Diariusze, Kroniki, Opowieści z terenu gminy
Biografie ludzi gm. Płużnica

Julian Gubin Dzięgelewski

 Opracowanie Janusz Marcinkowski. Płużnica 2012 r.

 Skąd wziął się drugi człon nazwiska Dzięgelewskiego nie wiemy. Czy nosił on charakter przydomku, przezwiska czy pseudonimu trudno powiedzieć! W źródłach spotkałem nazwisko pisane dwojako; Dzięgielewski i Dzięgelewski. Przyjmuję, iż za właściwe należy uznać pisownię z jego osobistej pieczątki, jaka zachowała się na jedynej zachowanej z księgozbioru Dzięgelewskiego, a przechowywanej przez Stefanie Motas. Wywodzą to z tego, że Dzięgelewski na owej pieczątce dał wyryć właściwą i prawdziwą ‘wersję’ swego nazwiska, chociaż w kontaktach prasowych wszędzie mamy drugi wariant.

J. Gubin Dzięgelewski był lekarzem stomatologiem. W latach 1924/1925 mieszkał i prowadził praktykę w Grudziądzu na ulicy Mickiewicza nr.9, mieszkanie 5. W tym wielolokatorskim domu zamieszkiwały dwie rodziny kupców, rodzina urzędnika, inżyniera, pewna wdowa, kolejarz i państwo Dzięgelewscy. Mieściło się tam również biuro Spółdzielni Spożywców „Zgoda”. Dzięgelewski w grudziądzkiej księdze adresowej zapisany jest pod nr. 5 domu należącego do firmy pod nazwą „Polski Dom Handlowy”. W księdze tej znajdujemy również nazwiska innych Dzięgelewskich o imionach: Antoni (robotnik), i Marian (rzeźnik). Według tejże księgi lekarzy dentystów w Grudziądzu było w tych latach tylko czterech.

 Pierwsze prasowe ogłoszenie o prowadzeniu praktyki dentystycznej w Grudziądzu przez Juliana Gubina Dzięgelewskiego znalazłem w gazecie „Słowo Pomorskie” z dnia 14 listopada 1922 roku.

 

 W dniu 21 września 1922 roku, a więc na początku swojej pracy w Grudziądzu „Słowo pomorskie” chwaliło Juliana Dzięgelewskiego za jego postawę społeczną, za wspieranie sportu w Grudziądzu. Był wtedy prezesem Towarzystwa Powstańców i Wojaków w Grudziądzu. Sprawowanie tej funkcji świadczyło o jego wysokiej pozycji publicznej w mieście. Poniżej zamieszczam notatkę prasową z tamtego dnia.

 

Natomiast w 1926 roku (również w 1927 r.) znajdujemy ogłoszenie prasowe według którego mieszkał i prowadził praktykę dentystyczną na Mickiewicza nr. 22 na II piętrze. Pacjentów przyjmował w godzinach od 9,oo do 13,oo. Przerwa obiadowa trwała 2 godziny. W jednej notatce prasowej służąca podała szczegóły z codziennego życia Dzięgelewskich, swiadczączych o ich wzajemnych relacjach: „iż pani jadła obiad w kuchni, pan w pokoju…” Po południu gabinet był czynny od godz. 15,oo i do 18,oo.

Ogłoszenie Juliana Gubina Dzięgelewskiego zamieszczone w „Gońcu Nadwiślańskim” w środę 28 kwietnia 1926 r.

 

 W prasie ukazały się prawdopodobnie enuncjacje pokazujące Dzięgelewskiego w niekorzystnym świetle. Wskazuje na to artykuł:

„Słowo Pomorskie” oskarża; w czasie zaboru pruskiego i później w wolnej Polsce ówczesna prasa pełniła rolę „stróża polskości” określała standardy patriotyzmu. Stąd też gazeta zareagowała napaścią na Gubina-Dzięgielewskiego na ukazanie się w prasie jego wizytówki w języku polskim i niemieckim. Stąd też w gazecie „Słowo Pomorskie” z 23 września 1922 roku w rubryce „Z Grudziądza i okolicy” zamieszczono oświadczenie Juliana Gubina-Dzięgelewskiego o następującej treści; „Na naszą notatkę z Grudziądza o pewnym lekarzu dentyście p. D. zgłasza się pisemnie p. Gubin Dzięgelewski i oświadcza, że nie jest Niemcem hakatystą, lecz że zaraz po przyjeździe z Hamburga do Polski wstąpił do armii polskiej, a po zwolnieniu oddał się pracy ideowej w rozmaitych towarzystwach. Dalej przeczy p. Dzięgielewski, że ma asystentkę Niemkę rodowitą, lecz w jego pracy pomaga mu tylko jego żona. Po za tym jego godło [wizytówka] przedstawia się w dwóch napisach (w języku polskim i niemieckim) i z wyjątkiem przy obsługiwaniu pacjentów Niemców języka niemieckiego nie używa”.

Dzięki tej notatce prasowej dowiadujemy się, iż przed 1920 roku przebywał w Hamburgu, a być może, iż w tym mieście studiował. Po powrocie na Pomorze wstąpił do Wojska Polskiego. Mogło to być w okresie wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku.

 Słowo Pomorskie 1922.09.23 R.2 nr 219 – 20/26

 

 Tragedia u Dzięgielewskich.

 „Goniec Nadwiślański” w sobotę 12 marca 1927 roku informował swoich czytelników ze szczegółami o tragicznej śmierci żony Juliana Gubina Dzięgelewskiego w artykule pod tytułem:„Zagadkowy zgon żony dentysty w Grudziądzu”.

W podtytule zamieszczono: Zimne zwłoki żony w łóżku. Przerażenie męża. Przybycie policji. Pudełko z trucizną. Co było przyczyną śmierci? Co mówi mąż zmarłej? Służące o swej zmarłej pani. Śledztwo trzymane w tajemnicy. Dalsze szczegóły sprawy jutro.

Grudziądz 11 marca [1927]; Wczoraj wczesnym rankiem [10 marca 1927] rozeszła się wieść, że żona znanego w naszym mieście lekarza-dentysty p. Gubina Dzięgielewskiego. 37 letnia Katarzyna Dzięgelewska z Wabrów, zmarła nagle jakoby w nader tajemniczych okolicznościach. Sprawa według zebranych przez naszego współpracownika informacji, przedstawia się następująco:

Około godziny 8 rano zawiadomiono policję że żona p. Dzięgelewskiego, zamieszkałego przy ul. Mickiewicza 22 II piętro popełniła samobójstwo i że znaleziono ją rano martwą w łóżku. Na miejsce wypadku przybyli niezwłocznie Prokurator Marszalik, sędzia śledczy dr. Stein, podprokurator Olszewski, podkomisarz Dobrochłop oraz lekarz powiatowy dr. Lachowski i zamieszkały w tym samym domu dr. Tietz. Przybyli na miejsce wypadku zastali już tylko zimne zwłoki tragicznie zmarłej małżonki p. Dzięgelewskiego. Śmierć musiała nastąpić przed 4-5 godzinami. Zmarła leżała w jednym z dwóch łóżek sypialni w bieliźnie nocnej na wpół przykryta pierzyną z zaciśniętymi silnie dłońmi, ręce zaś zgięte w łokciach pozostawały sztywno wzniesione do góry. Na twarzy zmarłej jakby zastygł wyraz olbrzymiego bólu i rozpaczy, zęby silnie zaciśnięte.

Obecni lekarze dr. Lachowski i dr. Tietz ustalili, że śmierć musiała nastąpić nagle i prawdopodobnie przez otrucie jakąś silną trucizną, nie jest jednak wykluczone, że przyczyna śmierci może być i inna, co zresztą ustali niezawodnie sekcja zwłok, która odbędzie się dzisiaj przedpołudniem. Na miejsce wypadku nie znaleziono żadnego listu, który by ewentualnie mógł sprawę wyjaśnić znaleziono natomiast na szafce nocnej przy drugim łóżku pudełko ze strychniny z etykietą. Zachodzi więc przypuszczenie, że zmarła otruła się strychniną. Również na szafce nocnej przy drugim łóżku (łóżku męża) znaleziono porcelanowy biały dzbanek, w którym znajdowało się trochę czarnej kawy prawdopodobnie z zawartością wspomnianej trucizny, obok zaś flaszkę z wódką i książkę tzw. rodzinną. Wszystkie powyższe rzeczy tj. kawę, pudełko itp. zabrano celem dokonania ekspertyzy chemicznej.

Charakterystycznym jest fakt, że ubranie zmarłej znaleziono w jak największym porządku poskładane na krześle obok jej łóżka. W szufladzie szafki nocnej wśród różnych drobiazgów znaleziono książkę do modlenia.

Co mówi mąż: Indagowany mąż tragicznie zmarłej p. Gubin Dzięgelewski opowiada: „wczoraj około godz. 7 mej wieczorem po zjedzeniu wspólnie z żoną kolacji, czytaliśmy wspólnie gazety, aż do godziny 9 tej, poczem ja położyłem się spać, żona zaś pozostała siedząca przy stole. Zmęczony całodzienną pracą usnąłem zaraz i spałem twardo aż do rana. Nie wiem kiedy żona poszła spać i w nocy ni nie słyszałem, mimo że łóżka nasze stoją obok siebie. Kiedy przebudziłem się rano około godziny 7 mej na szafce nocnej przy moim łóżku zobaczyłem próżne pudełko od strychniny, które kupiłem dla tępienia szczurów jeszcze w roku 1924, oraz książkę familijną, a kiedy sięgnąłem po dzbanek z kawą, które stale przygotowywano dla mnie, dotknąwszy kawy ustami poczułem, że była bardzo gorzka. To wszystko wydało mi się podejrzane, odwróciwszy się spojrzałem na żonę, które wydawała mi się jakaś dziwna… dotknąłem ją w czoło i ze zgrozą przekonałem się, że była zupełnie zimna… zerwałem się natychmiast, pobiegłem do pokoju służącej, obudziłem ją i kazałem zawiadomić policję”.

Co mówi Zosia służąca. Zapytana przez naszego współpracownika służąca państwa Dzięgelewskich Zosia G. opowiada, że pani jej była dobrą kobietą i że często zwierzała się jej z różnych rzeczy. W dniu wczorajszym- opowiada Zosia-Pani wstała jak zwykle, była przedpołudniem na targu, kupiła mięso i inne potrzebna do kuchni rzeczy. Następnie około 2-giej , jak zwykle był obiad. Pan jadł obiad w pokoju, pani zaś w kuchni. Po obiedzie pani wyszła na spacer z asystentką z którego wróciła około 4–tej. Potem pani czytała gazety czy książkę, a potem zasiadła razem z panem do kolacji. Wieczorem jak zwykle, przysposobiłam panu kawę na szafce nocnej, a potem poszłam spać. Rano obudził mnie pan, mówiąc, że pani się otruła! Pani-mówi dalej Zosia-opowiadała mi często, że źli ludzie robią hajki na panią i że z tego powodu pan się później gniewa. Pani opowiadała mi również, że raz chciała się otruć i w tym celu zmieszała truciznę z chlebem i zjadła, ale było za mało trucizny i pani tylko chorowała trzy dni ciężko. Zosia żałuje bardzo swej pani, gdyż, jak już mówiła była dla niej b. dobra. Zosia służyła już kilka lat u państwa Dzięgelewskich. „Teraz-powiada-po śmierci pani pojadę chyba do domu do swej matki”.

Na temat zagadkowej śmierci tragicznie zmarłej, krążą najrozmaitsze wersje, których, jako rzeczy nie sprawdzonych nie zamieszczamy. Fakt jest jednak, że jeżeli Zmarła popełniła samobójstwo to powodem były prawdopodobnie nieporozumienia rodzinne.

Wczoraj o godzinie 1 szej w południe przewieziono zwłoki zmarłej do Szpitala Miejskiego, gdzie dziś odbędzie się sekcja.

Wynika śledztwa w tej bądź co bądź zagadkowej sprawie trzymane są w ścisłej tajemnicy. Dalsze szczegóły sprawy, w miarę postępującego śledztwa, podamy w następnym numerze „Gońca”.

W innym artykule informowano o „sekcji zwłok”. Wczoraj [12 marca 1927] przed południem odbyła się sekcja zwłok tragicznie zmarłej żony dentysty lekarza p. Dzięgielewskiego, Sekcji zwłok dokonał lekarz powiatowy dr. Lachowski przy pomocy asystentów. Podczas sekcji obecnym był sędzia śledczy dr. Stein.

 Dotychczasowe wyniki sekcji wykazały, że powodem śmierci było prawdopodobnie otrucie, gdyż mimo ścisłych badań żadnych innych uszkodzeń nie znaleziono. Sekcja całkowicie nie została jeszcze ukończona, gdyż pewne części, jak żołądek, nerki i wątrobę poddano analizie chemicznej, która wykaże dopiero dokładnie ich zawartość i wówczas dopiero będzie można ostatecznie ustalić powody śmierci.

Analizę chemiczną przeprowadza znany w naszym mieście chemik dr. Ulatowski.

 

Klepsydra informująca o śmierci Katarzyny Gubin-Dzięgielewskiej, zamieszczona w „Gońcu Nadwiślańskim” w środę 16 marca 1927 r

Pogrzeb zmarłej 10 marca 1927 roku Katarzyny Gubin-Dzięgielewskiej odbył się w Grudziądzu 16 marca .. na cmentarzu w Grudziądzu o godz. 15,30.Kondukt żałobny ruszył z kostnicy szpitala miejskiego na cmentarz.

 

 W pogrzebie wzięło udział około 1 000 osób, przeważnie było to kobiety. Na przedzie konduktu szła delegacja z wieńcem z napisem: „Związek Strzelecki Grudziądz”-Śpij Spokojnie”. Za karawanem szedł mąż, w towarzystwie brata i siostry. Zwłoki zmarłej „złożono na oddzielnym miejscu tuż obok cmentarza ewangelickiego”.

Rodzina zmarłej prosiła o upublicznienie orzeczenia lekarskiego dra Hoffmanna: „iż tragicznie zmarła cierpiała od dłuższego czasu na psychopedię i zdaniem tegoż lekarza odebrała sobie życie w stanie nienormalnego funkcjonowania władz umysłowych, wykluczającego wolność woli …”.

 

 Z pobytu Juliana Gubina Dzięgelewskiego w Grudziądzu udało się odnaleźć jeszcze jedną informację: „Goniec Nadwiślański” z dnia 17 lipca 1927 roku informował, iż „wczoraj wieczorem o godz. 18,30 została Straż Pożarna zawezwana ma ul. Mickiewicza 23, gdzie w mieszkaniu p. Dzięgelewskiego, dentysty zapaliło się biurko. Przyczyną było pęknięcie gumy przy maszynce gazowej. Ogień szybko ugaszono”.

 Goniec Nadwiślański 1927.07.17, R. 3 nr 161 – 15/27

 

 Julian Gubin Dzięgelewski i Klementyna Dzięgielewska z domu Grądzka.

Nie wiadomo jest nam, kiedy i w jakich okolicznościach Gubin- Dzięgielewski przeniósł się do Płużnicy. Być może, iż nastąpiło to w kilka lat po wyżej opisanej tragicznej śmierci żony. W każdym bądź razie w pewnym momencie (l. 30 te ?) zjawia się on, w towarzystwie asystentki i późniejszej żony Klementyny Grądzkiej w Płużnicy. Państwo Dzięgielewscy osiadają w Płużnicy przy drodze kotnowskiej na kilkunastu hektarowym gospodarstwie rolnym. (Dzisiaj Florko). Do prowadzenia gospodarstwa najął Dzięgielewski parobka pochodzenia niemieckiego Koepke, a sam przy pomocy żony asystentki prowadził praktykę lekarską o czym świadczy poniżej zamieszczona pieczątka na jedynej zachowanej i przechowanej książce przez Stefanię Motas.

Jest to prawdopodobnie jedyna zachowana z bogatego księgozbioru Dzięgelewskich książka. Po ich aresztowaniu „kulturalni Niemcy” wyrzucili ich książki i spalili. W tej książce są dwie pieczątki Juliana Gubina-Dzięgelewskiego, jedna sygnowana w okresie praktyki w Grudziądzu, druga w Płużnicy;

Przybyli oni do Płużnicy w latach 1935-1936 ? Kupili gospodarstwo od niejakiego Grabiasa przy drodze do Kotnowa. Dzięgelewski jako dentystą prowadził praktykę w swoim gabinecie, Klementyna była jego asystentką. Dalsza część opowieści jest spisaną przeze mnie rozmową o tamtych sprawach ze Stefanią Motas z Płużnicy. Oto co mi opowiedziała p. Stefania;

W początkach okupacji zaszło kilka wydarzeń, które utkwiły mi mocno w pamięci. Sąsiadami moimi byli pp. Klementyna i Julian Dzięgelwscy. Przybyli oni do Płużnicy w latach 1935-1936?-dokładnie nie pamiętam. Kupili gospodarstwo od Grabiasa. Oboje byli dentystami i prowadzili szeroką praktykę w swoim gabinecie. Było to ich główne źródło utrzymania, toteż gospodarstwo prowadzone przez pracownika nie było zbyt dobrze prowadzone. Zatrudniali w nim młodego Niemca Hansa Kepke z Kotnowa. Człowiek ten, jak się później okaże odegrał złowrogą rolę w ich życiu.

 Klementyna Dzięgelewska była energiczną, dużo młodszą do swego męża kobietą. Była drugą żoną Juliana Dziegelewskiego. Za życia pierwszej żony Dzięgelewskiego była jego asystentką. Jej brat Bernard Grądzki, dzisiaj 84 letni człowiek był po wojnie wójtem gminy Płużnica. W wrześniu jak i inni mieszkańcy Płużnicy uciekali przed działaniami wojennymi. Po powrocie w swym gospodarstwie zastali już niemieckiego zarządcę, mieszkańca Płużnicy rolnika o nazwisku Wykau.

W tym czasie w Płużnicy stacjonowało już wojsko niemieckie, i to ono dokonało aresztowania małżeństwa Dzięgelewskich, a właściwie na początku, przez dwa tygodnie zatrzymano ich w areszcie domowym pod nadzorem żołnierzy. Następnie zostali zawiezieni do Wąbrzeźna i tam po krótkiej rozprawie przed specjalnym sądem polowym Wermachtu skazani na karę śmierci przez rozstrzelanie. Karę wykonano na dziedzińcu sądu wąbrzeskiego17 października 1939r. Świadkowie ich rozstrzelania, mieszkańcy sąsiednich domów obserwujący egzekucję mówili, iż Julian Dzięgielewski padł zaraz po strzale. Natomiast Klementyna, mając widocznie silny organizm, była dobijana przez hitlerowskich oprawców.

Przyczyna rozstrzelania obu małżonków Dzięgelewskich, a raczej pretekstem do ich bezceremonialnego obrabowania była następująca. Dzięgelewscy posiadali broń-Browning i fuzję myśliwską. Zgodnie z zarządzeniem władz okupacyjnych należało ją natychmiast zdać po wkroczeniu Wermachtu. Dzięgelewscy zlekceważyli ten nakaz. Pani Klementyna dała więc broń pracownikowi Hansowi Kepce z poleceniem jej ukrycia. Kepka zgodnie z poleceniem broń zakopał, ale powiadomił o tym fakcie władze okupacyjne.

Prawo wojenne było okrutne i niezastosowanie się do niego Dzięgelewskich było bez wątpienia na rękę miejscowych nazistom. Pani Stefania dodaje jeszcze, iż w okresie, kiedy jeszcze byli oni w areszcie domowym, dowiedziała się od Niemca oficera stacjonującego we wsi oddziału Wermachtu dr weterynarii nazwiskiem Hoze, iż mają Dzięgelewskich rozstrzelać. Na spotkaniu wieczorem koło parku z Klementyną Dzięgelewską mówiła jej o grożącym niebezpieczeństwie, o tym iż Niemcy mają ich rozstrzelać. Nie chciała skorzystać z tej szansy, nie chciała zostawiać męża samego. Może miała nadzieję, że nie będzie tak źle! Może nie chciała zostawiać swoich rzeczy na pastwę losu? W każdym bądź razie wróciła do domu i to było ostatnie moje widzenie z nią-relacjonowała Stefania Motas. Podczas tego spotkania wręczyła mi kasetkę z biżuteria, aby, w razie czego oddała jej rodzinie. Schowałam ją z zamiarem spełnienia jej prośby. O tym, iż zostawiła biżuterię u mnie dowiedział się Hans Kepka, który jeszcze był na miejscu, choć później po wykonaniu wyroku na Dzięgelewskich pracował w niemieckiej policji w Grudziądzu. Nachodził mnie wiele razy, przeglądał wszystkie kąty, groził, że jak nie oddam biżuterii, to będę miała kłopoty. W końcu przewidując, że nie dadzą mi spokoju, oddałam kasetkę na posterunku Policji w Płużnicy. Mieściła się ona w obecnym domu Leszczyńskiego. Przy oddawaniu tej kasetki na posterunku obecny był syn ostatniego komendanta Policji Państwowej (polskiej). Kiedy poprosiłam o pokwitowanie za oddaną biżuterię dostałam w twarz, tak mocno, iż znalazłam się na podłodze. To niemieckie pokwitowanie pamiętam do dzisiaj. Już po wyzwoleniu mówiłam o tej sprawie z bratem zamordowanej Klementyny Dzięgelewskiej, wspomnianym Bernardzie Grądzkim. Powiedział on: „Dobrze Pani zrobiła, życie jest ważniejsze niż złoto”. Wszystkie dobra po Dzięgelewskich zostały przez Niemców zrabowane. Książki, które zajmowały cały pokój, zostały spalone”.

Eugeniusz Motas, najstarszy dzisiaj w 2014 roku mieszkaniec Płużnicy mówił o Dziegelewskich; „Klementyna Grądzka uczyła się jako pomoc dentystyczna u Gulbina Dzięgelewskiego. Została potem jego żoną. Obaj zamordowani zostali w 1939 w Wąbrzeźnie po niezdaniu i ukryciu broni. Potwierdza, iż wydał ich Hans Koepke, ich pracownik podpuszczony przez sąsiada Wykau, który miał chęć na gospodarkę Dzięgelewskich. I w ten sposób wróciliśmy do starego jak świat motywu ludzkiego, zbrodniczego działania-chęci wzbogacenia się za wszelką cenę!