzielę palmową dnia 10 kwietnia 1938 r. Wybiegając naszą opowieść do przodu – powiedzmy, iż ze związku tego urodziła się w roku 1942 jedynaczka Bożena.
Na tym niewyraźnym zdjęciu Jadwiga i Józef Miszkiewiczowie.
Przez całą okupację; Miszkiewiczowie i Paradowski mieszkali tam – na kresach. Po wojnie razem przyjechali na Pomorze, by w maju 1945 roku objąć szkoły w Płużnicy i Orłowie, które prowadzili, aż do emerytury.
Pierwsza okupacja sowiecka.
W Pietryłowiczach w czasie pierwszej okupacji sowieckiej Józef Miszkiewicz uczył w miejscowej szkole, w języku rosyjskim, gdyż dobrze znał oba języki; ruski i białoruski. Pewnie odpowiadało to władzy sowieckiej jaka nastała tam po wkroczeniu po 17 września 1939 roku Armii Czerwonej. Okres ten wspominał Zbigniew Miszkiewicz: „Uczyłem się w tej szkole w czasie pierwszego wejścia Sowietów, po białorusku i po rusku, władzą oświatową był wtedy „Narodny Komisariat Aswiety BSSR” w Mińsku.
Okupacja niemiecka.
Dla przypomnienia; 22 czerwca 1941 roku wojska niemieckie uderzyły na Związek Radziecki, czyniąc w początkowych miesiącach wielkie postępy.
W czasie okupacji niemieckiej, Józef Miszkiewicz z rodziną przeniósł się do Mieszyc, gdyż w Pietryłowiczach robiło się niebezpiecznie. Wieś leżała blisko Puszczy Nalibockiej, która naszpikowana była różnymi partyzanckimi oddziałami, które zachowywały się bardzo różnie!
W okresie tym, trwającym do 1944 roku nie pracował jako nauczyciel, gdyż w Mieszycach nie było szkoły. Z tą szkołą w Mieszycach było tak; funkcjonowała nawet w początkach niemieckich rządów, ale do czasu, bowiem pewnego razu na skraju wsi partyzanci sowieccy postawili armatę, i nie wiadomo dlaczego akurat w kierunku szkoły wystrzelili dwa pociski. Powstała ogromna wyrwa w ścianie i to był koniec funkcjonowania szkoły!
Poza wszystkim w Mieszycach była rodzina brata Karola, było więc raźniej, można było się wzajemnie wspomagać.
Żona Józefa – Jadwiga z d. Paradowska nie będąc nauczycielką – prowadziła gospodarstwo domowe.
Druga okupacja sowiecka.
Po wyparciu Niemców w 1944 roku, gdy po raz drugi przyszła nowa władza sowiecka, wówczas Józef Miszkiewicz zorganizował nową szkołę. Wspominał o tym Zbigniew Miszkiewicz w opowiadaniu „Młyn w Mieszycach”. (Dostępna na stronie internetowej). „Stryj był kierownikiem, ja też do tej szkoły uczęszczałem, chyba do czwartej klasy. Pamiętam takie zdarzenie; swego czasu, czegoś nie umiałem z arytmetyki rozwiązać, więc ściągnąłem od kolegi Czesława Sadowskiego. Zauważył to stryj, no i była awantura, dodatkowo oberwałem w domu od taty. Szkoła czteroklasowa była nowa, zbudowana przed wojną z bali, tak jak tam budowano wszystkie domy. Wybudowano ją trochę za wsią, przy trakcie do Iwieńca.
Wyjazd do Polski.
Nie wiemy jak wyglądał wyjazd do Polski rodziny Józefa Miszkiewicza – myślę, że nie będzie błędem, jeśli uznamy, iż miał on taki sam przebieg jak rodziny jego brata Karola. Zapoznajmy się z tą częścią wspomnień Zbigniewa Miszkiewicza traktującą o tej „podróży do Ojczyzny”. Było to tak; „W styczniu 1945 rodzice przynieśli wiadomość, że w Iwieńcu powstał Pełnomocny Polski Komitet do Spraw Ewakuacji i kto z narodowości polskiej chce, może wyjechać do Polski, na ziemie odzyskane po Niemcach, na Pomorze i Prusy. Oświadczyli nam; Tato będzie załatwiał wszystkie formalności, dodając; że stryj z rodziną – Józef Miszkiewicz, żona Jadwiga, i mała córeczka Bożena już załatwiają wszystkie sprawy, bo oni nic tu nie zostawiają, i pod koniec kwietnia 1945 roku wyjadą. Tak więc kiedy nadszedł kwiecień, zjedliśmy jeszcze razem Wielkanocne śniadanie (pierwsze święto trafiło w dzień 1 kwietnia 1945 r.), i na koniec miesiąca nastąpiło pożegnanie i ich wyjazd – rodziny; Józefa Miszkiewicza oraz Alfonsa i Apoloni Paradowskich. Był to chyba pierwszy transport rodzin z tych terenów. Gdy stryjek z rodziną dojechał na miejsce, osiedlił się w Płużnicy koło Wąbrzeźna, otrzymując pracę; kierowanie szkołą podstawową, zaraz napisał list, pisząc: „… szybko załatwiajcie sprawy, i przyjeżdżajcie, bo tu jest inny świat”.
Rodzice długo się nie namyślali, i powiedzieli: „chyba tu już Polski nie będzie, a pod władzą sowiecką nie da się żyć”.
Tam w Mieszycach zostawili; młyn, ziemię i nowo wybudowany, jeszcze nie wykończony dom. W miesiącu lutym 1946 roku; tato i mama przystąpili do pakowania rzeczy, i to co jeszcze zostało.
Po Bożym Narodzeniu i Nowym Roku 1946, rodzice przystąpili do wyjazdu. Jechaliśmy pociągiem do Brześcia nad Bugiem około 10 dni. Po drodze były postoje, czasem długie, czasem krótkie. Ale przedtem po załadowaniu i tuż przed wyjazdem ze Stołpc, przyszli jacyś czerwonoarmiści, pytając; czy mamy gołębie, czy mamy radio, broń, złoto i jeszcze coś, ale nie pamiętam o co więcej im chodziło. Niczego nie szukali, i powiedzieli „szczastliwej puti” i poszli. W Brześciu, również przyszli, ale sprawdzili tylko stan osobowy w/g arkusza repatriacyjnego; popatrzyli, sprawdzili siano, słomę – czy się w niej ktoś nie ukrywa i poszli.
Po iluś godzinach wreszcie ruszyliśmy w stronę wolności do Polski. Przejechaliśmy przez rzekę Bug i za godzinę pociąg się zatrzymał na stacji Polski Brześć. Nastąpiła taka radość, że nie umiem tego opisać. Było powitanie, polskie flagi, rodzice się popłakali. Pamiętam były takie bułki niedługie, które tato zaraz kupił, nie wiem za co, ale prawdopodobnie sprzedał złotą 5-cio rublówkę (Dzisiaj wartość ok. 800 zł), za jakieś pieniądze na dalszą podróż. Po jakimś czasie pociąg ruszył, i pojechaliśmy w centrum Polski”.
Moja rozmowa z Józefem Miszkiewiczem.
Kiedy kończył 87 lat usiedliśmy razem, aby porozmawiać o tamtych kurzem historii przysypanych sprawach. Pan Józef ze swobodą i z dającym się wyczuć miłym dla ucha kresowym zaśpiewem opowiadał o swych tragicznych przeżyciach w czasie II wojny światowej. Przeżył okupacje radziecką, niemiecką, zniszczenie szkoły, pacyfikacje, rekwizycje partyzantów radzieckich. W końcu szczęśliwie wylądował na naszym Pomorzu, by podjąć pracę 17 maja 1945 roku w szkole w Płużnicy. Tuż obok w Orłowie osiedlił się szwagier Alfons Paradowski, którego brat Jan był przedwojennym nauczycielem w tamtejszej szkole powszechnej. Jan Paradowski po wojnie został powiatowym inspektorem szkolnym w Wąbrzeźnie, w jakiś czas potem przeniósł się do Grudziądza na podobne stanowisko. Niezależnie od tego, iż po wojnie potrzeba było nauczycieli, to pewnie Jan Paradowski zapewnił swemu szwagrowi Józefowi Miszkiewiczowi i bratu Alfonsowi Paradowskiemu owe posady na sąsiednich szkołach.
W Płużnicy objął Józef Miszkiewicz kierownictwo szkoły, której właściwie nie było. Szkołę Rosjanie spalili na początku 1945 r. Stara, niewielka szkoła (dawna katolicka) przedstawiała również tragiczny stan. Okna bez szyb, zniszczone drzwi, brak podstawowego wyposażenia szkolnego. Nie lepiej przedstawiał się osobisty majątek rodziny Miszkiewiczów. Był tak niewielki, iż mieścił się on w podręcznym bagażu. Po tragicznej wojennej zawierusze dosłownie i ze wszystkim trzeba było zaczynać początku!
Kiedy myślę o Józefie Miszkiewiczu, to widzę starszego sympatycznego Pana, idącego energicznym krokiem przez Płużnicę po zakupy do pobliskiego sklepu. Zawsze też miał czas na rozmowę, na uśmiech, na porządne ludzkie „Dzień Dobry”! – Warto pamiętać o Józefie Miszkiewiczu, człowieku za którym szło kawał dramatycznej i skomplikowanej polskiej historii!
Jadwiga i Józef Miszkiewiczowie w latach 80 tych.
Pani Jadwiga była bibliotekarką gminną w Płużnicy. Od 1974 roku bibliotekę przeniesiono ze szkoły do dawnej agronomówki, na kotnowskiej ulicy. Tak się złożyło, iż w tych latach mieszkaliśmy tam – obok – drzwi w drzwi, i to dosłownie; gdyż z biblioteki do naszego mieszkania wiodły wewnętrzne drzwi do wc, małej wspólnej kotłowni CO i do kuchni. Uważaliśmy więc Panią Jadwigę za członka naszej rodziny. Wspólnie paliliśmy w piecu CO, a w razie czego nasze małe dzieci miały w „pani bibliotekarce” miłą opiekunkę! Przyszedł jednak czas choroby i Jadwiga Miszkiewicz przestała się zjawiać w bibliotece, oczywiście z wielką szkodą nie tylko dla nas!
Działalność publiczna Józefa Miszkiewicza.
Powojenni nauczyciele na terenie gminy Płużnica, zgodnie z dawnym etosem nauczycielskim wspomagali działające wtedy na wsi stowarzyszenia – organizacje społeczne. Przede wszystkim widać ich przy ruchu spółdzielczym, w Gminnych Spółdzielniach „SCh”, tworzących się bankach spółdzielczych oraz w ruchu kółkowym odradzającym się począwszy od lat 60 – tych. W zarządach tych organizacji oraz w ruchu ludowym brał czynny udział bohater naszego opowiadania. Np. niżej Józef Miszkiewicz na spotkaniu-naradzie na sali urzędu gminy w gronie działaczy ZSL – Płużnica 1984 r.
.
Od lewej; Marianna Młynarska, Karolina Szczepanik, Stefan Liszaj, Stefan Kudła, Edward Bolisęga, Józef Miszkiewicz, Stanisław Paczkowski.
Bożena Miszkiewicz-Przybylska o Płużnicy, o Ojcu, o tamtych sprawach.
Sytuacja bazy szkolnej w Płużnicy po wojnie była bardzo trudna. Nowa szkoła stojąca we wsi, od strony Kotnowa została w 1945 roku spalona, dlatego też zajęcia były prowadzone w dwóch budynkach; w starej szkole, gdzie było tylko jedno pomieszczenie lekcyjne oraz w budynku pofolwarcznym na wyjeździe do Kotnowa. W starej szkole na zmianę uczyły się klasy IV i V. Natomiast klasy I, II, III oraz VI i VII uczyły się we wspomnianym czworaku podworskim.
Podobno zajęcia prowadzono również w budynku na kotnowskiej, gdzie do 1955 r. był urząd gminny, a w latach 1955 – 1973 roku Gromadzka Rada Narodowa.
Józef Miszkiewicz z córką Bożeną w Płużnicy w 1949 roku.
W Płużnicy po objęciu przez ojca szkoły zamieszkaliśmy w „starej szkole”, budowanej za czasów pruskich. Zajmowaliśmy tam na parterze dwa pokoje oraz małą kuchnię. Pamiętam też piwnicę, strych i stodołę w której spało towarzystwo licznej rodziny Mamy przyjeżdżające do nas wakacje. Mieszkaliśmy tam do momentu odbudowania spalonej przez szkoły w 1959 roku. Pamiętam jeszcze wymurowany na ścianie szkoły ceglany krzyż.
W tym skromnym mieszkaniu, w razie potrzeby, dopóki nie otrzymali własnego lokum gdzieś na wsi, przesypiali na kanapie młodzi nauczyciele, np. Konrad Cichocki.
W tej starej szkole, w klasie stały szafy w których mieściła się biblioteka publiczna prowadzona przez moją mamę Jadwigę. Działała ona po południu, po zakończeniu zajęć lekcyjnych.
Moja mama angażowała się w pracę z kobietami zrzeszonymi w Kole Gospodyń Wiejskich. Prowadzone były w szkole kursy kroju i szycia, gotowania, zakładania ogrodów, uprawiania warzyw. Prowadzące kursy-szkolenia instruktorki nieraz nocowały w naszym domu. Rodzinie, jak wspomina Bożena Miszkiewicz mieszkało się tam dobrze. Niedaleko było do lasu, gdzie rosły rydze, które zebrane do koszyków powrotną drogą płukało się w jeziorze. Z jeziorem była wygoda, ponieważ ojciec zawsze mógł wziąć wędkę, pójść na ryby!
Mój ojciec, człowiek ze wschodu był tu w pewnym sensie obcym. Musiał więc się starać, aby przez miejscową ludność zostać zaakceptowanym. Na dodatek interesowały się nim władze bezpieczeństwa – UB. Jak sobie przypominam kilka razy był został aresztowany na 24 godziny. Byłam wtedy zbyt młoda, aby rozumieć przyczyny aresztowań, a na dodatek rodzice z dziećmi na takie tematy nie rozmawiali. Kłopoty te wynikały prawdopodobnie przez „ludzką zawiść”. Do władz bezpieczeństwa słano na niego donosy. Np. były zarzuty, iż zamiast dzieci mobilizować do obchodów 1 maja, to zachęcał uczczenia tych zakazanych – przedwojennych obchodów 3 majowych!
Pani Bożena pamięta tych milicjantów, prawie analfabetów, ludzi prostackich. Podaje taki przykład; kiedyś jej ulubiony pies pogonił za milicjantem, który zaczął do niego strzelać. Tylko przypadek sprawił, iż rykoszet z pistoletu ominął ją dosłownie o włos!
Ci sami ludzie uczęszczali na specjalnie prowadzone dla nich przez Józefa Miszkiewicza kursy dokształcające dla analfabetów z zakresu szkoły podstawowej. Był nawet specjalny podręcznik do nauki takich osób!
Kierownicy okolicznych szkół; Alfons Paradowski (brat mamy Jadwigi) uczący w Orłowie, Bronisław Paetsch z Czapel, Jan Neumann z Nowej Wsi Królewskiej, Mikołaj Oniśkiewicz z Józefkowa, Mieczysław Kiszka z Uciąża, oraz mój ojciec utrzymywali wzajemne kontakty, spotykali się, gościli. Trzeba pamiętać, iż jeżdżono rowerami, chodzono pieszo, nie było takich możliwości komunikacyjnych jak dzisiaj – a jednak utrzymywali stałe kontakty.
Kierownicy w ramach szkolnego rejonu organizowali konferencje nauczycielskie, na których po części programowej; szkoleniu, dyskusji – czasem bardzo ognistej – o sprawach dydaktyki, wychowania, następowała druga część; porządny obiad i wspólna zabawa, która trwała niejednokrotnie do „białego rana”. Takie konferencje urządzano kolejno w okolicznych szkołach. Wśród nauczycieli panowała wówczas silna koleżeńska więź i zrozumienie swego posłannictwa: „…niesienia kaganka oświaty w lud”.
Pamiętam też ks. Feliksa Windorpskiego. W jego pokoju na ścianie wisiał portret więźnia obozu koncentracyjnego w pasiaku – sam ksiądz był więźniem obozów. Z Płużnicy odszedł do Torunia, zdaje się do kościoła św. Jana.
Mój ojciec, niezależnie od tego, iż kierował szkołą był w imieniu wydziału oświaty płatnikiem dla nauczycieli okolicznych szkół. Pomagał też ludziom pisząc im różne pisma urzędowe.
Mój Tata po śmierci naszej mamy Jadwigi w 1995 roku przeniósł się do mojego domu do Suchatówki koło Inowrocławia, gdzie zmarł w 2000 roku. Pochowaliśmy go został obok Mamy na cmentarzu parafialnym w Płużnicy.
*Bożena Przybylska urodziła się 26.09. 1942 roku. 30. 3. 1964 r. wyszła za mąż za Zbigniewa Przybylskiego z Orłowa. Młodzi po ślubie w 1964 roku zamieszkali w pałacu w Orłowie w jego skrzydle administracyjnym
na piętrze, gdzie było kilka mieszkań pracowniczych. Mieli tam do dyspozycji dwa pokoje oraz kuchnię. Mieszkali tam także pracownicy SHR; Kaczmarczykowie, Osińscy.
Zbigniew i Bożena Przybylscy w latach 70 tych.
Zbigniew Przybylski [*10.4.1938 ϯ 23.4.2007] pochodził z dyrektorskiej rodziny zarządzającego zakładem rolnym Orłowo, w latach 1945-1968 Alojzego Przybylskiego[*1905 ϯ 1968] Orłowo należało do „arystokracji” wśród państwowych gospodarstw, bowiem za staraniem Alojzego Przybylskiego majątek ten wszedł w grupę Stacji Hodowli Roślin zarządzanych bezpośrednio z warszawskiej centrali. Po śmierci Alojzego dyrektorem został jego syn Zbigniew. Prowadził je do 1975 roku, tj. do likwidacji SHR w Orłowie.
Przeniesienie Stacji było wynikiem umowy między centralą w Warszawie, a bydgoskim zarządem PGR, decydującą, iż SHR przejmie PGR Wierzchosławice w zamian za gospodarstwa; Orłowo-Bartoszewice, które miały łączny obszar ok. 700 ha. W Wierzchosławicach, oprócz produkcji nasiennej był przemysł rolny, grupa budowlana i 6 000 ha w 4 zakładach rolnych.
Do Wierzchosławic pp. Przybylscy przeprowadzili się w 1975 r. W 1993 roku Zbigniew Przybylski dostał wylewu krwi do mózgu, skutkiem czego przeszedł na emeryturę. W 1994 r. kupili dom w Suchatówce, na trasie Toruń – Inowrocław. Do własnego domu w Suchatówce przenieśli się na wigilię 1995 roku. Wtedy też zamieszkał w nimi ojciec Józef Miszkiewicz.
Nagrobki nauczycielskie Alfonsa Paradowskiego i pp. Miszkiewiczów na cmentarzu w Płużnicy.