Józef Boruta ‘Rolnik Żołnierz’
„Rzecz o życiu Polaka; rolnika, żołnierza wielu frontów i żarliwego patrioty”.
—————————————-
Pamięci Józefa Boruty! Opracowanie; Marian Tabor, Janusz Marcinkowski. Płużnica 2016 rok.
Senior Józef Boruta [*1900 ϯ1980]; to jeden z tych autentycznych przedstawicieli ludu polskiego, którzy działali w myśl porzekadła i zawołania: „Żywią i Bronią”.
Na ten patriotyczno- symboliczny życiorys złożył się bieg doniosłych, w dużej mierze dramatycznych, wydarzeń w XX wiecznej Polsce. Widzimy Józefa Borutę w służbie zaborczej, austriackiej armii, do której ze względu na wiek powołano go dopiero w 1918 roku, co uchroniło go od konieczności strzelania do swych braci-Polaków powołanych do rosyjskiej armii.
U zarania niepodległej II Rzeczypospolitej staje wraz z innymi do walki z zagrożeniem od Wschodu mogącemu zniweczyć nadzieję na samodzielny, narodowy byt.
W 1939 roku Józef Boruta walczył w kampanii wrześniowej. Śladem wielu dostał się do bolszewickiej niewoli. Przeszedłszy piekło sowieckich łagrów uwolniony wskutek umowy Sikorski-Majski, dostał się w szeregi armii Władysława Andersa by jako żołnierz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie walczyć w krwawej, ale najpiękniej, najbardziej w sercach Polaków zapisanej i wyśpiewanej po II wojnie światowej bitwy pod Monte Cassino.
Ten skromny żołnierz po ustaniu działań wojennych wrócił do siebie, na Pomorze, do Józefkowa, na swoją gospodarkę, gdzie wraz z rodziną żył i pracował, do śmierci w 1980 roku. To tutaj w Józefkowie na 100 stronach formatu A3 napisał pamiętnik opisując swoją historię, na osnowie której powstało to opowiadanie.
Jego postać, jego droga życiowa zasługuje na odkrycie. Uczynił to i należy się za to podziękowanie jego wnukowi Marianowi Taborowi, który na podstawie wspomnień seniora Józefa Boruty napisał tekst, który został uzupełniony i okraszony zdjęciami z albumów; Marii Styczeń i Anny Schultz wyszukanymi przez juniora Józefa Borutę.
[Janusz Marcinkowski]
Życie Józefa Boruty!
Młodość.
Urodził się w Małopolsce 16 marca 1900 roku w Drwini k/Bochni, miejscowości, jak głosi legenda, założonej przez puszczańskich drwali (Drwalnia-Drwinia). Przyszedł na świat w chłopskiej rodzinie z dziada pradziada gospodarującej, jak sam powiadał: „ …na 3 hektarowym ‘folwarku’ składającego się z ziemi ornej i łąk rozmieszczonych w ośmiu kawałkach w promieniu do 3 kilometrów”. Wychowany w zaborze austriackim, gdzie nie wzbraniano krzewienia kultury i ducha polskości, posiadł od najmłodszych lat trwałe katolickie i narodowe wartości.
Zdjęcie młodego Józefa Boruty zrobione jeszcze w Drwini.
Warunki egzystencji na wsi małopolskiej były niezwykle trudne, jak mawiano: „Żyć trzeba było, a nie było z czego”. Bieda była tak wielka, iż nawet w lata urodzajne, jedzenia wystarczało tylko na pół roku. Rzeka Drwinka z Rabą, a również niedaleka Wisła wylewająca często, jak np. w lipcu 1934 roku, pogarszały i tak trudną egzystencję miejscowej i okolicznej ludności. Koniecznością stawało się dorywcze dorabianie w lesie, budownictwie, w rzemiośle.
Nauka w czteroklasowej powszechnej szkole ze stosowanymi wówczas przez nauczycieli za nieposłuszeństwo fizycznymi karami ‘wychowawczymi’; biciem „trzcinką” na dłoń lub pośladki, okazywała się skutecznym środkiem hartu i rozwoju dorastającej młodzieży.
Służba wojskowa.
Po wybuchu I wojny światowej, w dniu 1 sierpnia 1914 roku miała miejsce mobilizacja mężczyzn podlegających obowiązkowi wojskowemu. Nazajutrz w niedzielę, idący na wojnę uczestniczyli w kościele w Mikluszowicach w uroczystym nabożeństwie, by po południu udać się do miejsc przeznaczenia. Duch wojowania udzielił się także miejscowej młodzieży. Następował zaciąg do „Strzelca” i „Drużyn Bartoszowych”. Umiłowanie konia i możliwość posiadania broni, pobudzały młodzież do samoorganizowania się w ułańskie oddziały partyzanckie po myśli, iż: „Będzie to dobra zabawa i ziszczone pragnienia”.
Józef Boruta, osiągnąwszy pełnoletniość w styczniu 1918 roku staje do austriackiego poboru wojskowego, otrzymując przydział do 1 pułku ułanów w Olkuszu. Ten prawie już dojrzały młodzieniec idąc do wojska, pierwszy raz w życiu podróżował koleją. W tymże pułku przeżywał radośnie, upragnione przez umęczony naród zakończenie I wojny. Wspominał o tej chwili: „…my Polacy zrywaliśmy z czapek godło austriackie, przypinając orzełki polskie”.
Józef Boruta w polskim mundurze.
Dalszą służbę wojskową pełnił w 8 pułku ułanów w Krakowie, jako adiutant dowódcy, a był nim prawdopodobnie mjr Stefan Zabielski zamordowany w 1940 roku przez NKWD w Charkowie. Podróżuje wtedy służbowo między innymi do Lwowa, gdzie korzysta ze sposobności obejrzenia Panoramy racławickiej. Po raz pierwszy w życiu jest w teatrze i w kinie.
Zwolniony z ochotniczej służby w 1919 roku, po trzech miesiącach, ponownie zostaje powołany do wojska, do 6 pułku artylerii w Krakowie. Raz jeszcze odbywał okres rekrucki, już z komendą i regulaminami polskimi. Zostaje celowniczym działa, którego obsługę stanowili koledzy z wioski.
Uczestniczył w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 roku na froncie wschodnim. Jako łącznościowiec, dociera w walkach pod Berezynę.
Po zakończeniu wojny, skierowany został do sześciomiesięcznej szkoły podoficerskiej łączności w Grupie, nieopodal Grudziądza, którą skończył w stopniu kaprala. Służył w 3 pułku łączności w Grudziądzu, gdzie między innymi w ramach ćwiczeń na poligonie toruńskim zabezpieczał jako łącznościowiec strzelanie artyleryjskie i budował poligonową sieć łączności.
Szkolenie w III plutonie technicznym szkoły podoficerskiej II baon zapasowy telegrafistów. Grupa k/Grudziądza 1921 r. Pierwszy z prawej na ‘dużym’ zdjęciu Józef Boruta.
Jesienią 1922 roku, po 5 latach służby wojskowej, z trzymiesięczną przerwą, został zwolniony do rezerwy, nie wyrażając zgody na propozycję pozostania w wojskowej służbie zawodowej. Wrócił na gospodarstwo, do schorowanych rodziców.
Kazimierz Boruta, ojciec Józefaw austriackim mundurze. W czasie I wojny światowej, jako austriacko poddany walczył na froncieaustriacko-włoskim).
Pracował w gospodarstwie i udzielał się społecznie. Jako podoficer rezerwy Wojska Polskiego prowadził, kursy przysposobienia wojskowego. Sympatyzował z Polskim Stronnictwem Ludowym „Piast”, kontaktując się z Witosem. Prowadził, tak jak przed służbą wojskową koło młodzieży. W 1925 roku odbywał kolejne 3 miesięczne przeszkolenie wojskowe.
Założenie rodziny, własna gospodarka.
W 1926 roku zawarł związek małżeński z wdową Barbarą Szybińską, w rodzinie tej urodziło się czworo dzieci:
Stanisława rocz. ‘1926’…Alojzy ‘1929’…Maria ‘1932’…Apolonia ‘1934’
Wiosną 1935 roku, po ogromnej ubiegłorocznej powodzi a głównie w odpowiedzi na rządowy program zagospodarowywania zachodnich i północnych ziem polskich, wyjeżdża na Pomorze, do Józefkowa w dzisiejszej gminie Płużnica, osiedlając się na 13 hektarowym gospodarstwie poparcelacyjnym z majątku Józefkowo własności niemieckiej rodziny Herberta Plehn’a.
Droga Józefkowo-Kotnowo wiodąca między innymi do gospodarstwa Józefa Boruty. Stan z l. 70 tych ubiegłego wieku.
Parcelacja.
W latach 1934-35 część majątku Plehn’a została rozparcelowana. Na Józefkowie-Dębiu utworzono 19 gospodarstw po 3-5 ha i przy drodze Kotnowskiej 13 zagród po 8-14 ha każde. W „Poniatówkach” budynkach w stylu góralskim zbudowanych za czasów ministra rolnictwa J. Poniatowskiego, osadzono robotników folwarcznych i osiedleńców z Małopolski. Wśród tych, którzy je otrzymali byli również obrońcy Ojczyzny z wojny polsko-bolszewickiej z 1920 roku. Trzeba też pamiętać, iż gospodarstwo to spłacano przez wiele lat, a wartość spłat nie ulegała zmniejszaniu, bowiem była ona przeliczana na cenę zboża. Faktem jest jednak, iż ta reforma rolna, w przeciwieństwie do tej po 1945 roku dawała Borutom możliwości gospodarowania ‘w pełnym biegu’ bowiem obejmujący je dostawali gospodarstwo z wszystkimi budynkami, domem; całość niemal kompletnie urządzona.
[Fot. 2010 Józefkowo. Jedna z nielicznych ‘Poniatówek’ zachowanej pierwotnej zabudowie. Gospodarstwo to położone jest naprzeciw siedliska Borutów]
Przypomnijmy; budowano kompletne gospodarstwo, oborę z chlewnią, stodołę, dom mieszkalny, posadzony został sad owocowy, a nawet studnię!
We władanie, obejmuje swój „pałac-poniatówkę” po pół roku oczekiwania, na Boże Narodzenie. Radosny to czas i doniosłe wydarzenie religijno-patriotyczne w rodzinie Józefa Boruty.
Nie wszystko jednak układało się dobrze. Wiosną 1936 roku umiera żona Barbara, która pochowana została na cmentarzu w Płużnicy. W tej trudnej sytuacji, wdowiec z czwórką małych dzieci, w 1937 roku zawiera związek małżeński z Anną Styczeń. Mimo żałoby dom odżywa, dzieci mają opiekę, w rodzinę wstępuje ‘nowy duch’ i jak mówi przysłowie: „Żona trzyma cztery kąty a mąż piąty”.
W tym dobrym rodzinnym czasie, przy poprawie koniunktury gospodarczej następuje kres tamtych dni i tamtego życia. Coraz więcej znaków, włącznie z rosnącą butą miejscowych Niemców świadczy o nadciągającej wojnie.
Wojenne losy Józefa Boruty.
Został zmobilizowany 24 sierpnia 1939 roku przydziałem do 1 batalionu balonowego w Toruniu. Przegrupowany do Warszawy osłaniał balonami zaporowymi etapową dyslokację Sztabu Głównego WP.
Balony zaporowe, z wyposażenia 1 batalionu balonowego, których użyto we września 1939 roku w Warszawie.
Szkic z 1939 roku wykonany przez żołnierzaod Andersa, polskiegowarszawskiego Żyda, który ofiarował Józefowi Borucie na pamiątkę ‘wrześniowych dni’. Tytuł dzieła; „Dwa czarne orły rozszarpują Polskę”
‘Na nieludzkiej ziemi’.
Kampanię wrześniową kończy 18 września, pod Dubnem. Dostał się do niewoli bolszewickiej. W obozie przejściowym w Szepietówce nastąpił selekcyjny przegląd rąk jeńców wojennych. Rozpoznanie było proste; ci którzy mają „biełyje ruki”, czyli oficerowie trafiają do obozów, gdzie w 1940 roku większość z nich zostanie wymordowana przez NKWD. Natomiast, żołnierze ze ‘spracowanymi’ rękoma jako „raboczyj kłas”, skierowani zostali do roboty.
Bohater naszej opowieści trafił do kopalni rudy w Krzywym Rogu. Jako człowiek w średnim wieku pracował na powierzchni, na stacji kolei towarowej. Mimo wszystkiego ciepło wspominał troskliwość i uprzejmość pracujących rosyjskich kobiet, które pod groźbą surowej kary ich dokarmiały, w przeciwieństwie do funkcjonariuszy NKWD: „…bezwzględnych wychowanków Stalina, traktujących nas jak bydło robocze”.
Ogólnie, poza upodlającą atmosferą i zaostrzonym rygorze, jaki pisał w swoich wspominankach: „…było tu życie w miarę normalne; sen w łóżkach, prześcieradła, koce, czysto, ogrzane, jedzenie dobre. Liczyliśmy, że taką niewolę da się wytrzymać, choć mawiali nam, że nie będą ubijać, ale sami padechniemy”. Ten względnie dobry okres szybko mija, a najgorsze miało niebawem nastąpić.
Z pisanych stamtąd listów, tylko na jeden otrzymuje odpowiedź z domu: „…by trzymał się i dbał o własne zdrowie”. Było to przesłanie niezwykle trudno wykonalne póki trwał w bolszewickich szponach. O tym jedynym liście podnoszącym go na duchu w czasie całej jego wojennej tułaczki pisał: „…czytałem go przez 8 lat, za każdym razem mając uczucie, że czytam po raz pierwszy”.
Posłużę się tutaj pewną refleksją; przypomina mi się piękne pisanie Melchiora Wańkowicza o losach swego ojca, zesłańca carskiego na Syberię za udział w Powstaniu ‘1863’. Kiedy tam na Syberii wiał zachodni wiatr, zesłaniec wychodził na dwór i rozkoszował się nim, bowiem miał świadomość, iż w swoim czasie owiał on i niósł zapach, pozostającego daleko hen ojczystego domu!
Los nie oszczędził Józefa Boruty i wzorem pokoleń polskich patriotów w czerwcu 1940 roku został deportowany z Krzywego Rogu. W nieludzkich warunkach odbył podróż na Sybir. Wieziono ich w wagonach towarowych po 80 żołnierzy, z zabitymi oknami, z pół kilogramem chleba, słoną rybą na dobę, i z jednym wiadrem w otworze podłogowym do załatwiania osobistych potrzeb.
Wreszcie po głodowym buncie zwiększono im rację chleba i podano wodę. Drzwi wagonu otwierano na postoju na szerokość 40 cm, raz na dzień, podczas dostarczania posiłku. Orientację w nieznane, umożliwiał wydłubany otwór w desce wagonu, przemyconym przez Borutę w porcji chleba nożem.
28 czerwca, jak pisał: „…po dziesięciodniowej podróży nareszcie nakazali wysiadać z wagonów. Okazało się, że nie umiemy chodzić, a tu czekała uciążliwa podróż rzeczno-lądowa, w tym także pieszo”. Więźniów-jeńców tego transportu zesłano do obozu NKWD Kniaź Pogost w Republice Komi, jednego z wielu tzw. Północnego Obozu Budowy Kolei „Siewżeldorłag” w dorzeczu Peczory. Obóz zlokalizowany w był w tajdze w trudnym, kompletnie nie przygotowanym terenie. Zadaniem był budowa drugiego toru linii kolejowej trasy syberyjskiej. Pracował tam w systemie całodziennej pracy akordowej głównie siekierą przy budowie baraków i bocznic kolejowych, kopaniu rowów i wyrobie podkładów kolejowych. Wyrobiona w ciężkiej pracy norma dzienna gwarantowała 1 kg chleba, bo jak „nie rabotajesz to nie kuszajesz”. Stojący na stołówce propagandowy, mający cynicznie zachęcać do zwiększenia wysiłku, stolik z hasłem „patrz tu twoje miejsce do stołu, ale zrób 150 % normy”, był szczególnie znienawidzonym obiektem. Ci którzy skorzystali z tego „dobrodziejstwa”, odchorowali ciężko z jednorazowego przejedzenia i z nadludzkiego wysiłku w tamtych ‘nieludzkich’ warunkach.
Wielotysięczna ludzka gromada, wegetowała w barakach przez siebie zbudowanych, wyposażonych w dwupiętrowe gołe prycze, z własnymi roboczymi kufajkami jako materacami!
Siewżeldorłag 1940 r. Rysunek nieznanego autora więźnia z tamtego obozu… Tytuł: „więzień, który odmówił pracy”.[Internet]
Upływający ciężki, niewolniczy czas, zmieniał zesłańców nie do poznania. Oddajmy mu głos; o tych trudnych dniach napisał: „Wszyscy bez względu na wiek wyglądaliśmy tak samo, jak staruszkowie; brody po pas, wąsy sterczące na kilka cali, a włosy? Nie było brzytew ani noży. Łyżka drewniana, manierka, menażka i chlebak stanowiły cały majątek osobisty. Najtrudniejsze warunki panowały zimą trwającą 9 miesięcy, z mrozami do 50 stopni. Reszta roku, jak tam mawiano, to ‘leto i leto’ ze świecącym ponad dwadzieścia godzin słońcem.
Latem wzbogacaliśmy sobie niewolnicze jedzenie darami lasu i wód; jagodami, grzybami i rybami spożywanymi w całości po ugotowaniu. Panował szkorbut; zęby się ruszały, tak, że usunąłem wszystkie, a wprawiłem dopiero w Egipcie u polskiej żydówki.
Przypomniał się Józefowi taki epizod z tamtego okresu; „Raz odszedłem w lesie 10 kroków za swoją potrzebą pod krzak. Anioł stróż to zauważył i nakazał położyć sie na ziemi z gołym tyłkiem za karę na 40 stopniowym mrozie. Nie posłuchałem. Napadli na mnie jakby chcieli mnie żywcem zjeść. W mojej obronie stanęli nasze chłopaki rzucając się na straż z siekierami. To ich powstrzymało. Zlękli się”.
W trudnych, nieludzkich warunkach zdarzały się odruchy człowieczeństwa Pewnego dnia w południe, gdy spożywałem suchy chleb, komendant łagru zapytał: ‘kak starik żywiosz haroszo ili niet’. Odpowiedziałem: chłodno, głodno i do domu daleko. Pytał skąd pochodzę? Powiedziałem-rodem z krakowskiego, zamieszkały na Pomorzu. Kraków znał dobrze, z czasów, gdy w stopniu pułkownika wojsk carskich, wojował z Austrią. Powtarzając słowa głodno, chłodno…wypisał kartkę do magazynu, w którym ubrali mnie, że niedźwiedź by mnie nie pogryzł: w kufajkę, buszłak i walonki. Był bardzo zainteresowany moim płaszczem wojskowym noszonym odświętnie. Płaszcz był dla mnie symbolem okresu przedwojennego, kiedy mawiano: ‘nie damy guzika’. Nie mając wyjścia, sprzedałem go z żalem, ale bez guzików, które przyszyłem do kufajki. Dostałem za niego 500 rubli i kartkę na zakupy w sklepie, w którym nabywałem chleb dla siebie i kolegów, a nawet dla bojców, bo im też brakowało”.
Wieczorami, przed osobistą modlitwą, często śpiewaliśmy pieśń jeniecką:
O nieszczęśliwy kraju mój
Dla ciebie znoszę trud i znój
Ty nas przygarniesz, dasz nam być
Bo twoje hasło żyć.
Gorzko żyć w niewoli
Trzeba wytrwać już
Przyświeca duch aureoli
On nasz Anioł stróż
Czekaj, aż czekaj kochanie
Raz koniec musi być
Nie próżne nasze czekanie
W szczęściu, w wolnej Polsce będziemy żyć.
W drodze do domu.
18 sierpnia 1941 roku mocą umowy wojskowej Sikorski-Stalin i dekretu o amnestii dla obywateli polskich więzionych w obozach NKWD, Józef Boruta zostaje odesłany z miejsca zesłania. Pisał o tym doniosłym dla więźniów momencie: „Pewnego razu przychodzimy z pracy, a tu mycie, przebieranie się w lepsze ubiory. Nazajutrz jeszcze pod eskortą wyprowadzili nas na stację kolejową, do wagonów osobowych z niepozasłanianymi oknami. Niepewność dokąd nas wiozą? Jedni mówią, że do wojska polskiego, inni, że kopać okopy lub do innych prac wojennych”.
Podróż zesłańców wiodła ze stacji Czibju do Juskiego obozu NKWD w obwodzie Iwanowskim, ostatniego, o złagodzonym rygorze, niewolniczego obozu. Stamtąd przez Kujbyszew dotarł we wrześniu do Buzułuku, miejsca formowania Armii Polskiej gen. Władysława Andersa. Skierowany został do kompanii łączności w sztabie Armii. Służbę rozpoczyna w Czokpaku „czortowska góra”, z ogromną wiarą i nadzieją, iż wojskowa droga zawiedzie go do Polski, do rodzinnego domu!
Dokument-wykaz ‘niewolniczej drogi’ Józefa Boruty.
Początki jak zwykle bywają niełatwe. Panujące w Kazachstanie surowe warunki bytowe i klimatyczne; wiatry, silne mrozy, nie przerażały żołnierzy-byłych niewolników skazanych wcześniej na zagładę. Kwaterowali w ziemiankach krytych namiotami, fasując początkowo stare, lichej jakości umundurowanie. Jemu przypadł mundur dragona austriackiego, który dobrze znał ze służby w austriackim wojsku. Po pewnym czasie umundurowano ich w jednolite mundury angielskie z polskimi oznakami.
W tamtych warunkach, biorąc pod uwagę ich wcześniejsze losy, miała miejsce zwiększona zachorowalność. Wzmocnieniu duchowemu sprzyja działalność duszpasterska, w tym codzienne nabożeństwa organizowane, przez przybyłego z Anglii bpa polowego Gawlinę z kapelanami. Trudne warunki rekompensuje lepsze wyżywienie, w tym możliwość jego uzupełnienia i urozmaicenia osobistymi zakupami, na co pozwalały otrzymane: 300 rublowa odprawa jeniecka i żołd, dla szeregowców 2, plutonowych 4 funty tygodniowo.
Józef Boruta służył w 11 batalionie łączności sztabu Armii w stopniu plutonowego. Jest wśród żołnierzy, którzy w marcu 1942 roku, w czasie pierwszej ewakuacji Armii Polskiej w ZSRR do Iranu, płynąc z Astrachania, docierają do Iranu do miejscowości Pahlewi. Zastają tam zdecydowanie korzystniejsze warunki szkoleniowo-bytowe w zupełnie odmiennym kulturowo terenie. Pisał: „Ciekawy obraz ta jazda araba na osiołku. Arab siedział rozdęty jak indyk lub paw, a arabka z tobołem żywności na plecach, a niekiedy i dzieckiem na piersiach, szła obok trzymając osiołka by się nie potknął. Marne życie udręczonych arabek”.
Przegląd wojska na Bliskim Wschodzie. Generałowie; Władysław Sikorski i Władysław Anders i Zygmunt Szyszko-Bohusz przed frontem polskich żołnierzy, niedawnych więźniów-tułaczy.
Cieplejszy klimat, dobre wyżywienie, powszechna dostępność owoców cytrusowych, sprzyjały, za wyjątkiem przypadków choroby malarycznej, poprawie zdrowotności i efektywności żołnierskiej. Do stałego, uciążliwego rytuału należały wieczorne przeglądy łóżek żołnierskich i polowania na skorpiony oraz chronienie się pod moskiterami.
Dalsza droga w kierunku na bliskowschodni front wiedzie bez postojów przez Irak, Transjordanię, Palestynę do Egiptu.
Jak wspomina żołnierska społeczność żydowska zorganizowana w dwóch batalionach nie kryła zamiłowania do handlu i oszczędzała w codziennym żołnierskim mozole. Z chwilą przybycia do swej ziemi, samowolnie zamienili mundury na ubiory cywilne: „…wykorzystali oni wojsko by prawie wszyscy pozostać w Palestynie”.
W czasie etapowych przegrupowań kontynuował intensywne szkolenie i ćwiczenia. Na postojach, w urządzanych obozowiskach, alejki oznaczano nazwami polskich miast. Przez megafony, w południe, grany był hejnał mariacki. Na rękawie munduru nosił czarną tarczę z krzyżem białym; ‘znak nowoczesnych krzyżowców, walczących ze współczesnym barbarzyńcą’. Wspominał: „Wszystko to przypominało nam Polskę. Zdawało się nam, że jesteśmy w Ojczyźnie”.
Po dozbrojeniu i ukompletowaniu, Korpus odbywa w rejonie Góry Tabor, kilkudniowe, główne manewry bojowe obserwowane przez gen. Sikorskiego
Był też czas na kulturę i wypoczynek. Zwiedzał wszystkie miejsca kultury chrześcijańskiej, w tym dwukrotnie Betlejem i egipskie piramidy. Zażywał kąpieli w Morzu Martwym.
Józef Boruta w Jerozolimie; Góra Oliwna….Polski ksiądz Bochenek
W porządku żołnierskiego dnia przewidziano również wieczorną wspólną modlitwę, a po niej śpiew: jedna zwrotka zazwyczaj śpiewana, druga grana przez orkiestrę. Ten polski głos na pustyni na pewno było słychać w Polsce, tak się im wydawało, śpiewano:
O panie, któryś jest na niebie
Wyciągnij sprawiedliwą dłoń
My z obcych ziem wołamy do Ciebie
O Polskę wolną i o polską broń
O Boże skrusz ten miecz co siekł nasz kraj
Do wolnej Polski nam powrócić daj
By stał się twierdzą naszej siły
Nasz dom, nasz dom”.
Z Aleksandrii w Egipcie w drodze morskiej, na wysokości Krety ćwiczono pełne pogotowie bojowe z uwagi na możliwość ataku hitlerowskiego. Lądowano w Tarencie, skąd Korpus wszedł do walki na froncie włoskim. Pod Monte Casino szli z fasonem, z Bogiem i ze śpiewem; „… siądę na konika, podkręcę wąsika, dobędę pałasza, wiwat, wiwat, Polska nasza”.
Obrazki z Egiptu;
Obok meczet Omara
Nasi ‚chłopcy’ nad morzem Śródziemnym. Pierwszy od prawej J. Boruta.
Służba Józefa w łączności była intensywna zwłaszcza przed i po walce. W ogniu walk było jej niewiele, ale też niebezpiecznie. Łączność była nerwem wojska, decydowała zwłaszcza w sztabie Korpusu o ogólnej orientacji bojowej i sytuacyjnej. W użyciu były radioaparaty (radiostacje), zastępujące częściowo uciążliwą łączność przewodową narażona na przerwanie łączności.
Pisał: „W sztabie Korpusu była wielka mapa na której zaznaczane były czerwoną wstążeczką fronty II wojny. Nie raz zwracano mi uwagę dlaczego interesuję się tak tą mapą. Najbardziej ciekawiło gdy front był na Pomorzu, na moich terenach. Chciałem przestawić nieco linię frontu, bo za długo stał koło Grudziądza”. (Grudziądz wyzwolono dopiero 18 marca 1945 r.)
Po zdobyciu Monte Casino, 18 maja 1944 roku na ruinach klasztoru zawieszono polską, biało-czerwoną flagę. Jak zapamiętał Józef Boruta, tym dniu hejnał krakowski odegrał plut. K. Czuhna.
Niebawem też, z żołnierskich ust dało się słyszeć „majową” pieśń „Czerwone maki na Monte Casino”. Radość była powszechna, przeplatana smutkiem poniesionych ofiar-tych co w boju na tej ziemi zostali na zawsze!
Żołnierze polscy w walkach na Monte Cassino. [Fot. internet]
Było też tak; w paradzie zwycięzców w Rzymie, nie dane było uczestniczyć polskiemu reprezentacyjnemu oddziałowi PSZ. Decydujący o tym d-ca 5 Armii gen. Clark, na prośbę dowództwa brytyjskiego odpowiedział odmownie: „żadnych Greków, Polaków ani straży pożarnych nie potrzebuję”.2 Korpus Polski gen. Władysława Andersa kierowany jest nadal na najgroźniejsze odcinki frontu, bo Niemcy mniej obawiając się Amerykanów czy Anglików, „Polaków bali się jak najgorszych diabłów”. Następnie Korpus walczy o Loretto, Neapol i Bolonię, gdzie dociera radosna wieść o zakończeniu wojny i taki zapis Józefa Boruty: „…na froncie ustaje granie armat. Cisza…”.
Za udział w walce został nagradzany i odznaczany, w tym także za udział w bitwie o Monte Casino i o wyzwolenie Bolonii.
Monte Cassino po bitwie i organizujący się cmentarz Bohaterów.
1550 róż dla bohaterów bitwy o Monte Cassino, od generalicji i druhów-prostych żołnierzy!
Trudny pokój.
Po zakończonej wojnie objeżdżał obozy w poszukiwaniu krewnych i znajomych. W obozie jenieckim spotkał polskiego Niemca, SS-mana, z sąsiedniej wsi. Był on w czasie wojny postrachem i mordercą miejscowych Polaków. Od niego dowiedział się: „Siostra mej żony służyła u niego. Powiedział mi, że moja żona i dzieci żyją. Dowiedziałem się od niego wiele o znajomych”. Zostawił jemu i jego współtowarzyszom posiadany poczęstunek, prosząc o kontakt. Ponownie spotyka polskiego Niemca już jako żołnierza 2 KP, sanitariusza, w ambulatorium w Anglii i usprawiedliwiającego się tym, że „ zgubił adres”.
Po przyjeździe do Polski okazało się, iż: „Dopiero po czasie dowiedziałem się z kim miałem do czynienia. Zasłyszano, jak na zebraniu w czasie okupacji do miejscowych Niemców powiadał, że po wygranej wojnie wyrżniemy Polaków do kołyski. Zeznawałem później w powiecie o nim, o naszym spotkaniu na Zachodzie. Z tego co wiem z Anglii wyjechał do Kanady. Pisząc krewnych pytał o mnie, czy wróciłem. Żona jego, z dziećmi wyjechała do Niemiec Zachodnich”.
We Włoszech, przy poparciu dowódcy mjra Mateusza Iżyckiego, podejmuje naukę w 9-cio miesięcznej szkole rolniczej, którą kończy w Anglii. Korzysta z nadarzającej się sposobności by pogłębić wiedzę rolniczą, niezbędną do prowadzenia gospodarstwa po powrocie do kraju.
‘Na naukę zawsze jest czas…’ Żołnierze polscy w szkole rolniczej.
Przeszli bojowy szlak wyzwalając wele miast… Ankona, Bolonia…
Ankona
Zdobyta pod Bolonią armata w 1944 roku.
W tym też czasie korzystał z okazji i zwiedził Watykan uczestnicząc w specjalnej audiencji papieża Piusa X-go dla żołnierzy polskich.
Przeżywał, podobnie jak inni żołnierze, rozterkę życiową, co dalej? Wracać z Włoch do Polski, czy jechać do Anglii? 6 sierpnia 1945 roku gen. Władysław Anders w rozkazie do żołnierzy napisał: „…trzeba nam w zwartych, karnych szeregach czekać na pomyślną zmianę warunków. Zmiana ta nadejść musi”. Czeka, z uwagi na polityczno-wojskową koncepcję gen. Andersa i nadziei na możliwość walki z Sowietami oraz niepewną sytuacją w Polsce. Rachuby te zawiodły w maju 1946 roku, gdy rząd angielski zdecydował o demobilizacji 2 Korpusu i przejściu jego żołnierzy do cywila, przez tworzony Polski Korpus Przysposobienia i Rozmieszczenia.
We Włoszech nawiązuje korespondencję z rodziną. Z Włoch i Anglii posyła do rodziny paczki, ogółem było tego około setki. Nie wszystkie docierały, część doszła do adresatów w stanie niekompletnym. Żył z nadzieją na rychłe, spotkanie z równie umęczonymi wojną i nie widzianymi od ośmiu lat bliskimi.
W zanadrzu ma zaoszczędzony na Zachodzie dla swoich ‘gościniec’.
Żołnierza Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie spowinowaceni z sobą przez żonę Józefa Annę z domu Styczeń. Od lewej stoją bracia; Franciszek i Piotr Styczniowie oraz Józef Boruta.
Generał Władysław Anders wśród żołnierzy; Józef Boruta, tak jak i inni żołnierze PZS na Zachodzie pozostaną już na zawsze; „Żołnierzami od Andersa, spod Monte Cassino”.
Medale i odznaczenia plutonowego Józefa Boruty.
Okładka legitymacji…
W połowie 1946 roku został przegrupowany drogą morską, przez port w Liverpoolu do Wielkiej Brytanii. Świadomy spełnionego zadania i w atmosferze obojętności na problemy żołnierzy polskich, w tym nieobecnością oddziałów 2 KP w paradzie zwycięstwa w Londynie, podobnie jak w Rzymie, podejmuje decyzję, „jedynie słuszną” jak powiadał, powrotu do Polski! W Anglii bez entuzjazmu uczestniczy w nauce języka angielskiego i kończy kurs rolniczy rozpoczęty we Włoszech. Napisał: „nauczyłem się liczyć do 1000, składać kilka wyrazów. Myśląc o angielskim bolała mnie głowa. Nie miałem zamiaru zostać w Anglii. Nawet powietrze angielskie, mgły, mi nie sprzyjało. Tu po 4 miesiącach spadłem na wadze z 78 do 68 kg”.
W czerwcu 1947 roku, po 3 miesięcznym oczekiwaniu, z Manchesteru w Szkocji odpływa: „…w najlepszą podróż, podróż nadziei, że nareszcie nadejdzie ten dzień, dzień stąpnięcia nogą na ziemię ojczystą, ujrzenie po 8 latach rodzinę, dzieci, które zmieniły do nie do poznania”. W Gdańsku, po informacji megafonowej i wielokrotnym wzajemnie rozpoznaniu, wreszcie padają pierwsze słowa do oczekującego syna: „Aloś to ty, a on Tato to ty!”
Ostatni etap tułaczki odbywa własną, gospodarską podwodą z Płużnicy do Józefkowa. W podwórzu zastaje witających żonę z dziećmi. Radość przeogromna, niewiarygodna! [Z pewnością nie obyło się bez łez!]
Zapisał to tak: „Zastaję wszystkich zdrowych i nie do poznania. W myśli mam słowa obozowej piosenki-wrócimy po wielu, wielu latach, zastaniemy żony i dzieci przy kwiatach, jak niby nigdy nic. Wrócę i o nic się nie zapytam, po prostu się przywitam, jak niby nigdy nic”.
Jeszcze tylko ta mapa z własnoręcznie narysowana trasą tułaczego losu świadczyła o trudzie drogi do domu!
Rodzina, gospodarstwo, życie!
Rodzina i gospodarstwo oczekiwały na doświadczone, choć sterane przejściami wojennymi, męskie wsparcie. Nastąpił, długo oczekiwany, utęskniony czas zajęcia się własnym gospodarstwem. Rozpoczął poprawą przez nawożenie plonowania roślin oraz zwiększenia efektywności chowu bydła i trzody chlewnej. Nie wszystko się udaje. Przeżywa w pierwszym roku gospodarowania kryzys; pada koń, kilka krów i świń. Nie załamuje się. W krótkim czasie odbudowuje i rozwija inwentarz żywy, zaświadczając wątpiącym sąsiadom, że ‘sybirak’ łatwo się nie poddaje i nie bankrutuje. Gospodarzy więc będąc obserwowanym, a nawet śledzonym przez ówczesne władze, nie skore do pomocy i wsparcia b. żołnierzowi niesłusznej armii, zwłaszcza w realizacji obowiązkowych dostaw zboża, mleka i trzody. Nasyłane „trójki” bezlitośnie łupiły niewydolnych rolników. Często drwiono i szydzono w formie publicznej, np. karykatur wywieszanych na pośmiewisko, oraz karano rolników zalegających, również z powodów losowych, nawet więzieniem. Trudne i moralnie przygnębiające były to czasy. Mawiał często z przykrością, że „nie była to moja wina gdzie mnie los rzucił, tam walczyłem o wolność Ojczyzny”. Po tym wszystkim nie czuł się wówczas pełnoprawnym obywatelem polskim, a tylko siłą roboczą, wołem, popędzanym kijem do pracy we własnym kraju.
Po odwilży politycznej 1956 roku powiało ożywieniem życia na wsi, a przynajmniej zrezygnowano z likwidacji gospodarki indywidualnej i tworzeniu ‘na siłę’ spółdzielni produkcyjnych. Natomiast relikt tamtych czasów; uciążliwe dostawy obowiązkowe zlikwidowano ostatecznie dopiero w 1972 r. Wzrastała, w dobrze prowadzonych gospodarstwach, nadzieja na poprawę efektywności gospodarowania i polepszenia bytu rodziny. Wkraczała mechanizacja i motoryzacja. Ciągniki wypierały konie, motocykle i samochody wypierały rowery, może z wyjątkiem starszego pokolenia. W każdym domu pojawiło się radio, a za niedługo i telewizor. Młodzież garnąca się do szkół opuszczała wieś, do której niechętnie wracała. Wszystko to stawiało nowe wyzwania mieszkańcom wsi w jej nadążaniu za zmianami.
Na początek najważniejsza była elektryfikacja. O możliwości zakupu słupów decydował minister rolnictwa, którego prośbę podróżującego do Warszawy Józefa Boruty spełnił. Koszt elektryfikacji kształtował się na poziomie 20-25 tysięcy zł na gospodarstwo, czego nie pokryły trzy sprzedane krowy. Po latach, początkowi oponenci elektryfikacji mówiący, że „dziadkowie, ojcowie świecili lampami i było dobrze, a wam zachciało się takich wydatków”, zmienili zdanie, podnosząc lament w czasie wyłączeń prądu.
Pilnym zadaniem było wykonanie 1 km utwardzonej drogi do szosy do Płużnicy. Istniejąca droga gruntowa była swoistą „drogą przez mękę”. W okresach wiosny i jesieni, para koni z trudem pociągała wóz bez ładunku. Wspólnym wysiłkiem Gminy{/żwir} i własnym w dwóch latach utwardzono drogę, uzyskując dogodniejsze skomunikowanie.
Dzisiejsza droga asfaltowa do wsi, dawne powojenne marzenia mieszkańców Wsi i Józefa Boruty.
Droga z Kotnowa do Józefkowa. W tle, po prawej w drugiej kolejności gospodarstwo juniora Józefa Boruty, następcy naszego żołnierza ‘od Andersa’.
Przyszedł też czas na zajęcie się niedostatkiem wody. Istniejące, wysłużone pompy głębinowe sięgające 40-50 m. z czasów „poniatowskich inwestycji” i wysychający wiejski staw, zwany na Pomorzu bagnem z tą całą uciążliwością napełnienia konnej ‘fasy’, ograniczały możliwości gospodarowania. Po wielu staraniach, po 30 latach osadnictwa, na koszt państwa, wybudowano wiejską studnię głębinową i wodociąg. Gospodarze pokryli część kosztów przyłącza w kwocie 5-10 tysięcy zł. Elektryczność i wodociąg wydatnie poprawiły życie i gospodarowanie we wsi.
Nadchodził czas na nowe inwestycje gospodarcze: murowane stajnie i obory, większe stodoły, garaże oraz wymianę „chat-poniatówek” na nowoczesne domy. Warunki gospodarowania były dobre, choć starszym brakowało sił, a młodzież zbytnio nie garnęła się do pracy na roli, zachowując dystans i często obojętność. Niektórzy z pozostających na ziemi biadali, że to największa kara być rolnikiem-taki to był znak czasu!
W trudzie gospodarowania rozrastała się rodzina Borutów, już miejscowego, pomorskiego chowu. Jak było to powszechne w powojennym czasie, były to liczne rodziny i niemało trzeba było się napracować, a by taką gromadkę wyżywić, odziać i ‘do ręki dać fach’.
Józef Boruta[16.03.1900-20.05.1980] Anna Styczeń [27.03.1913-27.071994]
W drugim małżeństwie z Anną Styczeń urodziło się siedmioro dzieci:
Czesław rocznik; ‘1938’
Barbara; ‘1939’
Teresa; ‘1948’
Zuzanna; ‘1952’
Józef; ‘1953’
Kazimierz; ‘1955’
Anna;’1957’
To jest jedynie zdjęcie rodziny Józefa i Anny z zachowaną w tle ‘poniatówką’. Od lewej; Maria z pierwszego małżeństwa, Józef z małą Teresą, Czesław, Anna i Alojzy z pierwszego małżeństwa.
W miarę upływu lat, w zdrowiu Józefa Boruty odciskały się skutki trudnych losowych przejść. W 1948 roku ujawnia się wieloletnia choroba nerek. W 1956 roku atakuje gruźlica. Stosowana farmakoterapia „na jedno pomaga a drugiemu szkodzi”. Po podleczeniu płuc, nasilił się reumatyzm, który, jak mówiono przekornie na wsi „wyciągnie ziemia”!
Zdjęcie rodzinne; Józefkowo ok. 1970 r.
Od lewej; syn Czesław, rodzice Anna i Józef, Zuzanna i Czesław Tabor. Z przodu stoją dzieci; Kazimierz, junior Józef i Anna.
Józef Boruta w gronie Kombatantów.
W kartotece Zarządu Gminnego Kombatantów wpisano; Boruta Józef, Józefkowo. Urodzony 16 marca 1900, Drwinia p. Bochnia woj. Krakowskie. W WP w kampanii’1939’ w baonie balonowym Warszawa, potem w PSZ w 2 korpusie Władysława Andersa. Uczestnik bitwy o Monte Cassino.
W naszych zbiorach ocalało niżej zamieszczone zdjęcie jednego ze spotkań w Płużnicy. Wśród harcerskiej młodzieży jest część kombatantów z gminy Płużnica. ‘Szli oni do Polski’ przez partyzanckie ścieżki-głównie BCH, przez hitlerowskie obozy, ‘Wrzesień 1939’. Człowieka o takich skomplikowanych losach, jak Józef Boruta znałem jeszcze tylko Józefa Czarnotę z Ostrowa.
Płużnica; spotkanie harcerzy z kombatantami z okazji ‘Dnia Zwycięstwa’ na boisku Szkoły Podstawowej w Płużnicy. [Fot. 1-3 maj 1979 r.]
Józef Boruta
Od lewej; Józef Boruta, Edward Szczepanik, Władysław Waszczeniuk, Karolina Pompa, Karolina Szczepanik,… Lewandowska, Stanisława Wawszczyk, Stefania Motas, Marianna Młynarska.
Legitymacja ZBOWIDu wydana w 1974 roku w Bydgoszczy.
„Medal Zwycięstwa i Wolności” nadany przez Radę Państwa PRL.
Życie spełnione.
Pisał o swoim życiu; „Mając 74 lata czuję się jeszcze dość dobrze. To już latka i przyjdzie wnet i koniec życia. Młody może, stary musi. Co do pracowników w kopalni, fabryce, to im nie zazdroszczę tej pracy! Ja swej pracy na roli nigdy bym nie zamienił na inne zajęcie. Tylko starsi rolnicy są tak przywiązani do ziemi. W mieście jest mi dobrze, ale tylko 2-3 dni.
Książkę tą (pamiętnik) pisałem z głowy, nie mając żadnych zapisków. Życie miałem trudne, choć nigdy nie narzekałem na nic i na nikogo. Jakoś się godziłem z losem, czy w domu, czy w świecie.Tej podróży, którą przeszedłem, dobrego i zła, nie życzyłbym największemu wrogowi. Inne kraje chwalmy a swój kochajmy”.
—————————————————-
Józef Boruta zmarł 20 maja 1980 roku w wieku 80 lat. Po pracowitym, trudnym, ciekawym życiu spoczął na cmentarzu parafialnym w Płużnicy.
Wieczne odpoczywanie racz mu dać, Panie!
Cześć Jego Pamięci!
——————————————–
Gospodarstwo w Józefkowie …
Gospodarstwo Borutów w Józefkowie w zmienionej szacie, to już nie jest dawna ‘poniatówka’.
Syn bohatera naszej opowieści imiennik swego ojca Józef Boruta, rocznik 1953, w 1979 roku przejął od ojca 14 hektarowe gospodarstwo, które powiększył o 10 ha. Józek ma społecznego ‘ćwieka’. Pełnił i pełni wiele funkcji publicznych. Jest radnym Rady Gminy, szefuje i uczestniczy w strażackiej robocie we wsi i gminie. Pracuje w rolniczych organizacjach; Gminnej Spółce Wodnej i Kółkach Rolniczych…. tak więc życie toczy się dalej…